PAP: Od wielu lat pracuje ojciec z młodzieżą. W Polsce od kilku lat obserwujemy systematyczny spadek praktyk religijnych wśród młodych ludzi. Z czego to wynika?
Ojciec Tomasz Maniura: Na pewną dużą rolę w laicyzacji odegrał spadek zaufania do Kościoła jako instytucji. Mam tu na myśli skandale z udziałem duchownych, o których było głośno w mediach. Sądzę jednak, że nie jest to główny czynnik.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Młodzież ma dzisiaj w życiu wiele możliwości. Mogą wyjechać za granicę lub zostać w kraju, mogą studiować lub nie, założyć firmę lub żyć na garnuszku rodziców, mogą zawrzeć związek małżeński, żyć w wolnym związku lub w ogóle w pojedynkę. Mogą wierzyć w Chrystusa lub nie wierzyć w nic, albo wybrać zupełnie inną religię.
W czasach, kiedy ja byłem młody, ścieżka życia była zasadniczo z góry wytyczona. Teraz od nieustającego festiwalu możliwości można nabawić się bólu głowy. Nie chcę powiedzieć, że wolność wyboru to jest coś złego; warto podejmować świadome decyzje. W praktyce jednak, kiedy przychodzi co do czego, młodzi nie są w stanie wybrać niczego, ponieważ w momencie, kiedy decydują się na coś konkretnego, tracą wszystkie inne opcje.
Reklama
Najgorsze w tym wszystkim jest, że w świecie nieograniczonych możliwości młodzi zostali pozostawieni sami sobie. Rodzice i wychowawcy zwyczajnie nie mają czasu, żeby ich prowadzić. Nie narzucać i kontrolować, ale towarzyszyć w dokonywaniu wyborów. Niestety coś podobnego dzieje się również w Kościele. Księża mają mnóstwo wymówek, żeby nie spędzać czasu z młodymi - a to trzeba wybudować kościół, a to zająć się jakąś papierkową robotą w parafii. Niestety, nie da się przekazać wiary bez zbudowania relacji.
PAP: Czy zdaniem ojca takie sprawy jak wiara i Bóg po prostu przestały młodych interesować?
O. T. Maniura: Osobiście coraz częściej spotykam młodych, którzy są nie tyle wrogo nastawieni do Kościoła, ile są wobec niego obojętni. Wiara w Boga jawi się im jako jedna z wielu możliwości, w dodatku nie najatrakcyjniejsza.
Młodzi bacznie obserwują dorosłych, a oni często nie dają najlepszego świadectwa. W sferze deklaracji wskazują na wartości chrześcijańskie, posyłają dziecko do kościoła, czy na lekcje religii, ale wiara nie jest dla nich punktem odniesienia. Młodzi szukają szczęścia, jednak patrząc na dorosłych widzą, że oni wcale szczęśliwi nie są, na wszystko narzekają, są przemęczeni i sfrustrowani. Dzieci patrzą na rodziców, którzy wzięli kościelny ślub, a potem się rozwiedli lub żyją pod jednym dachem jak pies z kotem. Oni nie chcą iść tą drogą. Żeby ukazać sens wiary dorośli muszą udowodnić, że Bóg pomaga im dobrze przeżywać trudności, które każdy w swoim życiu napotyka. Brakuje dziś przekonującego świadectwa dorosłych, którzy dzięki Bożej pomocy są szczęśliwi pomimo problemów i mają w sercu pokój.
PAP: Wiele osób upatruje źródła laicyzacji w rozpowszechnieniu internetu. Co ojciec na to?
Reklama
O. T. Maniura: Na pewno internet powoduje wiele zamętu. W internecie jest wszystko, mnóstwo informacji, których prawdziwości nie da się łatwo zweryfikować. Trudno odróżnić prawdę od fake newsa, treści wartościowe od takich, które nic nie wnoszą.
Młodzi, będąc non stop online, tracą sposobność, żeby pobyć sam na sam ze swoimi myślami. Dawniej kiedy człowiek kładł się spać, miał wokół siebie ciszę, która skłaniała do refleksji. Dziś dzieciaki nawet w łóżku wciąż przeglądają media społecznościowe. A przecież życie duchowe wymaga ciszy, skupienia, nawiązania relacji z sobą samym. Nie da się tego zrobić, jeśli przez cały dzień naszą uwagę pochłaniają ekrany.
PAP: Czego młodzi oczekują od duszpasterzy?
O. T. Maniura: Na pewno oczekują obecności; tego, żeby ksiądz się nie spieszył i miał czas. Na pewno oczekują też, żebyśmy ich nie oceniali. Kiedy do Jezusa przyprowadzili kobietę cudzołożną, to On jej na wstępie nie ocenił, podobnie było z celnikiem Zacheuszem. Wielu z nas popełnia ten błąd, że kiedy spotykamy młodego człowieka, który jest od stóp do głów wytatuowany, ma nietypowy kolor włosów albo kolczyk w nosie - to wystarczy, by go negatywnie ocenić.
Sądzę, że młodzi oczekują też od nas, że uznamy ich prawo do wolności. Jako ksiądz często spotykam rodziców i dziadków, którzy załamują ręce, bo ich dzieci nie chcą chodzić do kościoła. Kiedy pytam ich, w jaki sposób starają się młodych do tego zachęcić, rozpoczyna się długa litania nakazów, gróźb i rozmaitych sposobów wymuszenia na młodym człowieku, żeby jednak do kościoła poszedł. A potem rozpacz, bo to nie działa.
Reklama
Zauważmy, że Jezus nikogo do niczego nie zmuszał. Trzeba zrozumieć, że nie da się nikogo zmusić do relacji z Bogiem; to musi być świadoma, autonomiczna decyzja. Kiedy kogoś zmuszamy, paradoksalnie zamykamy mu drogę powrotu. Radzę rodzicom, by zamiast zmuszać dzieci do praktyk religijnych budowali z nimi dobre relacje i dawali swoim życiem czytelne świadectwo.
PAP: Co z osobami, które nie wyniosły z domu pozytywnego przekazu wiary?
O. T. Maniura: Jestem odpowiedzialny za organizację Festiwalu Życia w Kokotku. Proponujemy młodym przestrzeń budowania relacji z rówieśnikami z odniesieniem do wartości. Kolejną inicjatywą naszego duszpasterstwa są wyprawy, podczas których jedziemy rowerami przez cały kontynent bez auta technicznego oraz zaplanowanych noclegów. Objechaliśmy w ten sposób całą Europę, zahaczyliśmy nawet o Afrykę i Bliski Wschód. Jako duszpasterz jestem z nimi przez cały czas, razem z nimi się męczę, śpię w namiocie i jem konserwy. W ten sposób tworzy się przestrzeń do głoszenia Słowa Bożego i dzielenia się wiarą.
PAP: Czy Oblackie Centrum Młodzieży NINIWA ma jakiś pomysł, jak ewangelizować środowiska, które kościoły omijają szerokim łukiem, i na pewno nie przyjadą na Festiwal Życia do Kokotka?
O. T. Maniura: Są takie środowiska, w których na dźwięk słowa "ksiądz" ludzie dostają gęsiej skórki. Jako duszpasterze najlepszym, co możemy zrobić, to budować wspólnoty i formować w nich młodych w taki sposób, żeby oni chcieli się dzielić wiarą z rówieśnikami w szkole, na uczelni, na imprezie.
Reklama
W naszym duszpasterstwie wskazujemy na cztery kroki, które w ewangelizacji są niezbędne. Po pierwsze, należy modlić się za osoby, którym chcemy głosić Ewangelię. Po drugie trzeba im służyć. Tu nie chodzi o narzucanie się, ale o to, by ten człowiek doświadczył, że może na mnie liczyć i że jest dla mnie ważny. Dopiero kiedy to się stanie, ludzie naturalnie zaczynają się otwierać. Tak tworzy się przestrzeń do dzielenia się wiarą. Później można zaprosić kogoś do wspólnoty, wszystko na fundamencie wolności.
Nazwa naszej wspólnoty nawiązuje do biblijnej historii Jonasza, proroka posłanego przez Boga do Niniwy, której mieszkańcy Boga odrzucili. Dzisiejszy świat to taka współczesna Niniwa, a my, jak Jonasz, jesteśmy posłani, by iść do jego mieszkańców z Ewangelią. Ta biblijna opowieść uczy nas, że najsłabszym ogniwem tego przedsięwzięcia był sam Jonasz - on dawno już mieszkańców Niniwy przekreślił. Tak samo jest z nami, często uważamy, że jesteśmy lepsi od ludzi, którym mamy głosić Ewangelię. To znak, że to my potrzebujemy nawrócenia.
O. Tomasz Maniura jest oblatem, konsultorem Rady ds. Duszpasterstwa Młodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski i założycielem Oblackiego Centrum Młodzieży NINIWA. Od 2007 roku organizuje wyprawy rowerowe NINIWA Team, a od 2018 r. jest głównym organizatorem Festiwalu Życia w Kokotku.
Rozmawiała Iwona Żurek (PAP)
Autor: Iwona Żurek
iżu/ jann/