Rok 1982. W Polsce stan wojenny trwa w najlepsze. Opozycjoniści nie są w kraju urodzenia mile widziani. W grę wchodzi wyjazd w jedną stronę. I tak oto dwudziestoletnia pani Iwona trafia do Szwecji. Tam zapisuje się do szkoły, kończy studia i zostaje nauczycielką w klasach początkowego nauczania. Z czasem zostaje przedszkolanką. W 1984 r. bierze w Katowicach ślub ze swym narzeczonym Piotrem. Mąż nie może jednak szybko opuścić kraju. Do Szwecji przybywa dopiero dwa lata później, zaraz po tym jak dostaje paszport.
- Jako że byliśmy emigrantami politycznymi przyjęto nas w Szwecji bardzo dobrze. Wtedy informacje o stanie wojennym nie schodziły z pierwszych stron gazet. Z czasem okazało się jednak, że życie obcokrajowca nie jest tam aż tak różowe. Na rynku pracy wiele zawodów było dla nas niedostępnych. Swoją aktywność zawodową mogliśmy w pełni rozwijać tylko w tych kierunkach, w których nie byliśmy konkurencją dla miejscowych - wspomina Iwona.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Po kilku latach pracy jako nauczycielka, Iwona zdecydowała się zmienić profesję. Wraz z mężem Piotrem, który stracił posadę w fabryce samochodowej SAAB, postanowili zacząć działać na własny rachunek. Ich znajomi emigranci prowadzili wtedy kwiaciarnie, pizzerie, lokale gastronomiczne. Po weryfikacji rynku pracy Gierulowie zdecydowali się zostać cukiernikami.
Reklama
- Annes, właścicielka cukierni - artystka, żona milionera - zdecydowała się ją sprzedać. Na swoje miejsce chciała wybrać ludzi, którzy by ją godnie zastąpili. Z pośród wielu oferentów akurat postawiła na nas. Chyba pozytywnie ją zaskoczyliśmy. Na pytanie, co potrafimy upiec, odpowiedzieliśmy, że nie jest tego dużo, ale liczymy na to, że wszystkiego nas nauczy. I to ją rozbroiło - wspomina Iwona.
Jak Piotr i Iwona stali się artystami
- Przez pół roku uczyliśmy się pod okiem Annes cukiernictwa. Pracowaliśmy wtedy za darmo. W trakcie naszego terminowania usłyszeliśmy od niej, że mamy samorodne talenty. Wyszło to przy okazji ciasta Wienerbrod. To ciasto to taki duński specjał. Po tym jak jest ono zrobione można poznać, czy jego twórca jest dobrym cukiernikiem. Spełniliśmy te wymagania i to przeważyło. Annes sprzedała nam nie tylko lokal - i to taniej niż pierwotnie zakładała - ale i dołożyła od siebie dużo receptur - mówi Iwona.
Przez pierwszy rok działalności Gierulowie walczyli o utrzymanie dotychczasowych klientów. Byli to wymagający smakosze, w większości ludzie z tzw. wyższej sfery, o niespotykanych jak na warunki szwedzkie, konserwatywnych poglądach. Jako że nowi właściciele nie wprowadzili żadnych rewolucyjnych zmian i trzymali się tradycyjnych receptur i znanych im smaków - odpływ starych klientów nie nastąpił.
Reklama
- Po upływie roku zaczęliśmy wprowadzać nowe pomysły. Po prostu czuliśmy się coraz pewniej. Inwestowaliśmy w siebie, braliśmy udział w różnych kursach, mieliśmy coraz więcej przepisów. Na dodatek pełnymi garściami czerpaliśmy z polskiej tradycji cukierniczej. Stąd na przykład w naszej ofercie pojawił się sernik. Oczywiście był on zrobiony pod gusta szwedzkie, a więc na kruchym cieście z mandarynką i z brzoskwinią. Te drobne zmiany wystarczyły żeby się przyjął. Podobnie stało się z makiem, którego szerzej w cukiernictwie tam nie stosowano - wspomina Iwona.
Innowacje jakie zastosowali Gierulowie zjednywały im coraz większe grono smakoszy. Napływ nowych klientów sprawił, że zdecydowali się powiększyć lokal. Wkrótce w Malmö przybyła też druga, siostrzana cukiernia. Interes się rozkręcał. Ich ciasta stawały się nie tylko lokalnym przysmakiem, ale i produktem eksportowym. Można je było nabyć np. w duńskiej Kopenhadze. Mimo to zdecydowali się wracać do Polski.
Słodkie życie ze szczyptą dziegciu
- W pewnym okresie Szwecja przyjęła rzeszę emigrantów z Chile. Byli to w większości ludzie wykształceni, doskonale znający swój fach. Nie mogli oni jednak znaleźć pracy w wyuczonych zawodach. Dorabiali sobie jak bądź i Szwedzi mówili o nich, że mają u siebie najlepiej wykształconych sprzątaczy - wspomina Iwona Gierula.
Tego typu spostrzeżenia - ją jak i pozostałych emigrantów - nie nastrajały optymistycznie. Co prawda Szwecja dawała im finansową stabilizację, ale niekoniecznie perspektywę zawodowego awansu. Ta zarezerwowane była dla prawdziwych Szwedów, znaczy się takich z dziada pradziada.
- Zdarzały się w Szwecji osoby z naszego środowiska, którym się poszczęściło. Miały dobrą posadę i były cenione za swoje kompetencje. Mimo to, w trakcie przerwy śniadaniowej ich koledzy potrafili mijając się z nimi na mieście, udawać, że ich nie znają - podkreśla mistrzyni cukiernictwa.
Reklama
- „Multikulti” - harmonijna współegzystencja różnych nacji w ramach jednego państwa - to w Szwecji utopia. Może w trzecim, czwartym pokoleniu tak samo traktuje się dzieci emigrantów jak rodowitych Szwedów, ale wcześniej nie. Do tego momentu ich rodziny muszą godzić się na niższy status społeczny - mówi reemigrantka.
- W Polsce jak cudzoziemiec stara się mówić w naszym języku, wszyscy go dopingują. Tam jest inaczej. Wszelkie błędy są wychwytywane i wyśmiewane - ze smutkiem konkluduje Iwona Gierula.
Według niej, wszechobecny dystans wobec przyjezdnych i zakamuflowane poczucie wyższości sprawiają, że nowe fale emigrantów coraz gorzej asymilują się z miejscowymi. Potwierdzać to mają niedawne wydarzenia w Sztokholmie. Młodzież muzułmańska przez kilka dni paliła na ulicach samochody i wzniecała burdy. Co ją do tego pchnęło? Religia? Niekoniecznie. Raczej niezgoda na bycie obywatelem drugiej kategorii.
Żywe korzenie
Można żyć na obczyźnie i za wszelką cenę starać się wtopić w tło. Można też pójść w drugą stronę i kultywować tradycję kraju, z którego się wyjechało. Dla Gierulów taką ostoją polskości była parafia rzymskokatolicka, którą prowadzili polscy Oblaci. Wśród pracujących tam kapłanów był o. Wiesław Badan OMI z Andrychowa.
- Tak się w naszym życiu złożyło, że ślub braliśmy w Katowicach u Oblatów, i na obczyźnie znów na nich trafiliśmy. Miło było usłyszeć od nich, że na plebanii mamy się czuć jak u siebie w domu - mówi Iwona Gierula.
Reklama
Parafia była jednym z wyznaczników utrzymywania więzów z krajem przodków. Jednak nie jedynym. Ważną rolę w tym procesie odegrały rekolekcje organizowane dla środowisk polonijnych, na które rodzina Gierulów przyjeżdżała do Polski. Prowadził je m.in. znany benedyktyn, o. Leon Knabit.
Swoje robiły też kontakty z mieszkającymi od dziesięcioleci potomkami rodów szlacheckich. Jako że ojciec Iwony Gieruli też miał pochodzenie szlacheckie, spotykali się oni z familiami Czartoryskich i Potockich. - Po powstaniu styczniowym niektórzy przedstawiciele tych rodów znaleźli się na emigracji. Do głowy im jednak nie przyszło, aby zrezygnować z polskiej tożsamości. Stąd też ich potomkowie mówią teraz przepiękną polszczyzną, której na ulicy nie można już spotkać - mówi Iwona Gierula.
Jak się okazało, tam gdzie jest wiara, konserwatywne wychowanie i patriotyzm, tam nie ma problemów z przyjęciem przez dzieci decyzji rodziców o powrocie do ojczyzny. U Gierulów te elementy składowe ułożyły się w słowo „repatriacja”.
Teraz Bielsko
W sąsiedztwie Rynku, przy ulicy Wzgórze w Bielsku-Białej znajduje się „Delicato Szwedzka Cukiernia”. Obok ciast serwuje ona posiłki na każdą porę dnia. To tutaj można spotkać Piotra i Iwonę oraz wracające ze szkoły ich dzieci. Wielu nauczycieli miało wątpliwości, czy aby na pewno żyły one tak długo na emigracji; po prostu nie zdradzał tego ich język.
W miejscu tym, a i owszem, obok polskiego wciąż co jakiś czas słychać szwedzki. Znajomi ze Skandynawii nie dają o sobie zapomnieć i pojawiają się w progach cukierenki. Niedawno była w nich dawna dyrektor banku, która rzuciła pracę, aby podróżować po świecie na motorze i w zaciszu własnej piekarni wypiekać chleb. Teraz Gierulowie czekają na Annes. Żona milionera, z pochodzenia Finka, już zapowiedziała swój przyjazd. Jakże mogło być zresztą inaczej, skoro, gdy Iwona rodziła dzieci, przejmowała za nią obowiązki i piekła ciasta, a jej mąż zanosił je klientom do stolików. Teraz, gdy roczek ma ich kolejne dziecko - bielska ciastkarnia znów chce przy nim być, a przy okazji może i coś upiec. W warunkach skandynawskich prawdziwa przyjaźń chyba musi być trochę ekscentryczna...