Reklama

Kościół

Brat św. Wojciecha – pierwszym arcybiskupem gnieźnieńskim

Radzym Gaudenty był świadkiem śmierci Wojciecha, a po jego pochówku w Gnieźnie przez dwa lata zabiegał w Rzymie o kanonizację brata.

[ TEMATY ]

rodzeństwo

Radzym Gaudenty

wikipedia.org

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Został też pierwszym pasterzem metropolii gnieźnieńskiej, której utworzenie ogłoszono podczas słynnego Zjazdu Gnieźnieńskiego w roku 1000. Sam o sobie mówił – biskup św. Wojciecha.

Było ich siedmiu braci. Siedmiu synów księcia czeskiego Sławnikowica, którego dobra leżały w południowej i wschodniej części kraju. Sześciu urodziła pobożna księżna Strzyżysława z panującej wówczas w Czechach dynastii Przemyślidów. Najmłodszy, Radzym, był dzieckiem innej kobiety, której imienia ani pozycji historia nie zachowała. Był więc bratem przyrodnim, traktowanym jednak na równi z pozostałymi.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Najsilniejsza więź łączyła go z Wojciechem, starszym o kilka lub kilkanaście lat uczniem katedralnej szkoły w Magdeburgu, który zgodnie z wolą rodziców przygotowywał się do przyjęcia święceń kapłańskich. Być może uczyli się razem, a może Radzym dołączył później. Nie wiadomo. Pewnym jest natomiast, że po powrocie do domu byli już nierozłączni.

Mitra i habit

Wojciech urodził się w 956 roku, Radzym między 960 a 970. W żywotach pojawia się, gdy jego starszy brat, w wieku zaledwie 27 lat, mianowany został biskupem Pragi po śmierci niesławnej pamięci Dytmara. Średniowieczny hagiograf zanotował, że „lud mu powierzony był twardego karku i służył tylko własnym żądzom”. Wojciech nieugięcie je zwalczał. Tępił wielożeństwo i rozwiązłość, przypominał o zachowywaniu dni świątecznych i postów, domagał się zaniechania handlu niewolnikami, którego ówczesna Praga była centrum. Stąd właśnie nieszczęśnicy brani do niewoli z różnych słowiańskich grodzisk, także z terenu Wielkopolski, trafiali do krajów muzułmańskich. Procederem zajmowali się głównie Żydzi, a namaszczona przez Kościół książęca władza przymykała na to oko.

W tym wszystkim Radzym stał za Wojciechem murem. Razem z nim pojechał też do Rzymu, gdzie rozżalony krnąbrnością swoich diecezjan Wojciech, szukał wsparcia i uwolnienia od ciężkiego pasterskiego jarzma. Papież Jan XV (wymieniony też w „Dagome iudex” – dokumencie donacyjnym przypisywanym Mieszkowi I), przyjął udręczonego biskupa serdecznie, ale z obowiązków go nie zwolnił. Zgodził się jednak, by do Pragi nie wracał. Z jego aprobatą bracia przedsięwzięli więc pielgrzymkę do Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Zawrócili jednak nim opuścili Półwysep Apeniński, a wszystko za sprawą św. Nila, pobożnego pustelnika, który poradził im, by wstąpili do klasztoru benedyktynów na rzymskim Awentynie.

Reklama

Spisek Przemyślidów

Cisza i prostota klasztornego życia bardzo braciom odpowiadała. Wojciech spełniał najniższe nawet posługi. Do jego obowiązków należało ponoć zaopatrywanie kuchni w wodę. Czym zajmował się Radzym? Zapewne tym samym – pracą i modlitwą. To właśnie na Awentynie przyjął łacińskie imię Gaudenty czyli radosny. Po trzech latach o Wojciecha upomnieli się krajanie. Zmarł zastępujący go w Pradze biskup Miśni Falkold. Papież nakazał powrót. Wrócili. Przez kolejne trzy lata Wojciech rzetelnie wypełniał biskupie obowiązki. Odbył też wyprawę misyjną na Węgry. Przypisuje mu się m.in. chrzest późniejszego króla i świętego – Stefana.

Pozornie zażegnany konflikt z czeskimi możnymi wybuchł jednak na nowo, a iskrą zapalną była śmierć kobiety wydanej za jednego z Wrszowców, która oskarżona o cudzołóstwo, szukała ratunku u Wojciecha. Ten dał jej azyl w żeńskim klasztorze w pobliżu swojego kościoła. Nie zatrzymało to jednak sług męża, którzy siłą wtargnęli do budynku i zabili nieszczęśnicę na oczach biskupa. Wojciech obłożył ród Wrszowców ekskomuniką, a oni, w odwecie, wymordowali niemal całą jego rodzinę. Ten haniebny mord, popełniony mimo dobrowolnego otwarcia bramy libickiego grodu za obietnicę darowania życia, miał swoje polityczne dno. Wrszowców wspierali Przemyślidzi, którzy od dawna rywalizowali ze Sławnikowicami i dążyli do ich upadku. To właśnie władcę z tego rodu, Bolesława II Pobożnego, Wojciech napominał, by zakazał handlu niewolnikami, co zostało uwiecznione na Drzwiach Gnieźnieńskich. Zagładę Sławnikowiców, oprócz Wojciecha i Radzyma przeżył jeszcze Sobiesław, który walczył u boku Bolesława Chrobrego w wyprawie przeciw Obodrzycom i który przebywał właśnie na dworze księcia Polan.

Reklama

Tragedia na polanie

Nierozłączni bracia ponownie schronili się w Rzymie. Tym razem papież dał Wojciechowi wybór – jeśli krajanie nie będą chcieli go przyjąć, może pojechać na misje. Tak też się stało, bo Czesi odmówili posłuszeństwa swojemu biskupowi. Wojciech z Radzymem przybyli więc do Gniezna, by stąd udać się na północ, na terytorium pogańskich Prusów. O tym, co wydarzyło się 23 kwietnia 997 roku wiemy od samego Radzyma i towarzyszącego braciom prezbitera Boguszy Benedykta, który pełnił też rolę tłumacza. Fakty te opisał kiedyś szczegółowo w Przewodniku Katolickim Jacek Borkowicz.

„Misjonarze wylądowali w okolicy obecnej wsi Bągart, odległej dziś od brzegów jeziora Drużno o 10 kilometrów, wtedy jednak znajdującej się nad samym Zalewem. Z wysepki przegnali Wojciecha Prusowie, rozgniewani najściem intruza, który w dodatku nie ukrywał, że zamierza obalać posągi ich pogańskiej wiary. Ekipa misyjna wycofała się na kilka dni do najbliższej osady, pozostającej pod kontrolą polskiego księcia. Był to jednak odwrót wyłącznie taktyczny.

W czwartek 22 kwietnia wypłynęli ponownie, kierując się w to samo miejsce. Następnego dnia śmiało minęli znaną sobie wysepkę, zatrzymując się nieco dalej, w głębi lądu. Wylądowawszy, wspięli się na wysoki brzeg. Mijając knieje i siedliska dzikich zwierząt, poszli na wschód, w kierunku najbliższej spodziewanej pruskiej osady. Około południa wyszli na polanę, gdzie Radzym Gaudenty odprawił Mszę św. Gdy zmęczeni podróżą zasnęli, obudziła ich grupa uzbrojonych Prusów. Byli rozwścieczeni – przybysze śmieli odprawiać swoje rytuały w ich świętym gaju! Pogański kapłan osobiście zabił biskupa. W tym miejscu obie narracje wyraźnie się rozchodzą. Według Gaudentego Wojciech poniósł śmierć na leśnej polanie. Benedykt podaje, że grupa misjonarzy dotarła jednak pod bramę pruskiego grodu i dopiero tam, po dłuższej wymianie zdań z załogą forteczki, zamęczono świętego. Gaudenty twierdzi, że Wojciech zginął od uderzenia włóczni. Benedykt – że ścięto mu głowę toporem. Te dwie opowieści nie muszą sobie przeczyć. Misjonarze mogli zostać zaskoczeni w lesie przez pruskich strażników, którzy zraniwszy oszczepem Wojciecha, zawlekli całą grupę w kierunku gródka. Tam, gdy wyszło na jaw «zbezczeszczenie» świętego gaju, pogański kapłan dobił biskupa, odcinając mu głowę toporem”.

Reklama

Pierwszy metropolita

„Ciało jego Bolesław wykupił na wagę złota od Prusów i umieścił z należytą czcią w siedzibie metropolitalnej w Gnieźnie” – napisał w swojej Kronice Gall Anonim. Dziejopis użył tu skrótu, bo po śmierci Wojciecha metropolia gnieźnieńska jeszcze nie istniała. Musiały minąć ponad dwa lata, które Radzym Gaudenty spędził w Rzymie, czekając na kanonizację brata-męczennika (999 r.) i czyniąc starania o wyniesienie Gniezna do tak wysokiej rangi. Przybył do niego na początku Wielkiego Postu roku 1000, razem z cesarzem Ottonem III, który pielgrzymował do grobu św. Wojciecha. To właśnie wtedy, podczas sławnego Zjazdu Gnieźnieńskiego, ogłoszono powstanie pierwszej samodzielnej polskiej metropolii kościelnej ze stolicą w Gnieźnie i intronizowano Radzyma Gaudentego na jej pasterza.

Nie zachowały się żadne materiały źródłowe, które rzuciłyby nieco światła na jego pasterską posługę. Z całą pewnością gorliwie pielęgnował kult świętego brata i tak zapewne się podpisywał – biskup św. Wojciecha. Niewątpliwie troszczył się o kształcenie przyszłych duchownych, zlecał budowę kościołów, dbał o liturgię i wzmocnienie struktur młodego Kościoła. Niewykluczone, że miał też swój udział w sprowadzeniu do Międzyrzecza Pięciu Braci Męczenników, których kanonizacji w 1004 roku również doczekał. Katalogi arcybiskupów gnieźnieńskich podają, że zmarł w 1006 roku. Pojawiają się jednak także daty późniejsze jak choćby 1011 rok, czy 1018 rok.

Reklama

Szczątki arcybiskupa, razem z relikwiami św. Wojciecha, wywiózł najprawdopodobniej książę czeski Brzetysław, który w 1038 roku najechał Gniezno. Przez kolejne wieki postać Radzyma Gaudentego była niemal zapomniana. Dopiero na początku XX wieku bp Antoni Laubitz zainteresował się jego historią i relikwiami. W latach 60-tych ubiegłego wieku kard. Stefan Wyszyński poprosił papieża Pawła VI o wprowadzenie kultu pierwszego arcybiskupa gnieźnieńskiego do polskiego kalendarza liturgicznego, a w 1981 roku erygował jedyną na świecie parafię pod jego wezwaniem. W kwietniu 2003 roku uroczyście wprowadzono do niej relikwie patrona sprowadzone z Czech. Rok później papież Jan Paweł II zezwolił, by nazywać go świętym.

W Gnieźnie znajduje się jedyna na świecie parafia bł. Radzyma Gaudentego. Jego postać ukazana została także na słynnych Drzwiach Gnieźnieńskich. Na jednej z kwater, ukazującej chrzest Prusów, stoi tuż za Wojciechem i wskazuje palcem na niebo.

Podziel się cytatem

2021-04-23 12:39

Ocena: +2 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Legenda św. Jerzego

Niedziela Ogólnopolska 16/2004

[ TEMATY ]

święty

św. Jerzy

I, Pplecke/pl.wikipedia.org

Święty Jerzy walczący ze smokiem. Rzeźba zdobiąca Dwór Bractwa św. Jerzego w Gdańsku

Święty Jerzy walczący ze smokiem. Rzeźba zdobiąca Dwór Bractwa św. Jerzego w Gdańsku

Św. Jerzy - choć historyczność jego istnienia była niedawnymi czasy kwestionowana - jest ważną postacią w historii wiary, w historii w ogóle, a przede wszystkim w legendzie.

Św. Jerzy, oficer rzymski, umęczony był za cesarza Dioklecjana w 303 r. Zwany św. Jerzym z Liddy, pochodził z Kapadocji. Umęczony został na kole w palestyńskiej Diospolis. Wiele informacji o nim podaje Martyrologium Romanum. Jest jednym z czternastu świętych wspomożycieli. W Polsce imię to znane było w średniowieczu. Św. Jerzy został patronem diecezji wileńskiej i pińskiej. Był także patronem Litwy, a przede wszystkim Anglii, gdzie jego kult szczególnie odcisnął się na historii. Św. Jerzy należy do bardzo popularnych świętych w prawosławiu, jest wyobrażany na bardzo wielu ikonach.

CZYTAJ DALEJ

Papież Franciszek obchodzi dziś imieniny

2024-04-23 11:19

[ TEMATY ]

papież

papież Franciszek

PAP/EPA/MAURIZIO BRAMBATTI

Najgorętsze i najszczersze życzenia od narodu włoskiego, a także osobiste, wraz z serdecznymi życzeniami zdrowia i pomyślności przekazał Ojcu Świętemu z okazji dzisiejszym imienin prezydent Włoch, Sergio Mattarella.

Prezydent Republiki Włoskiej wyraził ubolewanie z powodu napiętej sytuacji w świecie, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, gdzie dochodzi do aktów przemocy, konfrontacji i zemsty. Podkreślił znaczenie nieustannych apeli Ojca Świętego o pielęgnowanie w rodzinie ludzkiej więzów braterstwa, stanowiących inspirację zarówno dla wierzących jak i niewierzących.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje".

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję