Pisarz już od tygodnia nie wychodził ze swojego gabinetu. Niewiele jadł, bardzo dużo palił. Wokół niego fruwały setki potarganych notatek.
Kończył najważniejszą powieść. Był przekonany, że zawarł w niej całe swoje doświadczenie i wszystkie spory z Bogiem, które dane mu było przez wiele lat wieść.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pisał właśnie finałową scenę, w której młody ksiądz musiał unieść ciężar spowiedzi mordercy. Był to jednak całkiem inny morderca – człowiek, który kierował się swoistym kodeksem honorowym. Zabijał tylko złych ludzi...
– Jakie masz kryteria oceny, aby podejmować tak poważne decyzje? – usłyszał pisarz za swoim lewym uchem.
– Jakie decyzje? – zapytał zdziwiony.
– O życiu i śmierci!
Czart miał wysoki kołnierzyk i ciemną muszkę pod chudą brodą.
– Ja tylko piszę powieść, tak naprawdę to przecież nie ponoszę za nią żadnej realnej odpowiedzialności.
– Ponosisz. Kto ci zaręczy, że świat, który swoimi słowami powołałeś do życia, realnie nie istnieje?
Pisarz zaniepokoił się i spojrzał przybyszowi w oczy.
– Naprawdę myślisz, że gdzieś dzieją się sprawy, o których piszę?
– Jestem o tym przekonany. Cokolwiek nie wymyślisz – gdzieś dzieje się to na pewno. Myśli mają sprawczą moc.
Reklama
– Nie słuchaj go. – Tym razem głos rozległ się z prawej strony. Na sofie rozsiadł się jego nieco zmęczony Anioł Stróż. – On chce sam napisać twoją powieść, tak aby jej koniec przywodził jedynie do zwątpienia i braku rozeznania dobrego i złego.
– Gdybym chciał pisać powieści, to... – ale pisarz nie dał dokończyć czartowi i warknął:
– Wybrałbyś sobie większego pisarza, co?
– Nieee – czerwona twarz złego pokraśniała jeszcze bardziej.
– Sam widzisz – uśmiechnął się anioł. – Przyłapałeś go na łamaniu podstawowego przykazania, kierującego jego dziełami. Jest nim łechtanie twojej próżności, a nie uświadamianie ci tego, że niewiele potrafisz.
– Niewiele potrafię?! – Pisarz poczuł się dotknięty do żywego. – Proszę, abyście obaj opuścili mój gabinet! W niczym mi nie pomagacie, a jedynie powodujecie zmęczenie mojego umysłu – powiedział, po czym energicznie otworzył okno i drzwi. – No, sio! – mruknął nieubłaganie. – Któremu wygodniej oknem, któremu drzwiami, ale już opuszczacie mój gabinet!
Postanowił, że sam napisze puentę swojej powieści i nie będzie słuchał żadnych głosów.
Pisał całą noc. Z ledwo uchylonego okna wydobywał się jedynie tytoniowy dym i chrzęst klawiatury jego laptopa.
Rankiem napisał ostatnie zdanie i zapadł się w swoim wygodnym fotelu. Był szczęśliwy, czuł bowiem, że udało mu się uchwycić tajemnicę formowania się ludzkiego postanowienia. Czuł się jak matematyk, który nagle znalazł dowód na twierdzenie Fermata. Rozwiązał problem, był z siebie dumny.
Uchylił szerzej okno, uśmiechnął się i zniósł laptop do kotłowni. Otworzył drzwiczki pieca i z rozmachem cisnął nim w ogień.