Reklama

Anioł Jeevodaya

Ktoś nazwał ją „Anną od cichej pracy”. Będąc człowiekiem tysięcy talentów, sama pozostawała na drugim planie. Swą miłością do Boga i człowieka grała tam jednak pierwsze skrzypce

Niedziela Ogólnopolska 30/2017, str. 44-45

Archiwum Instytutu Prymasa Wyszyńskiego

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

To my nie rozumiemy i to nam jest ciężko po jej śmierci. Ona była gotowa – mówi drżącym głosem Anna Rastawicka. Anię Sułkowską pamięta jeszcze jako małą dziewczynkę z warkoczykami, która z mamą przychodziła na Pokoje Królewskie na Jasnej Górze. – Jej mama przepisywała wtedy dla Instytutu Prymasa Wyszyńskiego teksty, które były materiałami do Wielkiej Nowenny. Kiedy wstąpiła do Instytutu, wspominała, że zasypiała w domu przy stuku maszyny do pisania – opowiada wieloletnia przełożona generalna. Ania została ochrzczona w kaplicy Cudownego Obrazu. Rodzice przekazali jej wielką miłość do Maryi. – W klasie maturalnej przyszła porozmawiać z założycielką Instytutu Marią Okońską o możliwości wstąpienia. Ta, znając ją doskonale, od razu powiedziała: „Aniu, już jesteś w Instytucie” – wspomina Rastawicka. I dodaje: – Instytut to było jej życie, to była wspólnota, którą kochała. W Ani było tyle normalności. Ona nie była ideologiczna. Kochała Matkę Bożą i żyła tą miłością. Umiała też być przyjacielem ludzi. Nie było sytuacji, w której nie stanęłaby przy mnie. Najpierw ja ją formowałam, a potem to ona była dla mnie oparciem.

Trzy domy

Reklama

W opowieściach o Ani uderza to, jak wielu ludzi widziało w niej swego przyjaciela i chciało się od niej zwyczajnie uczyć. – Gdy zwierzałam się jej ze swych spraw, nigdy nie prawiła morałów. Wychowywała mnie swoim przykładem, uczyła odpowiedzialnego podejmowania decyzji – mówi Małgorzata Smolak, która poznała Anię przy okazji wyjazdu na wolontariat do Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya. – Ania nauczyła mnie, że Pan Bóg jest siłą i zawsze daje siły do wykonania tego, co nam powierzył. Nigdy mi tego nie powiedziała wprost. Ona sama była przykładem. Widziałam, jak dawała z siebie tysiąc procent w różnych miejscach swego zaangażowania – mówi Smolak. Wyznaje, że dopiero odejście Ani sprawiło, iż odkryła, jak wiele dzieł podejmowała ona w ciągu swego zbyt krótkiego życia. – Była gigantem. Najpierw myślała, potem działała. Tego chciałabym się od niej nauczyć, aby wszystko w mym życiu było spójne i pełne zawierzenia Bogu – podkreśla.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Ania miała trzy domy: na Jasnej Górze, w Warszawie i w Jeevodaya. Zawsze mówiła, że gdy leci do Indii, bierze tylko zmianę bielizny na drogę, bo tam ma wszystko, czego potrzebuje. Do walizki upychała prezenty dla dzieci, listy od rodziców adopcyjnych i tysiące rzeczy, których na miejscu nie można było zdobyć. – Po pierwszym pobycie powiedziała mi: „Nie mogę pomóc wszystkim trędowatym, ale mogę pomóc tej, która im pomaga”. I robiła to z sercem przez 13 lat. Nawet nie zauważyłam, jak szybko Jeevodaya stało się totalnie jej – wspomina dr Helena Pyz. Z kierownika Sekretariatu Misyjnego stała się jej serdeczną przyjaciółką, a dla mieszkańców ośrodka kimś niezwykle ważnym: starszą siostrą, a nawet więcej – siostrą ich matki, co w indyjskim społeczeństwie, gdzie rodzina jest lepszym zabezpieczeniem niż wszelkie polisy, ma szczególne znaczenie. Szybko stała się i tą, bez której misja Heleny po ludzku byłaby niemożliwa. Czerpała radość z „odwalania czarnej roboty” – choćby mozolnego zbierania funduszy na działanie ośrodka. Wiedziała, ile kosztuje worek ryżu i ile takich worków potrzeba codziennie, by nakarmić mieszkańców ośrodka. Gdy pojechałam z nią do Jeevodaya, zobaczyłam, jak bardzo było to jej miejsce na ziemi. Miłość i szacunek, jakimi ją tam otaczano, nie wzięły się znikąd. O swą hinduską rodzinę troszczyła się całym sercem, żyła jej problemami i radościami. – Ania była wojowniczą duszą, konsekwentnie działającą w dobrej sprawie, a lepsza przyszłość dzieci z rodzin trędowatych była dla niej właśnie taką dobrą sprawą – mówi Elżbieta Dziuk.

Widzę, jak pcha wózek Heleny

Stała się przedłużeniem pomocnych rąk dr Heleny, a zarazem tą, która z jej ramion ściągała ciężar codziennej troski o byt i edukację mieszkańców Jeevodaya. Światła reflektorów koncentrowały się na Helenie, to ona otrzymywała kolejne nagrody i wyróżnienia. Ani to nie przeszkadzało, wiedziała, że ich siła tkwi właśnie w tym tandemie i każda pedałuje na miarę otrzymanych od Boga darów, talentów i zadań. Gdy o niej myślę, widzę, jak pcha wózek Heleny – dosłownie i w przenośni. Zawsze o krok z tyłu, ale zawsze razem. Gdy młodzi z Jeevodaya przyjechali do Polski na Światowe Dni Młodzieży, mówili mi, że Didi Anna dała im szansę na lepsze życie oraz pokazała, że warto być dobrym i pomagać innym. Jej odejście jest ogromną stratą dla całej rodziny Jeevodaya.

Reklama

– Didi Anna była wspaniałym człowiekiem, otwartym na drugiego i zawsze gotowym do pomocy – mówi jej chrześniak Manoj Bastia. Wspomina swój drugi dzień pobytu w Polsce, gdzie przez 4 lata studiował. – Kupiła kwiaty i pojechaliśmy do Ani Rastawickej, której mama była obłożnie chora. Ja jej nie znałem. Siedzieliśmy chwilę i śpiewaliśmy kolędy w hindi. Widziałem, jak były tym wzruszone. Taka była Didi – bardzo wrażliwa na człowieka – wspomina Manoj i wyznaje, że to wydarzenie szczególnie zapadło mu w serce. – Nigdy nie myślałem, że żegnając się z nią po Światowych Dniach Młodzieży w Polsce, na które dzięki niej mogliśmy przyjechać, nigdy więcej już jej nie zobaczę. Objęła mnie wówczas, mówiąc: „Manojku, bardzo cię kocham”. Zawsze mogłem na nią liczyć i myślę, że teraz z Nieba też będzie nam pomagać.

Ania wybierała się na jego ślub do Indii, gdy po raz kolejny trafiła do szpitala. A już się wydawało, że wygrywa walkę z nowotworem. Bardzo cierpiała. Wtedy też potwierdziła swoje dotychczasowe życie i wybory – w rozmowach z przyjaciółmi z pełnym przekonaniem mówiła, że Bóg wie, co robi. I nie skarżyła się, mimo bólu. – Tak naprawdę Pan Bóg w jej życiu był taki jak w momencie śmierci: „Oto jestem”. Bez wielkich słów – mówi Rastawicka. – Wiedziałam, jak ważne dla Ani było konsekwentne i częste korzystanie z sakramentu pojednania. Absolutnie niedościgły przykład. Dlatego nie zaskoczyła mnie jej ostatnia wiadomość. Wiedziałam, że wybiera się do niej jej stały spowiednik z sakramentem namaszczenia chorych. Napisała mi: „Właśnie wyszedł. Jestem szczęśliwa”. Było to 5 dni przed jej śmiercią. Wiedziałam, że jest to prawda o jej życiu. Spotkanie z Jezusem w sakramentach było dla niej najważniejsze – opowiada dr Helena. Swoim współsiostrom z Instytutu kilka dni przed śmiercią wysłała SMS: „Wiem, że Pan Bóg wszystko może. I wziąć, i dać. Niech imię Jego będzie błogosławione na wieki”.

Przetarła wiele szlaków

Reklama

Ania przyszła do Instytutu już po śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego. W sprawy Ojca, jak o nim mówiła, była jednak niesamowicie zaangażowana. Chciała tak jak on nieść Chrystusa ludziom, którzy Go nie znają. Jego beatyfikacja była jej wielkim pragnieniem. – Jestem przekonana, że ostatnią misją Ani było ofiarowanie swoich cierpień właśnie w intencji beatyfikacji – podkreśla Stanisława Grochowska, przełożona generalna Instytutu Prymasa Wyszyńskiego.

W pogrzebowej homilii bp Marek Solarczyk przypomniał, że życie Ani było prostą konsekwencją realizacji posłania, które otrzymała na początku swej drogi w Instytucie: Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój. – Przez swoje życie była dla nas źródłem błogosławieństwa. Pan Bóg ją posłał i jej zawierzył swoją łaskę, swoje dary. A ona uczyniła z nich cudowne narzędzie Bożego działania. Dzisiaj przede wszystkim oddajemy chwałę Bogu za to, że ona była posłuszna i wierna Bogu – mówił bp Solarczyk.

Moment śmierci Ani i jej pogrzebu jakby klamrą spiął Światowy Dzień Trędowatych. To niesamowite dzieło troski, wrażliwości, oddania dla ludzi z Jeevodaya, którym dała siebie, współpracując z tak wieloma fantastycznymi ludźmi. Wiedziała, że może pomagać, ponieważ są ludzie oddający swój wdowi grosz dla potrzebujących. Była dobrym, prawdziwym człowiekiem, łączącym często bardzo odległych sobie ludzi. Promieniowała światłem. Niosła dobro, którym zarażała innych. Przetarła wiele szlaków i wytyczyła drogę. Teraz będzie ją oświetlać blaskiem z Góry. Rodzina Jeevodaya zyskała kolejnego Anioła w Niebie, który będzie jej wypraszał potrzebne łaski.

2017-07-19 10:19

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kwietne dywany dla Jezusa

2025-06-19 20:11

Magdalena Lewandowska

Kwietny dywan przed kościołem w parafii św. Jadwigi Śląskiej na Kozanowie.

Kwietny dywan przed kościołem w parafii św. Jadwigi Śląskiej na Kozanowie.

– To naturalne, że człowiek przynosi Bogu to, co jest najlepsze, najcenniejsze, najpiękniejsze, bo Pan jest godzien naszej czci – mówi ks. Jakub Wiechnik.

W coraz większej liczbie parafii archidiecezji wrocławskiej układanie kwietnych dywanów na uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa staje się tradycją. W parafii św. Maksymiliana na wrocławskim Gądowie taki dywan powstał po raz trzeci. Inspirację zaczerpnęli od sąsiadów z parafii św. Jadwigi Śląskiej na Kozanowie. – Kiedy byłem jeszcze klerykiem w seminarium, patrzyłem z podziwem, jak pięknie z parafianami kwietny dywan organizuje ks. Andrzej Szczepański na Kozanowie i pomyślałem, że w przyszłości w swojej parafii też chciałbym tak aktywizować ludzi. I udało się, jak przyszedłem do parafii św. Maksymiliana – opowiada ks. Jakub Wiechnik, wikariusz z parafii św. Maksymiliana. Pomaga mu głównie charyzmatyczna wspólnota „Benedictus”, ale w przygotowania chętnie włączają się także inni parafianie. Powstawanie tegorocznego kwietnego dywany trwało trzy dni: – W poniedziałek panowie taśmą dwustronną przyczepili folię ochronną do posadzki i zabezpieczyli podłogę. Biegnie ona przez cały kościół, od ołtarza aż pod chór. Drugiego dnia znosiliśmy chodniki, które kładliśmy na tę folię, a na niej układaliśmy gałązki tui. W środę z kwiatów, które ludzie przynosili od kilku dni, układaliśmy już kompozycje kwiatowe. Głównie piwonie i róże. Jeździliśmy też na pole piwonii pod Wrocławiem dzięki życzliwości pani Moniki – wyjaśnia ks. Jakub. Nie ma z góry gotowego projektu – to inwencja osób zaangażowanych w dekorację, ich wspólna praca.
CZYTAJ DALEJ

Stolica Apostolska zatwierdziła cud eucharystyczny z 2013 r. w Indiach

2025-06-16 09:54

[ TEMATY ]

cud Eucharystyczny

Indie

Vatican Media

Stolica Apostolska zatwierdziła cud eucharystyczny z 2013 r. w Indiach, gdzie w kościele Chrystusa Króla w Vilakkannur (stan Kerala) na konsekrowanej hostii ukazała się twarz Chrystusa. Nuncjusz apostolski zezwolił także na publiczną adorację.

Cud uznano 11 lat po wydarzeniu, a 31 maja br. zostało to oficjalnie ogłoszone podczas Mszy św., której przewodniczył nuncjusz apostolski w Indiach i Nepalu abp Leopoldo Girelli. Wzięło w niej udział ponad 10 tys. osób. Abp Girelli podkreślił, że to, co wydarzyło się w Vilakkannur może być postrzegane jako zaproszenie do pogłębienia wiary w rzeczywistą obecność Jezusa Chrystusa w Eucharystii.
CZYTAJ DALEJ

Lubelskie rodziny na jubileuszu rodzin w Rzymie

2025-06-20 15:14

Katarzyna Artymiak

Duszpasterstwo Rodzin Archidiecezji Lubelskiej uczestniczyło w uroczystościach z okazji jubileuszu rodzin, dzieci, dziadków i osób starszych w Rzymie.

Wśród niemal 100 tys. wiernych z ponad 130 krajów znalazła się kilkudziesięcioosobowa grupa z Lublina, która pielgrzymowała pod opieką duszpasterza rodzin ks. Grzegorza Trąbki. – Dla nas najważniejsza jest modlitwa za małżeństwa i rodziny – podkreślił kapłan. Pątnicy wzięli udział w spotkaniu z papieżem Leonem, a także modlili się w bazylice Matki Bożej Większej pod przewodnictwem abp Wiesława Śmigla, przewodniczącego Rady ds. Rodziny Konferencji Episkopatu Polski. – Pielgrzymka była wspaniałym doświadczeniem Kościoła, który wędruje do grobu św. Piotra, żeby modlić się o siłę, wiarę, nadzieję i miłość w codziennej służbie – powiedział ks. Trąbka.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję