Reklama

Wywiady

Smakowanie świąt

O rodzinnych przygotowaniach do świąt Bożego Narodzenia oraz ich przeżywaniu z Karolem Okrasą rozmawia Monika M. Zając.

Niedziela Ogólnopolska 52/2021, str. 68-69

[ TEMATY ]

Karol Okrasa

Dorota Czoch (arch. RTCK)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Monika M. Zając: Kiedy słyszy Pan hasło: „święta Bożego Narodzenia”, to dokąd wędrują pierwsze myśli i uczucia?

Karol Okrasa: Te pierwsze skojarzenia są owiane najbardziej atawistycznymi odruchami, takiej naturalnej potrzeby bezpieczeństwa, które jest gwarantowane obecnością w gronie rodziny. Od dziecka pamiętam nie tyle prezenty pod choinką, ile momenty, które były swego rodzaju rytuałami, np. ubieranie choinki z tatą. Być może dlatego, że taty już nie ma. Pamiętam wszystkie kolacje wigilijne u babci – być może dlatego, że dziadków też już nie ma. Człowiek tęskni za tym, czego nie ma, czego nie da się powtórzyć.

Czy były takie święta, które zapadły Panu szczególnie w pamięć?

Najbardziej pamiętam pierwsze Boże Narodzenie bez taty, gdy okazało się, że nie ma już z nami jednej osoby, która zawsze była. Do dzisiaj pamiętam rozmowę z mamą z tamtych świątecznych dni... Symbolika pustego miejsca przy stole z pewnością wybrzmiała wtedy bardzo mocno. Z racji wychowania w wierze pamiętaliśmy, że to miejsce jest wypełnione, że tata jest z nami. Ale po ludzku smutek był.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Czyje świąteczne potrawy wspomina Pan z dzieciństwa?

Babcia, mama mojego taty, robiła słynne pierożki, które do dzisiaj znakomicie przygotowują ciocie. Zawsze smakują tak samo. To jest ten moment, kiedy można się przenieść do beztroskich czasów dzieciństwa. Pamiętam też doskonale karpia w galarecie z rodzynkami, którego przygotowywał mój wujek. Nic nie było widać, więc człowiek odkrywał jak pewną tajemnicę, co się kryje w mętnej otchłani galarety (śmiech). I oczywiście, wspaniały barszczyk wigilijny mamy.

A czym Pan dzisiaj zaskakuje swoich najbliższych?

Co roku staram się zaproponować jakąś nowość. Wszystkim smakuje np. łamany barszczyk, doprawiony – wiem, to dziwnie brzmi – mlekiem kokosowym i podany z marynowaną fasolą. Dalej tradycyjnie przygotowuję go na zakwasie buraczanym i z odrobiną grzybka, ale to przełamanie mlekiem kokosowym powoduje, że jest bardziej kremowy. Bardziej przyziemną propozycją są śledzie marynowane w suszonych grzybach, czyli zamiast klasycznych cebulki czy śmietany dodaję suszone grzyby, które są doprawione odrobiną słodyczy, np. moczonej żurawiny. To inspiracja dawną polską tradycją przygotowywania potraw rybnych. I może jeszcze jedna z ostatnich propozycji: strudel z ciasta francuskiego z rybą, np. karpiem czy sandaczem, które są ułożone na kiszonej kapuście z grzybami, smażonej na miodzie. Takie klasyki ostatnimi czasy wprowadzałem.

Reklama

Mniam, mniam... Już brzmi wyśmienicie, ale... jak zachować w tym wszystkim zdrowy umiar: w zakupach, gotowaniu, jedzeniu, aby nie utracić tego, co w świętach najważniejsze?

To pytanie jest trafione, przepraszam, jak kulą w płot, bo jestem człowiekiem absolutnie roztargnionym. Moja małżonka odpowiada za rytm właściwych przygotowań i za rozkładanie ciężaru na rzeczy ważne i ważniejsze – ona jest mózgiem całej operacji. Trochę sobie żartuję, ale mam właśnie takie podejście do tych świąt, że trzeba się radować pod każdym względem, oczywiście, zachowując umiar. Chcemy się cieszyć z przyjścia Pana i tej radości chcemy dać się ponieść. To jest swojego rodzaju euforia, coś wyjątkowego.

I tę wyjątkowość można przełożyć na stronę kulinarną...

To jest element, który pozwala nam się cieszyć i radować ze spotkania przy wspólnym stole, przy wspólnej biesiadzie, którą poświęcamy niejako właśnie temu wydarzeniu. Raz w roku możemy sobie pozwolić na coś wyjątkowego. Namawiam do tego, żeby się cieszyć, żeby przygotowywać ciekawe, inne, fantastyczne potrawy. Radość z jedzenia i smakowania jest dla mnie bardzo ważna. Oczywiście – z umiarem, na ile możemy sobie pozwolić. I nie zapominajmy później o świątecznym spacerze czy innej aktywności fizycznej.

Wielu jednak potrafi się zatracić w robieniu zakupów i przygotowaniach...

Tu bym kładł większy nacisk: przygotujmy tyle, ile jesteśmy w stanie skonsumować. Sam tak konstruuję listę zakupów i planuję przygotowania w kuchni, żeby były one wpisane w rytm ogólnych przygotowań i nie przysłoniły tego, co najważniejsze. Kupuję tyle, na ile osób jest zaplanowane spotkanie i na ile mogę innych obdarować przygotowaną strawą. A później – niczego nie marnuję. Jeśli coś zostanie, to się tym dzielę, rozdaję.

Reklama

Czy kuchenne przygotowania mają w Pańskiej rodzinie także wymiar jednoczący?

Wszystko dzieje się przy wspólnym stole w jadalni czy w kuchni, bo to jest chyba ten najważniejszy element: spotkanie w gronie najbliższych. Kiedy możemy wspólnie usiąść, popatrzeć sobie w oczy i wspólnie się cieszyć. To się dzieje także w czasie przygotowań – niby harmider, jakieś nieuporządkowanie, ale chyba każdy za tym wszystkim tęskni i cieszy się na ten czas.

A w czym przejawia się u Państwa ten najważniejszy, duchowy aspekt świętowania przyjścia na świat Chrystusa?

Z racji mocnej praktyki mojej kochanej małżonki i rodziców, którzy wychowywali nas w duchu wiary, staramy się być dobrze przygotowani na te wyjątkowe święta. Chcemy celebrować nie tylko sam moment wieczerzy wigilijnej i później 2 dni świętowania, ale także czas oczekiwania, radując się, że przed nami tak wyjątkowe wydarzenie. Z żalem jednak muszę przyznać, że zabieganie związane z życiem zawodowym sprawia, iż ten wymiar nie jest dziś przeze mnie tak mocno przeżywany jak kiedyś.

Reklama

Zapewne okazją do zatrzymania się było uczestnictwo w przygotowaniu Biblii od kuchni – książki oraz filmów, w których razem z o. Adamem Szustakiem odsłaniacie tajniki Biblii i kuchni. Udało się Panu na nowo spojrzeć na Biblię, a może też na kuchnię?

Jedno i drugie. To był moment, który uświadomił mi, jak mało jeszcze wiem o kuchni i jak wiele przede mną do odkrycia. Dotyczy to też Biblii – tak mało o niej wiem i tak wiele mam jeszcze do odkrycia. Nigdy nie czytałem Biblii od tej strony. Ojciec Adam uświadomił mi, że gdy się czyta Biblię, za każdym razem można odkrywać nową tajemnicę. A od strony kulinarnej było to odkrywanie świata – który wydawał mi się bardzo dobrze już poznany – w zupełnie innym miejscu niż dotychczas. Z mojej strony była to próba dopasowania się do opowieści o. Adama i zrozumienia daniem tego, o czym mówi; próba wyniesienia tej prozaicznej ludzkiej strawy do wymiaru symbolu.

Patos ukryty w kuchni?

Dla mnie kuchnia zawsze była owiana swego rodzaju symboliką. Ale odnosiłem ją do regionalności, do konkretnych produktów. A tu wydarzyło się to w wymiarze duchowym. Okazuje się, że każdy posiłek, każde przygotowania również mogą nam o czymś powiedzieć – i najczęściej mówią, tylko my tego nie słyszymy.

Jak w filmie Uczta Babette...

Tak jest. Wielokrotnie to podkreślam, że lubię opisywać kuchnię przez pryzmat symboli. Wszystko, co robimy, ma znaczenie. Każdy produkt trzeba szanować, bo jest wyjątkowy, niezależnie od tego, czy jest on pospolity, czy luksusowy, bo ta luksusowość jest jak przypisanie tytułu do danego człowieka – zwykle na chwilę. Tak jak to, że szefem kuchni się bywa, a kucharzem jest się przez całe życie.

Czego chciałby Pan życzyć czytelnikom Niedzieli w tym świątecznym czasie?

Chciałbym życzyć tego, czego życzę też sobie, bo to są chyba najlepsze życzenia. Chciałbym podzielić się radością przeżywaną ze wszystkimi, których obdarowuję życzeniami, aby poczuli, że te święta są wyjątkowe. Życzę wszystkim tego radosnego zauważenia, że mamy wokół siebie tych, którzy w tym czasie powinni z nami być, i możemy wspólnie celebrować kolejną rocznicę Narodzin Chrystusa.

2021-12-20 20:02

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Fundament, bezpieczeństwo, prawda – o roli lekcji religii w systemie edukacji

2025-09-30 07:45

[ TEMATY ]

religia w szkole

Bożena Sztajner/Niedziela

Sytuacja, w której jesteśmy, generuje wiele pytań o to, jaką rolę ma odgrywać katecheza szkolna, jaki jest cel jej obecności w szkole - wskazał w rozmowie z Polskifr.fr ks. kanonik Marcin Klotz, dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Dzieci i Młodzieży Archidiecezji Warszawskiej. W dniach 26-28 września w Rzymie odbył się Jubileusz Katechetów, co szczególnie skłania do podejmowania kolejnych refleksji.

Archidiecezja Warszawska, mimo trudności, stara się odpowiadać na wyzwania stojące przed nauczaniem lekcji religii. Niektórzy katecheci zdecydowali się podjąć nauczania edukacji seksualnej, co ks. Marcin Klotz ocenił jako szansę dla tego przedmiotu, choć jest to wielka odpowiedzialność i trudny temat.
CZYTAJ DALEJ

Św. Hieronim - „princeps exegetarum”, czyli „książę egzegetów”

Niedziela warszawska 40/2003

„Księciem egzegetów” św. Hieronim został nazwany w jednym z dokumentów kościelnych (encyklika Benedykta XV, „Spiritus Paraclitus”). W tym samym dokumencie określa się św. Hieronima także mianem „męża szczególnie katolickiego”, „niezwykłego znawcy Bożego prawa”, „nauczyciela dobrych obyczajów”, „wielkiego doktora”, „świętego doktora” itp.

Św. Hieronim urodził się ok. roku 345, w miasteczku Strydonie położonym niedaleko dzisiejszej Lubliany, stolicy Słowenii. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym Strydonie, a na specjalistyczne studia z retoryki udał się do Rzymu, gdzie też, już jako dojrzewający młodzieniec, przyjął chrzest św., zrywając tym samym z nieco swobodniejszym stylem dotychczasowego życia. Następnie przez kilka lat był urzędnikiem państwowym w Trewirze, ważnym środowisku politycznym ówczesnego cesarstwa. Wrócił jednak niebawem w swoje rodzinne strony, dokładnie do Akwilei, gdzie wstąpił do tamtejszej wspólnoty kapłańskiej - choć sam jeszcze nie został kapłanem - którą kierował biskup Chromacjusz. Tam też usłyszał pewnego razu, co prawda we śnie tylko, bardzo bolesny dla niego zarzut, że ciągle jeszcze „bardziej niż chrześcijaninem jest cycermianem”, co stanowiło aluzję do nieustannego rozczytywania się w pismach autorów pogańskich, a zwłaszcza w traktatach retorycznych i mowach Cycerona. Wziąwszy sobie do serca ten bolesny wyrzut, udał się do pewnej pustelni na Bliski Wschód, dokładnie w okolice dzisiejszego Aleppo w Syrii. Tam właśnie postanowił zapoznać się dokładniej z Pismem Świętym i w tym celu rozpoczął mozolne, wiele razy porzucane i na nowo podejmowane, uczenie się języka hebrajskiego. Wtedy też, jak się wydaje, mając już lat ponad trzydzieści, przyjął święcenia kapłańskie. Ale już po kilku latach znalazł się w Konstantynopolu, gdzie miał okazję słuchać kazań Grzegorza z Nazjanzu i zapoznawać się dokładniej z pismami Orygenesa, którego wiele homilii przełożył z greki na łacinę. Na lata 380-385 przypada pobyt i bardzo ożywiona działalność Hieronima w Rzymie, gdzie prowadził coś w rodzaju duszpasterstwa środowisk inteligencko-twórczych, nawiązując przy tym bardzo serdeczne stosunki z ówczesnym papieżem Damazym, którego stał się nawet osobistym sekretarzem. To właśnie Damazy nie tylko zachęcał Hieronima do poświęcenia się całkowicie pracy nad Biblią, lecz formalnie nakazał mu poprawić starołacińskie tłumaczenie Biblii (Itala). Właśnie ze względu na tę zażyłość z papieżem ikonografia czasów późniejszych ukazuje tego uczonego męża z kapeluszem kardynalskim na głowie lub w ręku, co jest oczywistym anachronizmem, jako że godność kardynała pojawi się w Kościele dopiero około IX w. Po śmierci papieża Damazego Hieronim, uwikławszy się w różne spory z duchowieństwem rzymskim, był zmuszony opuścić Wieczne Miasto. Niektórzy bibliografowie świętego uważają, że u podstaw tych konfliktów znajdowały się niezrealizowane nadzieje Hieronima, że zostanie następcą papieża Damazego. Rzekomo rozczarowany i rozgoryczony Hieronim postanowił opuścić Rzym raz na zawsze. Udał się do Ziemi Świętej, dokładnie w okolice Betlejem, gdzie pozostał do końca swego, pełnego umartwień życia. Jest zazwyczaj pokazywany na obrazkach z wielkim kamieniem, którym uderza się w piersi - oddając się już wyłącznie pracy nad tłumaczeniem i wyjaśnianiem Pisma Świętego, choć na ten czas przypada również powstanie wielu jego pism polemicznych, zwalczających błędy Orygenesa i Pelagiusza. Zwolennicy tego ostatniego zagrażali nawet życiu Hieronima, napadając na miejsce jego zamieszkania, skąd jednak udało mu się zbiec we właściwym czasie. Mimo iż w Ziemi Świętej prowadził Hieronim życie na wpół pustelnicze, to jednak jego głos dawał się słyszeć od czasu do czasu aż na zachodnich krańcach Europy. Jeden z ówczesnych Ojców Kościoła powiedział nawet: „Cały zachód czeka na głowę mnicha z Betlejem, jak suche runo na rosę niebieską” (Paweł Orozjusz). Mamy więc do czynienia z życiem niezwykle bogatym, a dla Kościoła szczególnie pożytecznym właśnie przez prace nad Pismem Świętym. Hieronimowe tłumaczenia Biblii, zwane inaczej Wulgatą, zyskało sobie tak powszechne uznanie, że Sobór Trydencki uznał je za urzędowy tekst Pisma Świętego całego Kościoła. I tak było aż do czasu Soboru Watykańskiego II, który zezwolił na posługiwanie się, zwłaszcza w liturgii, narodowo-nowożytnymi przekładami Pisma Świętego. Proces poprawiania Wulgaty, zapoczątkowany jeszcze na polecenie papieża Piusa X, zakończono pod koniec ubiegłego stulecia. Owocem tych żmudnych prac, prowadzonych głównie przez benedyktynów z opactwa św. Hieronima w Rzymie, jest tak zwana Neo-Wulgata. W dokumentach papieskich, tych, które są jeszcze redagowane po łacinie, Pismo Święte cytuje się właśnie według tłumaczenia Neo-Wulgaty. Jako człowiek odznaczał się Hieronim temperamentem żywym, żeby nie powiedzieć cholerycznym. Jego wypowiedzi, nawet w dyskusjach z przyjaciółmi, były gwałtowne i bardzo niewybredne w słownictwie, którym się posługiwał. Istnieje nawet, nie wiadomo czy do końca historyczna, opowieść o tym, że papież Aleksander III, zapoznając się dokładnie z historią życia i działalnością pisarską Hieronima, poczuł się tą gwałtownością jego charakteru aż zgorszony i postanowił usunąć go z katalogu mężów uważanych za świętych. Rzekomo miały Hieronima uratować przekazy dotyczące umartwionego stylu jego życia, a zwłaszcza ów wspomniany już kamień. Podobno Papież wypowiedział wówczas wielce znaczące zdanie: „Ne lapis iste!” (żeby nie ten kamień). Nie należy Hieronim jednak do szczególnie popularnych świętych. W Rzymie są tylko dwa kościoły pod jego wezwaniem. „W Polsce - pisze ks. W. Zaleski, nasz biograf świętych Pańskich - imię Hieronim należy do rzadziej spotykanych. Nie ma też w Polsce kościołów ani kaplic wystawionych ku swojej czci”. To ostatnie zdanie wymaga już jednak korekty. Od roku 2002 w diecezji warszawsko-praskiej istnieje parafia pod wezwaniem św. Hieronima.
CZYTAJ DALEJ

Nieustannie nam towarzyszą

2025-09-30 22:20

Marcin Cyfert

Eucharystia w parafii św. Faustyny Kowalskiej z wprowadzeniem figury św. Michała Archanioła

Eucharystia w parafii św. Faustyny Kowalskiej z wprowadzeniem figury św. Michała Archanioła

Parafia św. Faustyny Kowalskiej we Wrocławiu przeżywała wyjątkowe wydarzenie. Podczas Mszy św., której przewodniczył proboszcz ks. Marek Dutkowski została uroczyście wprowadzona figura św. Michała Archanioła w wizerunku z Groty Objawień na Gargano.

Na początku Eucharystii ksiądz proboszcz nałożył koronę figurze św. Michała Archanioła.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję