Reklama

Wiadomości

Ratowanie bohaterów

Z dr. hab. Krzysztofem Szwagrzykiem – profesorem Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, pełnomocnikiem prezesa IPN ds. poszukiwań miejsc pochówków ofiar terroru komunistycznego – rozmawia Mateusz Wyrwich

Niedziela Ogólnopolska 31/2014, str. 28-29

[ TEMATY ]

wywiad

historia

MATEUSZ WYRWICH

Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk podczas prac na służewskim cmentarzu

Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk podczas prac na służewskim cmentarzu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

MATEUSZ WYRWICH: – Dlaczego Służew?

DR HAB. KRZYSZTOF SZWAGRZYK: – Od kilku lat mamy takie szczęście, że w ramach prac IPN możemy realizować w całej Polsce poszukiwania miejsc pochówków ofiar terroru komunistycznego. W samej Warszawie takich miejsc jest wiele. Najczęściej mówimy o cmentarzu Powązkowskim i o cmentarzu na Bródnie. Lecz cały czas przewija się też Służew. Również Służewiec. To inne miejsca – choć oddalone od siebie o niewiele ponad kilometr, gdzie także dokonywano pochówków. Słowo: Służew pojawia się w wielu relacjach i wspomnieniach ludzi skazanych przez reżim komunistyczny na karę śmierci bądź długoletnie więzienie czy wreszcie w wielu publikacjach prasowych, książkach lub wierszach. Przez wyniki naszych prac chcieliśmy udowodnić, że to miejsce również znajduje się na liście pochówków ofiar terroru komunistycznego. Tu, na cmentarzu parafialnym przy ul. Wałbrzyskiej, w latach 1946-48 pochowano kilkaset osób. Może nawet tysiąc. Wydobywając szczątki, które znajdują się pod współczesnymi chodnikami cmentarnymi, dokonując wielu badań, staraliśmy się potwierdzić, że jest to właśnie to miejsce.

– Czy w spisach więziennych, dokumentach Służew często występuje jako miejsce pochówków?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Służew to nie jest miejsce, które występuje w dokumentach więziennych czy UB. Ono najczęściej, a może przede wszystkim, występuje w relacjach ludzi. Nie było ksiąg, bo nie chowano na cmentarzu, tylko na polach za cmentarzem. Nie istnieje więc żaden rejestr.

– Skąd zatem ta wiedza?

– Mieliśmy wcześniejsze informacje o chowaniu tutaj więźniów zamordowanych w różnych więzieniach czy obozach pracy. Również w czasie naszych prac zgłosili się do nas ludzie, którzy widzieli, jak przywożono tu nieboszczyków. Widzieli jakieś samochody okryte plandekami, przyjeżdżające wczesnym rankiem albo późnym wieczorem, furmankę okrytą plandeką. Przyjeżdżano w tajemnicy. Ktoś obserwował okolicę, inny szybko wrzucał tu nieboszczyków, jeszcze inni szybko zakopywali. Nasi świadkowie widzieli dużo, ale nie jest to wiedza precyzyjna. Dzisiaj cmentarz obudowany jest blokami osiedla Służew nad Dolinką, lecz kiedy grzebano pomordowanych, miał on o połowę mniejszą powierzchnię. Grzebano więc więźniów na przycmentarnym polu, o czym opowiadali mieszkańcy nieistniejącej już dzisiaj wsi Służew. Pracując tu, na początek chcieliśmy określić kształt i powierzchnię tego więziennego pola – „Bokusa”, jak je nazywano. I to nam się w dużej części udało. Mówię: w dużej części, bo wielość współczesnych pomników nakładających się na groby pomordowanych niezwykle komplikowała nam prace.

Reklama

– To znaczy...?

– Nie mieliśmy miejsca do wykonywania naszych działań. Najszersze, na którym prowadziliśmy prace, nie miało więcej niż metr dwadzieścia szerokości. Pozostałe były jeszcze węższe. Jeżeli do tego dodamy szalunki, w tego typu pracach potrzebne ze względów bezpieczeństwa, to ta przestrzeń stawała się niezwykle mała. Jednak nawet w tych wyjątkowo trudnych warunkach udało nam się znaleźć szczątki dwudziestu trzech osób. Wydobyliśmy szczątki czterech z nich.

– Dlaczego tylko tylu?

– Wydobywaliśmy szczątki, które można było wyjąć w całości, a więc od głowy aż do nóg. W ogromnej większości szczątki, na które natrafialiśmy, nie były możliwe do wydobycia, bo na nich nadbudowane są współczesne nagrobki. Szkielety znajdują się w części pod alejką, a w części pod grobem. Tułów albo nogi. Ani na chwilę nie przyszła nam do głowy myśl, by szczątki nieboszczyka rozdzielić. Jak na razie ten pierwszy etap prac na Służewie musieliśmy zakończyć. Bez wątpienia udało nam się potwierdzić, że jest to pole więzienne, i udokumentować niezwykle precyzyjnie każdy fragment jamy grobowej. Teraz przed nami okres analizy zebranego materiału. Kolejna intensywna praca, ale już w innych warunkach – przy biurku, komputerze: analiza danych archeologicznych, antropologicznych, medycznych, historycznych.

– Kilku właścicieli grobów leżących na tych „więziennych szczątkach” wyraziło zgodę na prace archeologiczne pod grobami ich bliskich, co raczej nie miało miejsca na powązkowskiej „Łączce”?

– Tak, rzeczywiście. Było tu kilka rodzin, które same się do nas zgłosiły. Powiedziały, że gdybyśmy chcieli w przyszłości prowadzić działania ekshumacyjne pod ich rodzinnymi grobami, to one już wyrażają na to zgodę. To bardzo budujące. Pokazuje bowiem, że dla wielu ludzi istnieją ważniejsze sprawy niż tylko te prywatne, rodzinne, osobiste. Rozumieją oni, że pod ziemią mogą znajdować się szczątki więźniów zakatowanych w okresie komunizmu, których trzeba rozpoznać, wydobyć i przenieść w jakieś inne miejsce. To piękna postawa. Bardzo chciałbym podziękować za pośrednictwem „Niedzieli” tym wszystkim, którzy taką wolę wyrazili. Chciałbym również podziękować członkom zespołu oraz wolontariuszom, pracującym w bardzo trudnych warunkach, nie tylko atmosferycznych, ale również technicznych. Wykonali tę pracę w sposób doskonały.

– Jakie największe trudności napotkaliście podczas prac?

– Przyjdzie czas, że to kiedyś opiszę. Dzisiaj nie chcę jeszcze o tym mówić...

– W jakim sensie te doświadczenia są inne w porównaniu z pracami prowadzonymi na powązkowskiej „Łączce”?

– Przede wszystkim tu jest ogromna szczupłość miejsca. To jest największa różnica. Podobnie natomiast wyglądają jamy grobowe, podobny jest sposób traktowania ciał, wrzucania ich do dołów – ciała są ze sobą splątane. Mała ilość miejsca jest najbardziej dokuczliwa. Tam mogliśmy stosować koparkę na dużej przestrzeni, mieliśmy możliwość manewrowania – tutaj takiej możliwości nie ma. Każde miejsce, na którym pracowaliśmy, musieliśmy sobie tu „wywalczyć”, dokopując się do niego łopatami, wcześniej przewożąc taczkami ziemię na inne miejsce. Nie było innej możliwości.

– Podobnie jak na powązkowską „Łączkę”, także i tu, mimo że jest to cmentarz na uboczu, przychodzi mnóstwo osób, żeby oglądać waszą pracę...

– Przychodzą tu ludzie, których bardzo interesują te pochówki. Przeczytali o nich w gazecie, zobaczyli w telewizji, usłyszeli w radiu i poruszyło ich to, chcieli to miejsce zobaczyć. Przynoszą nam ciasto, soki. To mieszkańcy Warszawy i innych miast w kraju, a nawet ci, którzy przebywają akurat w Warszawie, ale na co dzień mieszkają w USA czy Kanadzie. Obserwują, pytają, filmują, fotografują – i to jest wyjątkowe. Poruszające jest też, gdy przychodzą do nas mieszkańcy okolicznych domów, okazując niezwykłą życzliwość. Któregoś dnia przyjechał pan z wózkiem załadowanym po brzegi napojami i słodyczami – kierownik czy właściciel pobliskiego sklepu spożywczego.

– Rozmowę przeprowadzaliśmy przed południem 10 lipca. Tymczasem po południu doszło do wprost niewiarygodnego wydarzenia – kiedy kończyliście prace, na cmentarzu pojawiły się policja oraz prokuratura i dokonały, można powiedzieć, ponownego „aresztowania” ofiar komunizmu. Boją się, że znajdziecie na cmentarzu służewskim kogoś lub coś, czego nie powinniście znaleźć?

– To bardzo przykre wydarzenie, które nigdy nie powinno było zaistnieć. Pojawienie się policji i prokuratury było skutkiem pisma, które zostało skierowane do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów przez... prokuratorów IPN. Nie rozumiem tego do dzisiaj. Zgadzam się, wydarzenie było kuriozalne, nieprawdopodobne. I miało miejsce.

– Prokuratorzy IPN wydali następnego dnia osobliwy komunikat, w którym czytamy m.in.: „Po zapoznaniu się na miejscu przez prokuratorów IPN ze stanem prac archeologiczno-sondażowych Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu stwierdziła, że na obecnym etapie brak jest wystarczających przesłanek do podjęcia czynności przez pion śledczy IPN. W związku z tym – uznając swoją niewłaściwość – prokurator IPN, działając na podstawie art. 304 par. 2 kodeksu postępowania karnego, poinformował jednostkę organizacyjną prokuratury powszechnej o fakcie odnalezienia podczas prac archeologicznych na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej szczątków ludzkich. O przekazaniu sprawy do prokuratury powszechnej został niezwłocznie poinformowany dr hab. Krzysztof Szwagrzyk (...)”. Czy mógłby Pan skomentować ten komunikat?

– Nie chcę go komentować.

– Na zakończenie: dlaczego jeszcze nie odbyły się pogrzeby ofiar odnalezionych na powązkowskiej „Łączce”?

– Też chciałbym znać odpowiedź na to pytanie.

2014-07-29 15:09

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Zmotoryzowana historia

Niedziela Ogólnopolska 39/2014, str. 48-49

[ TEMATY ]

historia

Mateusz Wyrwich

1923 Oakland 6-53

1923 Oakland 6-53

Pierwszy samochód wyjechał na ulice Polski w 1897 r. w Warszawie. Dziś, według GUS, po polskich drogach porusza się ich ok. 20 mln. Kilkaset muzealnych egzemplarzy z początków XX wieku zgromadzono m.in. w Muzeum Motoryzacji i Techniki w podwarszawskich Otrębusach

Kolekcjonerska pasja Zbigniewa Mikiciuka to trochę przypadek. Uczestnicząc w rajdzie samochodowym w latach 70. ubiegłego wieku, wypadł z trasy i... wjechał na czyjąś posesję. Jej właściciel jednak zamiast złościć się, wyśmiał współczesne samochody, chwaląc się swoim, który „rusza po zakręceniu korbą”. I tak od słowa do słowa doszło do tego, że młody rajdowiec kupił samochód i postawił go na podwórku. Początkowo sąsiedzkim kpinom nie było końca, lecz po miesiącach żmudnej pracy, z pomocą kolegów i narzeczonej, p. Zbigniew przywrócił pojazdowi dawną świetność. Praca nad renowacją pojazdu stała się dla Mikiciuka tak fascynująca, że postanowił zostać kolekcjonerem samochodów. Szczęśliwie jego pasję podzielała narzeczona, a niebawem żona – Joanna, z wykształcenia stomatolog. Początkowo nie myśleli o założeniu muzeum, jedynie o jakiejś kolekcji. Po prostu nie mieli na to pieniędzy. – Kupno kolejnego samochodu, aero 50, było zwariowanym pomysłem, ponieważ na jego zakup poszła moja książeczka mieszkaniowa, na którą rodzice jeszcze wpłacali pieniądze – opowiada Joanna Mikiciuk. – To była połowa lat 70. i jeszcze nie byliśmy małżeństwem. Chęć posiadania tego auta przewyższyła jednak chęć zakupu mieszkania. Zupełne wariactwo. Zafascynował mnie przede wszystkim jego kształt. Odrestaurowywaliśmy go z pomocą znajomych. Na warsztat nie było nas stać. Pamiętam, jaka była nasza satysfakcja, kiedy ten samochód po raz pierwszy zaterkotał i ruszył. Wyjechaliśmy nim na ulice Warszawy i jakiś pan nas zatrzymał. Spytał, czy nie chcielibyśmy pojechać tym autem na plan zdjęciowy, kręcono bowiem właśnie film „Sekret Enigmy”. Była to dla nas niesamowita satysfakcja, bo ktoś zauważył naszą pracę. A poza tym... za pracę w filmie zarobiliśmy na kolejny samochód.

CZYTAJ DALEJ

Rozpoczął się proces beatyfikacyjny Sługi Bożej Heleny Kmieć

2024-05-10 14:00

[ TEMATY ]

Helena Kmieć

BP Archidiecezji Krakowskiej

Uroczystość w kaplicy Domu Arcybiskupów Krakowskich rozpoczęła się krótką modlitwą. Abp Marek Jędraszewski, metropolita krakowski powołał trybunał do przeprowadzenia procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożej Heleny Kmieć, wiernej świeckiej. W jego skład weszli: ks. dr Andrzej Scąber – delegat arcybiskupa, ks. mgr lic. Paweł Ochocki – promotor sprawiedliwości, ks. mgr lic. Michał Mroszczak – notariusz, ks. mgr lic. Krzysztof Korba – notariusz pomocniczy, ks. mgr Adam Ziółkowski SDS – notariusz pomocniczy.

Następnie postulator sprawy, ks. dr Paweł Wróbel SDS zwrócił się do arcybiskupa i członków trybunału o rozpoczęcie i przeprowadzenie procesu oraz przedstawił zgromadzonym postać Sługi Bożej. – Wychowanie w głęboko wierzącej rodzinie skutkowało życiem w atmosferze stałego kontaktu z Bogiem – mówił postulator przywołując zaangażowanie Heleny w życie wspólnot religijnych od wczesnego dzieciństwa. Zwrócił uwagę na zdolności intelektualne i różnorodne talenty kandydatki na ołtarze. Studiowała inżynierię chemiczną na Politechnice Śląskiej w języku angielskim oraz uczyła się w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Gliwicach.

CZYTAJ DALEJ

Aby posługa była owocna

2024-05-12 21:00

[ TEMATY ]

święcenia

bp Tadeusz Lityński

Zielona Góra

Gorzów Wielkopolski

Karolina Krasowska

Bp Tadeusz Lityński

Bp Tadeusz Lityński

Kandydaci do święceń rozpoczęli już rekolekcje, które są bezpośrednim przygotowaniem duchowym do przyjęcia prezbiteratu i diakonatu. Prosimy o modlitwę w ich intencji.

W niedzielę 12 maja w kościołach naszej diecezji został odczytany komunikat Biskupa Diecezjalnego Tadeusza Lityńskiego w sprawie święceń diakonatu i prezbiteratu, w którym Pasterz diecezji nie tylko poinformował wiernych o dacie i miejscu uroczystości święceń, ale też poprosił wszystkich o modlitwę w intencji kandydatów.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję