Reklama

Niedziela Małopolska

Świadek historii i przewodniczka po Krakowie

Znała przyszłych świętych i błogosławionych. Przeżyła okupację niemiecką. Nieprzerwanie od 70 lat oprowadza po Krakowie. Amelia Dunin to świadek historii i skarb dla młodszych pokoleń.

Niedziela małopolska 3/2021, str. VI

[ TEMATY ]

Kraków

sylwetka

Anna Bandura

Pani Amelia jeszcze do niedawna oprowadzała turystów polskich i francuskojęzycznych

Pani Amelia jeszcze do niedawna oprowadzała turystów polskich i francuskojęzycznych

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Anna Bandura: Znowu w kalendarzu pojawia się wspomnienie daty 17 stycznia. Kogo zapytać o wydarzenia krakowskiego stycznia 45’, nazwane wyzwoleniem spod okupacji niemieckiej, jak nie świadka tej historii. Jak wspomina Pani ostatnie chwile Niemców w Małopolsce?

Amelia Dunin: Wrócę najpierw do 1944 r., bo już wtedy nadchodził front, Armia Czerwona szła i czekało się na to. Byłam wtedy w domu rodzinnym w Kalinie Wielkiej pod Miechowem. Zaangażowałam się. Nie byłam zaprzysiężona, ale miałam obowiązek przygotowywać chleb dla 106. Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Moją rolą było odbieranie od zaufanych gospodarzy chleba. Robiono go na boku, bo wszystko wtedy Niemcy reglamentowali. Gdy nastawał zmierzch, ładowałam bochny na wóz, przykrywałam plandeką i jechałam do lasu w stronę Racławic na umówione miejsce.

To wymagające zadanie dla 16-letniej dziewczyny. Nie bała się Pani?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Nie! Matka urszulanka, u której pobierałam nauki, tak mnie napompowała patriotyzmem, że w ogóle nie myślałam, że może to być dla mnie zbyt niebezpieczne. A przecież policja niemiecka wtedy wędrowała po wsiach. Uważałam, że ojczyzna jest najważniejsza.

A co się stało w styczniu 1945 r.? Czy wspomina Pani ten moment jako wyzwolenie Krakowa, czy wręcz przeciwnie – zniewolenie?

Byłam wtedy pod Miechowem. Wiem, że żadne to było wyzwolenie. Komuniści witali komunistów. Ale do nas też doszli sowieci. Wojsko było nieubrane, a tu było zimno. Kładli się na śniegu jak zwierzęta. No i rabowali domy, bo byli głodni. Zaraz zabierali zegarki. Do nas też wpadli…

Reklama

Co się wtedy stało?

Szukali jedzenia. Mieliśmy pastę do butów w pudełeczkach, takich, jakie są dziś w gablotach w Auschwitz. Chłop złapał pudełko, otworzył je i palcem posmarował język. Myślał, że to coś do jedzenia. Potem sowieckie NKWD tatusia aresztowało. Do nas taki człowiek przyleciał i mówił, żebyśmy uciekały, bo po nas przyjadą. I tak bez niczego trafiłyśmy z mamą i siostrą do Krakowa.

Czy późniejsze lata okazały się łaskawsze?

Na początku życie w Krakowie było trudne, nie było co jeść, w co się ubrać. Mama dobrze znała ks. kard. Sapiehę, a jako że to był człowiek pomocny, mama udała się do niego zapytać, czy możemy się zatrzymać na Kanoniczej. Na dole mieszkał ksiądz kanonik, a u góry zamieszkałyśmy my, razem z paniami, które przyjaźniły się z moją babcią. Po tym, jak Niemcy uciekli, pokoje były puste. Mieszkałam na Kanoniczej do 1973 r.

To w tych murach poznała Pani ks. Karola Wojtyłę?

Poznałam go w latach 60. w Pałacu Biskupim na Franciszkańskiej. Okoliczności były dość ciekawe. Wcześniej bp Wojtyła, ks. inf. Ferdynand Machay i Hanna Chrzanowska (dziś błogosławiona – przyp. red.) założyli instytucję charytatywną, która zajmowała się największą ludzką nędzą. A ponieważ moja mama była wielką społecznicą, też chciałam pomóc. Moja ciotka, pielęgniarka, przyjaźniła się z cioteczką Chrzanowską. Cioteczka mówiła do mnie: „Lilka, ty jesteś nasze SOS”. Do skrzynki na prałatówce, po ogłoszeniach księdza, ludzie wrzucali adresy z miejscem pobytu najuboższych. Cioteczka Chrzanowska brała mnie wtedy jako asystentkę. Wszystkich wolontariuszy i personel zapraszano potem na spotkania w kurii, podziękowanie z dobrymi bułeczkami drożdżowymi. Był tam też bp Wojtyła, bo on temu patronował.

Na czym polegała Pani posługa wśród najuboższych krakowian?

Chodziłyśmy po strasznych norach. Pytałyśmy przebywających tam ludzi, czy potrzebne są zabiegi pielęgniarskie, czy pielęgnacyjne. Jeśli chodziło o te drugie, to ja je wykonywałam. Miło wspominam pacjenta, który mieszkał na Grodzkiej. Jak przychodziłam, to miałam go umyć, ogolić, pościelić łózko. On był cukiernikiem w znanej kawiarni rodziny Maurizio na Rynku. Robili tam np. marcepanowe świnki. Przed wojną, jak przyjeżdżaliśmy z tatusiem do Krakowa, to zawsze nam coś tam kupował.

Bez przeszkód łączyła Pani tę posługę z pracą przewodnika po Krakowie?

Tak. Od 1950 r., jak skończyłam kurs, do 1970 r. oprowadzałam głównie szkoły, jakieś delegacje. Dopiero w latach 70. wybuchły zagraniczne grupy. Przyjeżdżało ich tyle, że zaczynało brakować przewodników.

Skąd ten nagły wzrost zainteresowania Krakowem?

Największy był w 1979 r., gdy Ojciec Święty miał po raz pierwszy przylecieć do Polski. Ludzie z Zachodu chcieli zobaczyć, skąd pochodzi nowy papież, nie potrafili sobie wyobrazić, co tu jest, byli zaciekawieni, jechali jak do puszczy. Mówiono wtedy o Polsce jako „o dalekim kraju”. Od dziecka dobrze znałam francuski, więc zdałam egzamin na przewodnika z językiem francuskim i zaczęłam oprowadzać Francuzów, Belgów, Kanadyjczyków, a czasem nawet Włochów i Hiszpanów.

Jaka była reakcja zagranicznych turystów po przyjeździe do Polski?

Proszę sobie wyobrazić masę ludzi przyzwyczajoną do pewnego komfortu, luksusu, która przemieszcza się stłamszona w autobusach, bez klimatyzacji. Puste witryny sklepowe, puste półki. Transport tych turystów na noclegi w Myślenicach czy Chrzanowie, bo w Krakowie już nie było miejsca. Mieliśmy przecież tylko hotel Cracovia i jakieś nieliczne przedwojenne hotele. I oni to wszystko przecierpieli, tę niewygodę i przyjazd w nieznane, żeby dowiedzieć się, skąd pochodzi papież. Nic nie komentowali. Byli po prostu szczęśliwi, że mogą to wszystko zobaczyć. To było naprawdę wzruszające!

Co Pani najmilej wspomina z tamtych lat?

Przede wszystkim entuzjazm tych ludzi, ale też bardzo ciekawe rozmowy i znajomości, które się zawiązały. Zaprzyjaźniłam się z panią z Lyonu, której mąż pracował jako architekt w Marsylii. Pojechałam tam – na ich zaproszenie – aż 8 razy! Za każdym razem starałam się przywieźć jakieś ciekawe książki o Krakowie, o Polsce. Potem wysyłałyśmy sobie listy. Z kolei inna pani miała męża na afrykańskiej placówce dyplomatycznej. Mieszkała w Paryżu, niedaleko Łuku Triumfalnego. Kochana, starsza pani zaprosiła mnie, aby u niej nocować. Całymi dniami latałam po mieście, chciałam przecież jak najwięcej zobaczyć. Potem przychodziłam do niej na nocleg. Bardzo ciekawe czasy.

Pani praca i zasługi zostały zauważone m.in. przez Towarzystwo Miłośników Historii i Zabytków Krakowa. Niedawno otrzymała Pani Nagrodę im. Klemensa Bąkowskiego.

Nagrodę dostałam, bo zrobiłam swoje przez 70 lat (uśmiech). Ostatnią wycieczkę oprowadziłam w marcu 2020 r., właśnie w 70. roku pracy. Gdyby nie pandemia, to dalej bym oprowadzała. Przekazywać lekcje historii to przyjemność i dobry uczynek. Wciąż po tylu latach cieszy mnie kontakt z turystą.

2021-01-12 18:48

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Żarty się skończyły…

Niedziela Ogólnopolska 20/2023, str. 28-29

[ TEMATY ]

sylwetka

Joanna Błyszczak

Ks. Lucjan Bielas

Ks. Lucjan Bielas

Mogę powiedzieć, że doświadczyłem ogromnej łaski uzdrowienia – mówi ks. Lucjan Bielas, z archidiecezji krakowskiej, historyk, wieloletni pracownik UPJPII w Krakowie.

Nie mówię, że jestem emerytem, tylko weteranem, jak w legionach imperium rzymskiego – przedstawia się ks. Lucjan Bielas, aktualnie opiekun duchowy Duszpasterstwa Ludzi Pracujących „Ora et Labora”. I przekonuje: – To bardzo dobry wiek. Bogu dzięki, jestem jeszcze na tyle sprawny, że mogę służyć doświadczeniem. I jestem otoczony wieloma przyjaciółmi gotowymi do działania.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Stań przed Bogiem taki, jaki jesteś

2024-04-24 19:51

Marzena Cyfert

O. Wojciech Kowalski, jezuita

O. Wojciech Kowalski, jezuita

W uroczystość św. Wojciecha, biskupa i męczennika, głównego patrona Polski, wrocławscy dominikanie obchodzą uroczystość odpustową kościoła i klasztoru.

Słowo Boże podczas koncelebrowanej uroczystej Eucharystii wygłosił jezuita o. Wojciech Kowalski. Rozpoczął od pytania: Co w takim dniu może nam powiedzieć św. Wojciech?

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję