Nikt nie jest sędzią w swoich sprawach. Potrzebujemy kogoś, kto z boku spojrzy na nasze życie, wskaże nam różne możliwe rozwiązania; kogoś, kto będzie pomocą w naszym życiu duchowym, kto pomoże rozeznać, czy idziemy właściwą drogą.
Kierownictwo duchowe nie jest do zbawienia koniecznie potrzebne, ale... na pewno może być pomocą. Właściwie podejmowane zarówno przez kierujących, jak i przez kierowanych pozwala na uporządkowanie życia i postawienie konkretnych wydarzeń we właściwym świetle. Osoby, które z tej formy wsparcia duchowego korzystają już od wielu lat, dzielą się z nami tym, jak je przeżywają. Jak ono wygląda w praktyce i co im daje?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wsparcie duchowe Mówią Agnieszka i Robert:
Reklama
Zegary, odkąd istnieją, odmierzają czas tak samo, a życie jakby coraz szybciej upływa. Pobraliśmy się i zaczęliśmy pracować. Potem przychodziły na świat nasze dzieci, zwiększały się liczba obowiązków i ilość pracy, by „związać koniec z końcem”. Pojawiały się coraz liczniejsze i poważniejsze problemy do rozwiązania, a także... potrzeba wsparcia duchowego. Rekolekcje nie poruszały serca tak jak te, które kiedyś najlepiej przeżywaliśmy, a spowiedź nie zawsze dawała poczucie ulgi i radości. Postanowiliśmy to zmienić i znaleźć przewodnika duchowego. Na początku zwróciliśmy się z naszą propozycją do znajomego kapłana. Idąc na drugie spotkanie z nim, prawie zderzyliśmy się w drodze z innym księdzem, który okazał się dobrym znajomym z czasów młodzieżowych wyjazdów oazowych. To on wskazał nam odpowiedniego człowieka i nas sobie przedstawił. To spotkanie stało się wielkim przełomem w naszym życiu.
Spotykamy się regularnie. Na początku przychodziliśmy ze wszystkimi naszymi dziećmi i po krótkiej rozmowie wychodziliśmy pojedynczo z naszym spowiednikiem do innego pomieszczenia na rozmowę, a po niej spowiedź, drugie z nas natomiast zostawało z naszą wesołą gromadką. Teraz, gdy dzieci są już dorosłe, idziemy we dwójkę na spacer do przyjaciela. Rozmawiamy o tym, co dobrego się u nas zdarzyło, a co u niego. Jak sobie radzimy ze starymi problemami i co nowego w nas uderza. Później przechodzimy z budynku plebanii do kościoła, aby w konfesjonale przeżyć sakrament pojednania.
Fakt, że pośrednikiem w „opowiadaniu” Bogu o naszych porażkach, brudach itd. jest zawsze ten sam człowiek, mobilizuje do pracy nad sobą. Z czasem, gdy się nawzajem poznawaliśmy, przyszło pełne zaufanie. Poznawszy swoje słabości, szukaliśmy sposobów radzenia sobie z nimi, a przy okazji – i ku swojemu zaskoczeniu – odkrywaliśmy własne wartościowe cechy, których wcześniej nie dostrzegaliśmy bądź nie docenialiśmy. Zaufanie do naszego kierownika duchowego oddala pokusę ukrywania przed nim swojego życia, ale i niedopowiedzeń podczas spowiedzi. Fakt, że rozumiemy się z „naszym” kapłanem bez słów, ułatwia wyartykułowanie tego, co najbardziej boli.
Kierunek życia Mówi s. Anna:
Reklama
Z dużym sentymentem i wdzięcznością wracam do mojego pierwszego kierownika duchowego. Towarzyszył mi przez kilka lat, zanim jeszcze wstąpiłam do zakonu, kiedy o życiu w zgromadzeniu w ogóle nie myślałam. Przychodziłam do niego regularnie i dzieliłam się z nim moim życiem. Zdawałam relację z ostatniego okresu, ze spraw dotyczących mojej wiary i życia modlitwy, ale też mówiłam o pracy, studiach, relacjach z innymi osobami, o zakochaniu się czy trudnościach w relacji z chłopakiem. Poruszałam więc tematy dotyczące i życia duchowego, i tego, co było moją codziennością. Bycie na kierownictwie wymusiło na mnie konieczność nauczenia się otwartości i stawania w prawdzie o sobie wobec porażek czy trudności. Mój kierownik jako osoba z zewnątrz patrzył na to wszystko, na to, czego Bóg dokonuje w moim życiu, pokazywał mi rzeczy, których sama nie widziałam, nazywał je po imieniu. Dawał też konkretne rady. Choć muszę przyznać, że czasem nasze poglądy i stanowiska się ścierały.
To właśnie on rozeznawał ze mną powołanie zakonne. Kiedy Pan Bóg mnie nim zaskoczył, mój kierownik towarzyszył mi w rozterkach. To wszystko było bardzo intensywne i nagłe. Zwłaszcza że było wbrew moim planom i pragnieniom – byłam przecież nastawiona na małżeństwo i macierzyństwo, a Bóg wkroczył z zupełnie innym pomysłem! Kiedy panikowałam i chciałam uciekać, kierownik duchowy dawał mi dużo spokoju i oparcia, a przede wszystkim czas. Dzięki niemu przez ten etap mojego życia przeszłam spokojnie, razem z nim mogłam rozeznać powołanie, przyjąć je i realizować aż do teraz.
Wtedy kierownictwo – podobnie jest zresztą do dziś – dawało mi oparcie oraz wyznaczyło kierunek życia i rozwoju, ale też pozwalało na lepsze poznawanie siebie, mojej relacji z Bogiem i ludźmi. Towarzyszy temu oparcie modlitewne – wiem, że kierownik się za mnie modli. Taka właśnie obecność i prowadzenie są dla mnie podporą i pomocą, dają pokój, pozwalają odnajdować Bożą obecność w moim życiu.
Reklama
A teraz, w życiu zakonnym, nie wyobrażam sobie, żebym mogła iść sama. Na tej drodze są przeróżne trudności, momenty pokus. Jeśli nie ma z kim o tym porozmawiać, to można porzucić powołanie, coś źle odczytać. To jest konieczne – żeby się nie zniechęcać, być wiernym, poddać pod osąd to, co się dzieje w życiu duchowym. Często wiąże się to z sytuacjami, kiedy Bóg nas oczyszcza, przeprowadza przez ciemną dolinę. Towarzysz duchowy może nam pomóc przez to przejść i się nie pogubić.
Poczucie bezpieczeństwa Mówi Beata:
Te dwa słowa przychodzą mi na myśl jako pierwsze, kiedy myślę o kierownictwie duchowym. Wiem, że spotykam się z kimś, kto przyjmuje mnie całą – ze wszystkimi słabościami, ograniczeniami – bez oceniania i osądzania. Co nie znaczy, że nie ocenia moich upadków. Jestem przekonana, że to ktoś, kogo wybrał dla mnie Pan Bóg. Towarzyszy mojemu życiu już od wielu lat. Towarzyszy, bo nie decyduje za mnie. Raczej wskazuje, zastanawia się razem ze mną. Wie o moich przeróżnych rozterkach, wątpliwościach, zna moje lęki i w bardzo wyważony sposób pokazuje ich drugą stronę. Czasem wręcz jestem zaskoczona tym, jak trafnie potrafi ocenić jakąś sytuację. Kiedy wyolbrzymiam jakieś wydarzenie czy wpędzam siebie w poczucie winy, on – bez narzucania czegokolwiek – naprowadza mnie na właściwe tory. Zna mnie już dość dobrze i stojąc obok, niczym widz mojego życia, potrafi we właściwym świetle postawić moje relacje z innymi ludźmi. Zarówno te dające życie, jak i te, które mnie w jakiś sposób przygniatają. Wspiera w powołaniu – tym osobistym: do bycia żoną i mamą oraz w tym zawodowym.
Kierownik duchowy nadaje konkretny kierunek mojej modlitwie, trwaniu przed Panem Bogiem. Kiedy kuleję w modlitwie, a moje zaangażowanie w rozwijanie wiary spada do krytycznego poziomu, on wskazuje, jak być bliżej źródła. I znów – niczego nie narzuca, raczej wsłuchuje się w to, co mówię; słyszy często między wierszami to, czego ja nie dostrzegam, proponuje, jak krok po kroku usłyszeć Boga. Kiedy to jest potrzebne – uspokaja, innym razem motywuje. Czasem podaje w wątpliwość moje rozumowanie, innym razem potwierdza słuszność mojego postrzegania świata. Zawsze jest po mojej stronie. Wiernym trwaniem przy mnie – czasem w mojej nieregularności spotkań, w odchodzeniu – pokazuje, że tak samo przyjmuje mnie Pan Bóg. Jest i czeka.
Ważne dla mnie jest to, że każde spotkanie z kierownikiem kończy się modlitwą za mnie. Za te wszystkie przestrzenie, z którymi przychodzę. Ta modlitwa daje mi wsparcie. Słowa wypowiadane przez kapłana stopniowo rozładowują moje napięcia i na nowo uczą zaufania do Pana Boga, dają pewność, że jestem w Jego ręku, że On jest ze mną we wszystkich wydarzeniach.
Zebrała: Karolina Mysłek