Reklama

Gołębie na dachu

Niedziela Ogólnopolska 4/2014, str. 36-37

[ TEMATY ]

wywiad

polityka

Dominik Różański

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Na początku 2014 r. entuzjastycznie zabrzmiała zapowiedź premiera Donalda Tuska o wielkim skoku cywilizacyjnym, jakiego nasz kraj dokona dzięki nowym dotacjom unijnym. Opozycja jest w tej sprawie bardzo sceptyczna, jakby Polska wcale nie była największym beneficjentem unijnego budżetu na lata 2014-20. Dlaczego, Panie Pośle?

DR ZBIGNIEW KUŹMIUK: – Po pierwsze, mamy otrzymać z UE duże środki na politykę spójności, ale tylko dlatego, że jesteśmy biednym, ludnym krajem, a nie dlatego, że tak świetnie wynegocjowała je ekipa Donalda Tuska (środki te były dzielone na poszczególne państwa na podstawie poziomu PKB na mieszkańca i liczby ludności w danym kraju). Po drugie, zbyt wiele wskazuje na to, że w istocie Polska nie będzie tym beneficjentem. Te duże środki (ok. 73 mld euro w cenach z 2011 r. i blisko 83 mld euro w cenach bieżących) z tzw. funduszu spójności będą dla nas dostępne tylko pod pewnymi warunkami. Istotne jest tu przede wszystkim to, że Polska zgodziła się na zapis dotyczący tzw. warunkowości makroekonomicznej. Jako kraj objęty procedurą nadmiernego deficytu (od 2009 r. deficyt sektora finansów publicznych przekracza bardzo wyraźnie 3 proc. PKB, a w 2010 r. wyniósł nawet 7,9 proc. PKB, w 2013 r. najprawdopodobniej ok. 4,5 proc. PKB), Polska w każdym momencie może mieć więc zablokowane te środki przez Komisję Europejską.

Reklama

– A jest to realna groźba?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Jak najbardziej realna. Polska jest objęta tą procedurą znowu od roku 2009 (wcześniej rząd PiS wyprowadził z niej Polskę). Szalenie trudno będzie nam przekonać Komisję Europejską, że trwale uda się odpowiednio obniżyć deficyt poniżej 3 proc. PKB. Mimo rządowych deklaracji oraz przejęcia pieniędzy z OFE, do tej pory nie udało się go obniżyć i bardzo wątpię, czy spełni się kolejna optymistyczna zapowiedź rządu, że w roku 2015 to się uda.

– Nawet jeśli czynniki makroekonomiczne nie staną na przeszkodzie, to – jak sam premier nieśmiało przyznaje – te wielkie pieniądze unijne będą trudne do skonsumowania…

Reklama

– Jednak bagatelizuje związane z tym problemy. Niewiele mówi się o tym, że Polska nie może wydawać tych środków stosownie do swoich najżywotniejszych potrzeb, gdyż są to pieniądze odpowiednio przez Unię Europejską „uprofilowane”. Priorytetem mają być przedsięwzięcia o charakterze innowacyjnym, co oczywiście samo w sobie nie jest złe. Zdecydowanie pod prąd polskich interesów idzie jednak drugi priorytet, czyli realizacja paktu klimatyczno-energetycznego, a więc inwestycji związanych z ograniczaniem emisji CO2, a zatem i z likwidacją taniej energetyki opartej na węglu. Uważam, że właśnie ten kluczowy problem „profilowanego” przeznaczenia unijnych dotacji jest dziś bagatelizowany, odsuwany na dalszy plan. A konkretne problemy z tym związane pojawią się bardzo szybko. Powoli zaczynamy też szacować, że te ok. 500 mld zł (z funduszy spójnościowych i części pieniędzy ze Wspólnej Polityki Rolnej przeznaczonej na rozwój terenów wiejskich) w ciągu najbliższych 7 lat będą wymagały ogromnego wkładu własnego. Minimum 15 proc...

– To jednak niewiele…

– Tak się wydaje. W praktyce, jak wynika z minionych doświadczeń jednostek samorządu terytorialnego, ten wkład prawie zawsze musiał być jednak większy od minimalnego, przeciętnie 36 proc., a w naprawdę istotnych dla gmin projektach wynosił ok. 50 proc. (beneficjent musi ponieść także tzw. koszty niekwalifikowane, czyli takie, których Unia nie chce finansować). Tak więc ogólnie licząc, aby wydać te 500 mld zł unijnych, trzeba mieć co najmniej 250 mld zł środków własnych. W ciągu 7 lat będzie bardzo trudno wygenerować taką sumę z budżetu państwa i z budżetów jednostek samorządu terytorialnego. Można zaciągnąć pożyczki: państwo na rynkach międzynarodowych, a samorządy w bankach. To jednak będzie trudne.

– Bo w minionym siedmioleciu polskie samorządy już sporo się zadłużyły?

Reklama

– Właśnie tak. W celu zapewnienia większej absorpcji środków unijnych przez samorządy wprowadzono udogodnienie, iż pieniądze pożyczone na realizowane przez nie projekty unijne nie są objęte tym ogólnym reżimem finansowym, że zobowiązania samorządu nie mogą przekraczać 60 proc. jego dochodów. Samorządy pozostały więc z długami ponad swoją miarę, często niemal na granicy bankructwa. Moim zdaniem, w bardzo wielu przypadkach zostały już pozbawione możliwości korzystania z nowych funduszy unijnych, bo nie są w stanie spłacać starych długów i dalej pożyczać na wkłady własne.

– Przedstawia Pan wizję, w której Polska ma raczej nikłe możliwości pełnego i skutecznego wykorzystania unijnych funduszy. Nie jest ona zbyt pesymistyczna?

– Obawiam się, że pod rządami Donalda Tuska jednak nie. Przede wszystkim dlatego, że polska gospodarka jest dziś w pułapce niskiego wzrostu. O ile jeszcze na początku mijającej perspektywy budżetowej (2007-13) mieliśmy wzrost gospodarczy ponad 6 proc., teraz mamy 2-2,5 proc. Nie jesteśmy więc w stanie wygenerować z budżetu państwa – podobnie jak z budżetów jednostek samorządu terytorialnego – tej nadwyżki, którą można by przeznaczyć na inwestycje (i właśnie na tzw. wkład własny).

– Tymczasem pan premier obwieścił, że samorządy będą jednym z głównych beneficjentów pieniędzy unijnych…

– To czysta teoria i propaganda. Co z tego, że dla samorządów zostaje przeznaczone ponad 40 proc. funduszy spójnościowych (ok. 32 mld euro, czyli ponad 130 mld zł), skoro w ciągu 7 lat będą musiały wyłożyć przynajmniej 65 mld zł środków własnych? Moim zdaniem, takich pieniędzy wygenerować nie zdołają. Oby nie słuchały podpowiedzi i nie pożyczały bez umiaru, bo to doprowadzi je do katastrofy finansowej.

– Czy szykująca się do przejęcia władzy partia opozycyjna ma jakiś pomysł na uniknięcie tego rodzaju katastrof?

Reklama

– Naszym zdaniem, kluczem do powodzenia jest powrót gospodarki na szybką ścieżkę wzrostu. Trzeba jak najszybciej uruchomić dwa podstawowe motory wzrostu gospodarczego w Polsce – konsumpcję i inwestycje nakierowane na poszerzanie przyszłej bazy podatkowej (do niedawna te dwa czynniki odpowiadały za 2/3 wzrostu naszego PKB). Dopiero gdy wzrost gospodarczy będzie sięgał średniorocznie 5-6 proc. PKB i znacząco wyższe będą wpływy podatkowe, możliwe będzie wygenerowanie odpowiednio większych środków na rozwój. Ponadto proponujemy uruchomienie aktywów majątku Skarbu Państwa, czyli sensowne pożyczanie poza sektorem finansów publicznych. Byłby to mechanizm dostarczający dodatkowych pieniędzy, ale tylko na rozwój.

– Co konkretnie ma oznaczać proponowane przez PiS „aktywniejsze używanie majątku Skarbu Państwa”?

– Polegałoby to na stworzeniu takiego mechanizmu, aby spółki Skarbu Państwa (np. KGHM, Orlen, PZU czy spółki energetyczne) mogły bez większych przeszkód „lokować” swoje zyski w inwestycjach korzystnych z punktu widzenia całej gospodarki (np. w wydobycie gazu łupkowego, nowe efektywniejsze bloki energetyczne oparte na rodzimym węglu). W ten sposób mogłyby niejako odciążyć budżet państwa, który mógłby się zaangażować w mniejsze, ale ważne przedsięwzięcia, np. te realizowane przez samorządy. Mechanizm aktywnego używania majątku państwa poprzez sieć specjalnych funduszy zamkniętych mógłby być koordynowany w 100 proc. przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego.

– Wszyscy cieszymy się z unijnych pieniędzy, a jednak, jak pokazało doświadczenie minionej siedmiolatki, wiele samorządów niechętnie po nie sięga. Dlaczego?

Reklama

– Sięga, ale ich nie dostaje. Dlatego, że są zbyt biedne i jako takie przegrywają w konkursach o unijne dotacje. Zawsze wygrywają ci, których stać na większy wkład własny, a więc przechodzą raczej projekty składane przez wielkie miasta niż przez mniejsze gminy. Ważnym kryterium tego podziału jest także, niestety, czynnik polityczny, czyli to, czy danym samorządem kieruje człowiek z rządzącej Platformy albo PSL...

– A to chyba zaprzeczenie idei polityki spójności, wyrównywania szans?

– Niestety, tak to działa. I nie pomogą tu entuzjastyczne zaklęcia premiera. Po prostu zabrakło odpowiedniej polityki państwa na poziomie centralnym i regionalnym. Liczyłem na to, że na podstawie dotychczasowych doświadczeń wykorzystywania środków z UE powstanie mapa wpływu środków europejskich na równoważenie rozwoju kraju. Nie powstała... Można przypuszczać, że gdyby ją opracowano, to okazałoby się, że mamy dziś większe zróżnicowanie cywilizacyjno-rozwojowe niż wtedy, kiedy wchodziliśmy do UE, czyli w 2004 r.! Uważam, że pilnym zadaniem państwa powinno być dziś stworzenie trybów skutecznie wspomagających unijny mechanizm równoważenia rozwoju. W przeciwnym razie te nasze polskie różnice będą się jeszcze pogłębiały.

– Uważa Pan, że obecny rząd nic w tej sprawie nie robi?

– Nawet jeśli sama pani wicepremier Bieńkowska jako minister infrastruktury i rozwoju dostrzega i rozumie ten problem, to jej rządowe otoczenie odwrotnie; PO wyraźnie promuje rozwój aglomeracyjny, czyli wydawanie pieniędzy przede wszystkim tam, gdzie szybko przynoszą spektakularny efekt, czyli właśnie w wielkich aglomeracjach, skąd dopiero mają „promieniować” na prowincję (to promowany przez Platformę tzw. rozwój polaryzacyjno-dyfuzyjny).

Reklama

– Jednak ciągle nie promieniują?

– Wręcz przeciwnie. Jesteśmy już 10 lat w UE, a różnica między Warszawą a np. Szydłowcem, położonym 150 km na południe w tym samym województwie mazowieckim, pogłębiła się parokrotnie! Zróżnicowanie wewnątrzregionalne, ale i między regionami (pomiędzy Polską zachodnią i wschodnią), niestety, cały czas się powiększa.

– Jakie wyjście z tej pułapki proponuje PiS?

– Uważamy, że przynajmniej część środków europejskich nie powinna być rozdzielana w procedurze konkursowej, ponieważ słabe samorządy – te najbardziej potrzebujące pomocy i wyrównania szans rozwojowych – w niej przepadają. I będą zawsze przepadać, bo nie będzie ich stać na wkład własny wyższy niż minimalne 15 proc. i na kilka projektów składanych w jednym konkursie. Teraz, niestety, stać je na złożenie najczęściej tylko jednego i to słabego finansowo. I tu właśnie chcemy włączyć politykę państwa, polegającą na pozakonkursowym wsparciu najsłabszych samorządów. Byłaby to taka rozumna polityka równoważenia rozwoju. Niezbędna, bo obszary zapóźnień rozwojowych w Polsce są dziś naprawdę duże. A przy niezbyt mądrym i hurraoptymistycznym podejściu do unijnych dotacji rządu Donalda Tuska będą jeszcze większe.

– Pan premier zapewnia, że dzięki tym dotacjom Polska znajdzie się wkrótce w kręgu 20 najbogatszych państw świata!

Reklama

– Tyle że nie mówi nic o tym, w jaki sposób tego dokonamy. Premier zapowiedział też, że zmniejszymy o 1,5 mln liczbę ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie. Jakim to cudem? W ostatnich latach mimo wzrostu gospodarczego i unijnych pieniędzy liczba osób znajdujących się w skrajnym ubóstwie wzrosła o 400 tys., tj. do 2,6 mln. Skoro ponad 6 proc. Polaków żyje dziś na granicy biologicznego wyniszczenia, to jak Polska może należeć do 20 najbogatszych państw świata?! Dziś faktem jest tylko to, że ten miraż pieniędzy unijnych świetnie służy rządowej propagandzie.

– A tak naprawdę będziemy mieć raczej tylko gołębia na dachu, a nie wróbla w garści?

– Niestety, na to się zanosi!

– Co zrobi PiS w razie przejęcia władzy, by złapać przynajmniej wróbla?

– Najpierw będzie potrzebny solidny remanent i ukaranie winnych obecnego stanu rzeczy. A później – konsekwentna realizacja naszego programu, który ogłosimy w połowie lutego tego roku. Być może będzie trzeba przeprowadzić dodatkowe negocjacje z Komisją Europejską, aby choć trochę zmienić priorytety dotyczące dziedzin, na które mogą być wydawane unijne środki. Najbardziej niezbędne z punktu widzenia polskich interesów wydaje się ograniczenie finansowania przedsięwzięć dyktowanych paktem klimatyczno-energetycznym. Chodzi o to, by nie inwestować środków unijnych i własnych na dalsze ograniczenie mocnych stron naszej gospodarki, a przede wszystkim energetyki opartej na węglu. Tymczasem wygląda na to, że już bezmyślnie godzimy się np. na zakup starych technologii energetyki wiatrowej z Niemiec. Ostatnio masowo są stamtąd ściągane zdekapitalizowane wieże wiatrowe. Zanosi się na to, że zamiast gołębi i wróbli możemy mieć w Polsce same stare niemieckie wiatraki.

* * *

Zbigniew Kuźmiuk – ekonomista, poseł na Sejm z ramienia PiS, były marszałek województwa mazowieckiego i deputowany do Parlamentu Europejskiego

2014-01-21 15:43

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Chcemy być razem

Niedziela Ogólnopolska 29/2016, str. 43

[ TEMATY ]

polityka

Unia Europejska

P. Tracz / KPRM

Nowa wizja musi być przedstawiona obywatelom Europy.

„Chcemy być razem”– to główny przekaz 27 przywódców krajów Unii Europejskiej, którzy zebrali się w Brukseli po ogłoszeniu wyniku brytyjskiego referendum. Donald Tusk zwołał bowiem szczyt Rady Europejskiej. Obradowano dwa dni. W pierwszym dniu obecny był premier Wielkiej Brytanii David Cameron, czyli Rada obradowała w pełnym składzie 28 krajów członkowskich. W drugim dniu szczytu, określonym jako nieformalny, spotkano się już bez brytyjskiego premiera. Dyskutowano o sytuacji UE po Brexicie. Problem jednak w tym, że formuła spotkania rozminęła się z zapisami traktatowymi. W artykule 50 Traktatu o Unii Europejskiej stwierdza się, że Rada obraduje bez przedstawiciela państwa w jego sprawie tylko wówczas, gdy formalnie notyfikowało ono swój zamiar wyjścia z UE. Wielka Brytania dotychczas tego nie uczyniła, co może oznaczać, że obrady drugiego dnia szczytu były pozatraktatowe. Prawdopodobnie chcąc obejść ten zapis, Donald Tusk jako szef Rady ogłosił, że drugi dzień obrad będzie miał charakter nieformalny. Zrobił to w ostatniej chwili, a ciekawostką jest, że obsługujący szczyt dziennikarze wcześniej akredytowali się na dwa dni formalnego (sic!) szczytu. Ale cóż, przywódcy państw chcieli być razem, choć bez Davida Camerona. Warto zauważyć, że sam premier Wielkiej Brytanii także chciał być razem. W kampanii przedreferendalnej stanowczo nawoływał do pozostania w ramach Unii Europejskiej. Obywatele zdecydowali inaczej, a on zapowiedział podporządkowanie się ich werdyktowi. Można więc przypuszczać, że pomimo wzniosłych deklaracji w przyszłości los Camerona mogą podzielić inni przywódcy nieformalnego szczytu. O zorganizowanie podobnego referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej apelują obywatele i politycy w Danii, Francji, Holandii, Austrii, a także w Czechach. Panicznie boją się tego unijni politycy, którzy ustalili jeden medialny przekaz. Twierdzą, że wynik brytyjskiego referendum to pokłosie tego, że zarówno politycy, jak i media „przez dziesięciolecia kłamali” na temat negatywnych stron funkcjonowania Unii Europejskiej. Tak też sformułował to szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker w podsumowaniu w Parlamencie Europejskim szczytu Rady. Idąc dalej tym tropem, istnieje więc obawa, że także w innych krajach członkowskich niezależne media i niektórzy politycy rozmijają się z prawdą na temat Unii. A skoro tak, to może nastąpić katastrofa. Dostrzegł to nawet szef liberałów w PE Guy Verhofstadt, zwracając się do szefa Rady: „Na co pan czeka, panie Tusk? Na kolejne referendum? Europa musi być zreformowana, nowa wizja musi być przedstawiona obywatelom Europy”. Na razie jednak ani Tusk, ani Juncker nie chcą nawet słyszeć o reformie Unii. Pragną pogłębiać współpracę z tymi, którzy im odpowiadają. Chcą być razem. Pytanie tylko, jak długo jeszcze.
CZYTAJ DALEJ

O co chcesz dziś poprosić Jezusa w Jego imię?

2025-04-17 15:04

[ TEMATY ]

Ewangelia

maj

rozważanie

ks. Mariusz Słupczyński

Adobe Stock

Rozważanie do Ewangelii J 14,7-14

Czytania liturgiczne na 17 maja 2025;
CZYTAJ DALEJ

Pierwszy obraz Leona XIV

Papież Leon XIV na tle katedry Santa María w Chiclayo w Peru, gdzie był biskupem – tak wygląda pierwszy obraz nowego Papieża, który namalowała Mercedes Fariña, artystka pochodząca z Argentyny, która malowała także portrety Papieża Franciszka.

Mercedes Fariña ma ma ponad trzydziestoletnie doświadczenie w malarstwie, potrafi pracować z taką szybkością, że jedynie czas schnięcia farb olejnych może spowolnić jej twórczy proces. Jej motywacja, gdy postanowiła upamiętnić wybór Papieża, była kluczowa; niczym kronikarka, której pędzel pełni rolę pióra.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję