Wanda Mokrzycka: – Kim są pacjenci Pododdziału Patologii Noworodka i Hospicjum Perinatalnego?
Katarzyna Urbaniak: – To maleńkie dzieci, zarówno te, które urodziły się przed czasem i wymagają opieki lekarskiej i warunków bliskich tym, które były w brzuchu mamy, jak i te, o których wiemy, że narodzą się chore. Staram się towarzyszyć rodzicom w sytuacji, kiedy dowiadują się, że ich dzieciątko ma wadę genetyczną. Rozmawiam z nimi, przygotowuję ich do porodu, opiekuję się, gdy maleństwo jest już na świecie. To, co mogę zrobić dla rodzin dzieci z wadami letalnymi, to odbić ich stópkę, podarować tęczowy kocyk, zaproponować chrzest dzieciątka i sesję zdjęciową. To bardzo trudne – być z rodzicami dziecka, które odchodzi, bo każdy z nich przeżywa tę sytuację, która przecież nie jest normalna. Łatwo wtedy przekroczyć granicę ich intymności. Staram się ich niczym nie urazić. Zdarzają się rodzice, którzy zostawiają swoje dziecko, albo są im odbierane prawa rodzicielskie. No, to takie ciemniejsze strony naszej pracy. My nie wiemy co było wcześniej i co będzie dalej, wykonujemy pracę, która jest potrzebna tu i teraz.
– Czyli położna to zawód zaufania...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Tak. My nie wiemy co dzieje się z dziećmi, czy z ich rodzicami po wyjściu ze szpitala. Chociaż czasem chciałybyśmy znać ich losy. Mam również wrażenie, taką własną obserwację, że dzieci z wadami letalnymi wiedzą, czy lepiej odejść przed porodem, czy przyjść na świat i odejść w ramionach rodziców, tak dla większej miłości. Zupełnie jakby wiedziały, co jest potrzebne rodzicom. Uczę się wiele od tych dzieci.
– Czego się Pani od nich uczy?
– Pierwsza rzecz: nie oceniać. To strasznie trudne dla mnie i chyba dla wielu dorosłych. Druga rzecz: żyć tu i teraz. Nie wybiegać myślami do przodu, tylko rozejrzeć się: co teraz mogę zrobić. I ucieszyć się chwilą, która trwa. Dzieci niesamowicie reagują na dotyk mamy – on jest ciepły, kochający. Nasz jest inny – precyzyjny, bolesny, bo my kłujemy, wykonujemy nieprzyjemne zabiegi. Pięknie jest patrzeć na taką rozmowę bez słów mamy i dziecka – takiej radości chcę się uczyć.
– To bardzo trudne sytuacje: rodzice czekają na dziecko, nagle zaczynają się komplikacje w ciąży. Dziecko rodzi się za wcześnie, trafia do inkubatora. Czy rodzice mogą dać coś swoim dzieciom w inkubatorze?
Reklama
– Od pierwszych chwil bardzo dużo. Mogą czytać książeczki, śpiewać, dotykać, być z nimi po prostu... Potem przychodzi czas na przystawianie do piersi, kangurowanie, w czasie którego dziecko kolonizuje się z bakteriami mamy, słyszy bicie jej serca, co daje maleństwu poczucie bezpieczeństwa i zdrowy sen. To tulenie powoduje u maluszka wzrost oksytocyny, a ona z kolei stymuluje rozwój mózgu. Gdy nie ma rodziców w pobliżu można zaobserwować u takiego wcześniaczka mechanizmy obronne, takie ucieczki od bólu – on udaje np., że śpi: „nie ma mnie tu, nie chcę tu być”. My, w dorosłym życiu, też mamy takie momenty, chcemy uciec od bólu.
– Skąd czerpie Pani pokój i siłę w tej niełatwej pracy?
– Może to zabrzmi górnolotnie, ale to jest nasza misja. Każdy z nas ma powołanie, by wykonywać jakiś zawód. Może w tym zawiera się ta siła? Wierzę, że to wszystko pochodzi od Boga...
– Czy wychodząc z pracy zostawia Pani w szpitalu wszystkie zdarzenia i pacjentów?
– Tak jest w założeniach – na oddziale żyję tym, co tu się dzieje, nie przynoszę domowych trosk. Wychodząc zostawiam „pracę w pracy”. Ale w rzeczywistości mam pacjentów w sercu i „wynoszę” ich do domu. Zawsze myślę, co jeszcze mogłabym zrobić, jak pomóc...
– Wasza praca polega na wykonywaniu powtarzających się czynności: podawanie lekarstw, przewijanie, karmienie, wizyta lekarska, opisywanie pacjenta i tak w kółko. Nie nudzi Pani ta rutyna?
– Nie! W naszym zawodzie rutyna jest dobra. Im częściej będę kłuć, tym lepiej będę to robiła. Poza tym, każdy pacjent to inna historia. Dochodzi do tego obsługa sprzętu medycznego, który wciąż się zmienia, zmieniają się standardy i zalecenia. Nie ma nudy.
– Czy nurtuje Panią pytanie dlaczego takim maleństwom nie jest oszczędzone cierpienie?
Reklama
– Raczej nie myślę o tym. Nie pytam też „dlaczego”, a raczej „po co”. Bo nie poznam odpowiedzi dlaczego się tak stało, ale z biegiem czasu mogę odkryć czemu wczesne narodziny czy odejście dzieciątka mogło służyć. Co się zmieniło w moim życiu wraz z tym trudnym czasem.
– A czy na oddziale zdarzają się cuda?
– Cudem jest każdy poród, każde dziecko! One właściwie dzieją się ciągle, tylko nie każdy je widzi. Cudem jest bliskość mamy i dziecka, cudem są dzieci, które wychodzą do domu i prawidłowo się rozwijają. Wiele lat temu urodziły się bliźniaczki w bardzo ciężkim stanie. Położyłyśmy je w inkubatorze otwartym, obok siebie, i przeprowadzałyśmy szereg zabiegów medycznych. One odnalazły wtedy swe dłonie i złapały się za ręce. Dla nas to był wymowny znak: jakie one są sobie bliskie i jak ważne jest czuć czyjąś obecność. Mam jeszcze w domu ich zdjęcie. Ach, i cudną wiadomość ostatnio usłyszałam, że półtorakilogramowy Piotruś, którego kiedyś reanimowałam, poszedł właśnie na studia. Cudów jest mnóstwo, tylko my obok nich przechodzimy tak obojętnie!