Ojciec Pio pojawił się w moim życiu wiele lat temu i wciąż ma w nim ważne miejsce. Kiedy leżałam unieruchomiona w szpitalu, życzliwe osoby obdarowywały mnie książkami – bo cóż lepszego można robić w takim miejscu, jak nie czytać?
W tym czasie poznałam biografię tego świętego kapucyna. Urzekło mnie jego niezwykłe poczucie humoru, pogoda ducha, która go nie opuszczała mimo ogromnego cierpienia. Sama wtedy sporo cierpiałam i chyba ktoś taki był mi na tamten czas potrzebny, ktoś, kto potrafi dźwigać swój krzyż mimo przeciwności, ufa Panu Bogu i kocha Go całym sercem, a właściwie kocha tym bardziej, im bardziej cierpi. Jego pokora mnie zawstydzała, a poczucie humoru imponowało.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Oprócz biografii Ojca Pio i rozważań modlitewnych trafiła do mnie książeczka „Dobrego dnia!” z myślami Świętego. Gdy leży się unieruchomionym na szpitalnym łóżku i jeden dzień nie różni się od następnego niczym szczególnym, to ważne, żeby choć jedna pozytywna myśl zaprzątała głowę. I tak właśnie było dzięki temu wyjątkowemu przewodnikowi na każdy dzień roku.
Reklama
Pamiętam chwilę w szpitalu, kiedy zaczęto mnie pionizować. Jak się leży tygodniami, to nie lada sztuką jest usiąść, a po takiej kilkuminutowej „posiadówce” ma się wrażenie, że się uczestniczyło w jakimś maratonie. A już wyczynem jest nauka chodzenia, zwłaszcza gdy nogi są wciąż chore, ręka też, więc nie wiadomo, na czym się oprzeć. (Jak się ma zdrowe ręce, to delikwenta stawia się przy tzw. balkoniku, ja byłam w sytuacji uprzywilejowanej, bo dostałam „ambonkę” na kółkach, chorą rękę kładzie się na blacie i tak można ruszać w świat). Początkowo mogłam chodzić tylko w asyście rehabilitantów i naszą radością było, kiedy przemieściłam się do łóżka sąsiadki. Pamiętam pierwszy dzień, kiedy sama przy „ambonce” wyruszyłam na korytarz. Oczywiście to było kilkanaście powolnych kroków, a zmęczenie ogromne. Wiecie, co na ten dzień miał mi do powiedzenia Ojciec Pio? „Kiedy nie potrafisz iść dużymi krokami po drodze, która prowadzi do Boga, bądź zadowolona z małych kroków i czekaj cierpliwie, aż będziesz mieć nogi zdolne do biegu, albo lepiej – skrzydła, byś mogła latać. Moja dobra córko, zadowól się obecnie byciem małą pszczołą w plastrze, która bardzo szybko stanie się wielką pszczołą, zdolną do wytwarzania miodu”.
Wzrusza mnie, że mogę być córką, dobrą córką, i wzrusza mnie ta myśl, tak głęboka w kontekście mojego życia duchowego, które zaczęło bardzo powoli zmieniać się i dojrzewać właśnie od tamtych trudnych doświadczeń szpitalnych. Wtedy zrozumiałam, że moje życie należy tylko do Boga i warto się starać przeżyć je jak najlepiej, bo nie wiadomo, kiedy Bóg Ojciec powie: Twój czas tu na ziemi się kończy, a na niebo masz nikłe szanse.
Idę wciąż małymi krokami, czasem mam zrywy i biegnę, czasem się potykam, ale i skrzydeł dostałam. Urosły mi, gdy po raz pierwszy zostałam mamą. Latam dziś szczęśliwa z moją trójką dzieci, a kiedy jeszcze ich nie było, lekarze przyszłe macierzyństwo widzieli z trudnościami. Ojciec Pio mi wtedy powiedział: „Odwagi! Odwagi! Dzieci – to nie gwoździe!”. A kiedy poznałam przyszłego męża, również zafascynowanego postacią Ojca Pio, przeczytałam: „Błogosławieństwo Boga niech będzie waszym zabezpieczeniem, podporą i przewodnikiem! Twórzcie rodzinę chrześcijańską, jeżeli pragniecie mieć nieco spokoju w tym życiu. Niech Pan obdarzy was dziećmi, a następnie łaską pokierowania nimi na drodze do nieba”. W dniu naszego ślubu Ojciec Pio przyszedł ze słowami: „Trzeba być mocnym, aby stać się wielkim: oto nasza powinność. Życie jest walką, z której nie możemy się wycofać, lecz w której musimy zwyciężyć”. Żeby być mocnym, wiem już, że potrzeba wsparcia z góry.
Ojciec Pio każdego dnia spogląda na mnie z ryciny, którą na początku naszej znajomości narysował dla mnie mój przyszły mąż. Zajmuje ważne miejsce nie tylko w naszym domu, ale i w sercach. Dobrze mieć takie znajomości w niebie...