Reklama

Historia

Afryka Sybiraka

Niedziela Ogólnopolska 16/2013, str. 36-37

[ TEMATY ]

Sybiracy

Archiwum Artura Woźniakowskiego

Polki na tle osiedla w Koja

Polki na tle osiedla w Koja

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Artur Woźniakowski mieszka w Herbach pod Częstochową, przy ul. Wojska Polskiego. Kiedyś z tym wojskiem, dowodzonym przez gen. Andersa, pokonał drogę z Sybiru do Afryki. W czasie tej podróży o mało nie umarł.

- Miałem już wykopany grób, ale, jak widać, jeszcze żyję - śmieje się 77-latek. Na Czarnym Lądzie spędził wraz z mamą i bratem 6 lat swojego dzieciństwa. - Był to najpiękniejszy czas mojego życia - twierdzi. Do Polski wrócił jak do nowego, obcego kraju, którego musiał się uczyć. Potem już wszystko potoczyło się w miarę normalnie: szkoła, matura, praca, ślub, dzieci. Trzykrotnie jednak wracał do Afryki. Nie czuje się pokrzywdzony przez los. Uważa, że inni mieli dużo gorzej. Oto jego opowieść.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Wywózka na Sybir

- Miałem 4 lata, a brat 5, kiedy w lutym 1940 r. w pierwszym rzucie wywożono pracowników poczty, osadników wojskowych, policjantów, leśników. Ojciec mój był leśnikiem. Wywieziono nas na Ural, gdzie były kopalnie miedzi. Karabasz, 100 km od Czelabińska - tam rodzice pracowali, a myśmy chodzili do przedszkola.

Reklama

W przedszkolu po posiłku trzeba było podziękować za niego Stalinowi. Kiedyś przedszkolanka doniosła na mnie, że oplułem portret Stalina. „Woźniakowski, pilnuj go, bo to głupi chłopak, narobi ci kłopotu” - powiedział do mojego ojca naczelnik, któremu podlegał polski posiołek, czyli osada pracowników kopalni i huty. Dostałem wtedy lanie od taty. Rosjanie dawali wolne w pracy mojej mamie, żeby mogła się nami zająć. Byli dla nas dobrzy, niekiedy żyli w gorszych warunkach niż my. Jednak władza - to co innego. Po porozumieniu Sikorski-Majski (1941 r.), tak jak wszyscy, spakowaliśmy się i jechaliśmy na południe, pociągiem, barkami. Jak barka płynęła i ktoś zmarł, to podpływano do brzegu i zakopywano zmarłego.

Na przełomie lat 194¼2 pojechaliśmy do Uzbekistanu. Ojciec poszedł do wojska, które się tam tworzyło. Był w podchorążówce - służbie wojskowej, gdzie przygotowuje się dowódców niższego stopnia. A myśmy się z mamą rozłączyli. W Samarkandzie wzięli mnie i brata do sierocińca, natomiast mama pracowała w kołchozie ponad 100 km od nas. W kołchozie panował głód, nie było ani szkoły, ani opieki. Nie widzieliśmy się z mamą parę miesięcy. Gdy wojsko szykowało się do opuszczenia Rosji, ojciec przyjechał po mamę i po jej znajomą, panią Sadowską, którą namówił, by jechała z nami. Mąż pani Sadowskiej był wtedy w niewoli niemieckiej. Nie miała rodziny wojskowej, a tylko takie mogły z nami wyjeżdżać. Wzięli więc panią Sadowską do wojska. Dzięki temu wyjechała ona i jej dwóch synów.

Mama wysiadła z pociągu i przybiegła po nas do sierocińca. Porwała nas z podwórka. Pamiętam, że ja nawet nie chciałem iść, bo zostawiłem w pokoju czerwony beret. Ten beret chyba był dla mnie cenny...

W drodze do Afryki

Reklama

Przez krótki czas mieszkaliśmy w namiotach przy podchorążówce, a potem ewakuowaliśmy się razem z wojskiem statkiem przez Morze Kaspijskie do Persji. Tym samym statkiem ok. doby płynęło paręset ludzi, wojsko i cywile. W Pahlevi przesadzono nas na małe statki, tzw. holowniki. Odbyliśmy też kwarantannę, czyli przejście po dwóch tygodniach z tzw. obozu brudnego do obozu czystego. Byliśmy wtedy pod opieką Anglików.

Z Persji przez Irak, Indie trafiliśmy do Mombasy (Kenia), później pojechaliśmy pociągiem do Ugandy, następnie ciężarówkami zawieziono nas do miejscowości Koja (czyt. Kodża - red.). Podróż trwała w sumie ok. pół roku. W czasie wojny zawsze towarzyszyła nam niepewność. Czy to w Rosji, czy w Afryce - my wiecznie byliśmy w drodze. Ludzie suszyli więc chleb, szykowali się na wyjazd. Bardzo bali się głodu. To zakorzeniało się w psychice. Zrodził się szacunek dla chleba. Sybirak nie zmarnuje chleba, nie wyrzuci go nigdy. Suszenie chleba trwało kilka tygodni. Na pytanie: „Kiedy będziemy wyjeżdżać?” zawsze słyszeliśmy odpowiedź: „Na dniach”. To „na dniach” trwało 6 lat. Nie wiedzieliśmy, co z nami będzie. Myśleliśmy, że będziemy jechać dalej. Ale zorganizowano szkoły, administrację, wszystko jak należy...

Dzieciństwo w Ugandzie

Reklama

Pobyt w Koja był dla nas, dzieci, czasem bardzo szczęśliwym. I to najmocniej wiąże nas z tym miejscem. Takiej Afryki już nikt nie zobaczy. W jeziorze pływały krokodyle, hipopotamy wychodziły na brzeg, gdy wieczorem łowiłem ryby. Małpy biegały po osiedlu, a gdy skakały z gałęzi na gałąź - całe drzewa się ruszały! Pamiętam też wypadek, kiedy krokodyl porwał Romka Śliwę... Nie wolno nam było kąpać się w tym jeziorze również dlatego, że można było złapać pasożyta - bilharcję. Dzieciak złamał zakaz, płynął na tratwie... Mimo to czuliśmy się bezpiecznie. Mama uczyła w szkole podstawowej, brat był w harcerstwie, a ja w zuchach. Lekcje odrabialiśmy przy lampie naftowej. Trzeba było do domu przynieść drewno i wodę, którą rozprowadzano po całym osiedlu z basenu położonego na górze, obok kościoła. Życie było bardzo prymitywne, ale wydaje mi się, że takie jest szczęśliwsze. Nie mieliśmy radia, telewizji, telefonów, światło było tylko tam, gdzie znajdował się szpital, z agregatu. Po szkole czekała nas zabawa - berek, palant, robiliśmy hulajnogi albo biegaliśmy z kołami. Hodowaliśmy świnki morskie. Były swoiste „mody” na dziecięce zabawy.

Osiedle nad Jeziorem Wiktorii zamieszkiwało ok. 3 tys. ludzi. Byliśmy od miejscowych izolowani, ale nikt nas nie karał za przejście przez ogrodzenie. Oni przychodzili do nas, pracowali, np. rąbiąc drewno. Na koloniach, wyjazdach poznaliśmy afrykańskie dzieci, najpierw zorganizowaliśmy bitwę, a potem się zaprzyjaźniliśmy. Nie mogliśmy się jednak zbytnio integrować z tym miejscem, bo nasza przyszłość nie była z nim związana.

Powrót do Polski

Miałem 12 lat, gdy wróciłem do Polski. Czułem, jakby coś się za mną zamknęło. Polska to było dla nas coś nadzwyczajnego, ale komuna - coś bardzo podłego. Moim zdaniem, nie powinniśmy wracać, ale Anglicy po wojnie bardzo chętnie się nas pozbywali, a moi rodzicie bali się niepewności. W Afryce byliśmy wychowywani w duchu patriotycznym - historia kryształowa, nie było mowy, byśmy my, Polacy, zrobili komuś krzywdę. Z takim ideałem wróciłem do szarej, siermiężnej rzeczywistości, gdzie wszystko było smutne, zaniedbane, opuszczone. Dla tych, którzy tu żyli, to było normalne, ale dla nas, dzieci, wszystko było nowe. Niewiele pamiętaliśmy z przeszłości, przyjechaliśmy więc jak obcy.

Ojciec, jako były andersowiec, nie mógł znaleźć pracy, ale nie prześladowano nas aż tak bardzo jak innych. Poszedłem do gimnazjum w Częstochowie, zdałem maturę, zrobiłem studium nauczycielskie. Przez 4 lata byłem nauczycielem biologii, a potem pracowałem w przemyśle hutniczym, pod koniec awansowałem nawet na szefa wydziału kolejowego. Lubiłem tę pracę, kiedy poszedłem na emeryturę, było mi bardzo źle. Miałem 24 lata, gdy się ożeniłem z Krystyną, pielęgniarką. Nasza córka mieszka w Częstochowie, syn w USA, mamy troje wnucząt.

… i na Czarny Ląd

Mam szerokie kontakty i tak dużo znajomych wszędzie, że w każdym momencie mogę pojechać do Australii czy do Afryki. Chętnie ich odwiedzam i sam przyjmuję w gościnę. W Kanadzie mieszkają bracia Sadowscy, mają po 85 i 87 lat. Przejechałem cały szlak wojenny, w niektórych miejscach byłem parę razy, np. pięć razy na Uralu w Karabaszu, gdzie rodzice pracowali w kopalni, trzy razy na Czarnym Lądzie… W ubiegłym roku wraz z grupą ponad 20 osób wyjechaliśmy tam, by obchodzić 70-lecie naszego przyjazdu do Afryki. Czy Pani wie, jakie to przeżycie?...

2013-04-15 14:39

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Pamięć zmarłym, żyjącym pojednanie – Sybiracy na Jasnej Górze

[ TEMATY ]

Jasna Góra

pielgrzymka

Sybiracy

Krzysztof Świertok/Niedziela

Zesłano ich na Syberię, do największego więzienia świata, tylko za to, że byliśmy Polakami. Dziś pielgrzymowali na Jasną Górę, by wspomnieć zmarłych. Już po raz 30. zabrzmiał Apel Poległych Sybiraków.

Centralnym punktem pielgrzymki była Msza św. w intencji wszystkich Sybiraków - żyjących oraz zmarłych. Eucharystii przewodniczył ks. Zdzisław Banaś. Krajowy kapelan Sybiraków i kustosz Sanktuarium Matki Boskiej Sybiraków w Grodźcu podkreślał w homilii wielka wiarę zesłańców, która była „jedyną nadzieją na tych katorżniczych drogach. Nie wiedzieli, co będzie, co się z nimi stanie, ale ufali do końca Bogu”.
CZYTAJ DALEJ

Czy papież przyjedzie do Gietrzwałdu na 150-lecie objawień maryjnych?

2025-07-05 08:04

[ TEMATY ]

Gietrzwałd

objawienia

Papież Leon XIV

150‑lecie

TZ

Matka Boża Gietrzwałdzka

Matka Boża Gietrzwałdzka

Wizyta papieża Leona XIV w Polsce w 150. rocznicę objawień w Gietrzwałdzie byłaby podkreśleniem aktualności przesłania maryjnego - powiedział PAP kustosz sanktuarium w Gietrzwałdzie ks. Przemysław Soboń. Papieża do Polski zaprosił prezydent Andrzej Duda.

Podczas audiencji w Watykanie 25 czerwca kustosz sanktuarium w Gietrzwałdzie wręczył Leonowi XIV figurę Matki Bożej, przybliżając mu treść objawień w Gietrzwałdzie. Miały one miejsce w 1877 r. - w czasach, kiedy Polska była pod zaborami. Zostały oficjalnie uznane przez Watykan w 1977 r. Są jednymi z 12 objawień maryjnych na świecie uznanymi przez Kościół katolicki.
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV apeluje o pokój, modli się za ofiary powodzi w Teksasie

2025-07-06 13:32

[ TEMATY ]

pokój

ofiary powodzi

Papież Leon XIV

Teksas

PAP/EPA

Papież Leon XIV

Papież Leon XIV

Leon XIV po raz kolejny ponowił apel o pokój. Wystosował go po modlitwie Anioł Pański. „Pokój – powiedział - jest pragnieniem wszystkich narodów i jest bolesnym wołaniem tych, którzy są wyniszczeni przez wojnę. Prośmy Pana Boga, aby dotknął serc i natchnął umysły rządzących, by przemoc zbrojną zastąpili poszukiwaniem dialogu”.

Ojciec Święty pozdrowił też Polaków: uczniów i rodziców ze szkoły w Strzyżowie oraz wiernych z Legnicy. Wszystkim uczestnikom modlitwy Anioł Pański wyraził uznanie, za to, że zechcieli wziąć w niej udział pomimo panujących obecnie w Rzymie wysokich temperatur. „W te upalne dni wasza wędrówka do Drzwi Świętych wymaga jeszcze większej odwagi i jest godna podziwu!” – powiedział Leon XIV.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję