Karolina Mysłek: Panie Profesorze, podczas naszej ostatniej rozmowy zwracał Pan uwagę na to, że małżeństwo w hierarchii jest ponad rodziną. Proszę powiedzieć – jak działać przy podejmowaniu istotnych dla naszego życia decyzji?
Mieczysław Guzewicz: Punkt wyjścia jest taki: ze względu na Boga małżeństwo jest największą wartością. Konieczne jest zapisanie tego w naszej świadomości, a potem w codzienności odnoszenie do tego wszelkich płaszczyzn naszego zaangażowania. Na pierwszym miejscu obok małżeństwa musimy postawić rodzicielstwo – katechizmowo, prawnie i biblijnie to cel małżeństwa. W momencie, kiedy rodzą się dzieci, niejednokrotnie pojawia się błąd popełniany przez małżonków, który polega na tym, że małżeństwo przepoczwarza się w rodzinę, jakby zanika, staje się tylko etapem. Jesteśmy rodzicami – i to jest najważniejsze. To błąd. Jan Paweł II napisał, że małżeństwo zatraca się w rodzinie. Dzieci są bardzo ważne, ale to małżeństwo jest najważniejsze.
Reklama
Dalej: rodzicielstwo, obowiązki zawodowe, wir codzienności – to normalna kolej rzeczy. Podpowiadam żonom, żeby się nie dziwiły, że dla męża tak ważna jest praca, zarabianie pieniędzy – to natura mężczyzny. Pan Bóg stworzył go do pracy, do zapewnienia poczucia bezpieczeństwa również w wymiarze materialnym. Ale ważny jest tu znów punkt odniesienia – najważniejsze jest małżeństwo. I do niego mamy odnosić wszystkie działania i plany, zadając sobie pytanie, czy to, co robię, służy dobru naszego małżeństwa czy może je osłabia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kwestia druga: małżeństwo a życie zawodowe i pasje. Co zrobić, żeby służyły naszemu byciu razem?
Jeśli musimy np. podjąć decyzję o kolejnych godzinach pracy, związanych np. z dodatkowymi profitami, powinniśmy poprzedzić ją znów tym samym wspólnym pytaniem: czy to służy dobru naszego małżeństwa? Przed pandemią miałem okazję być wielokrotnie gościem na spotkaniach za granicą, brać udział we Mszach św. w polskich środowiskach i widziałem dużą grupę samotnych mężczyzn w średnim wieku. Mówię wtedy: panowie, niezwykle was szanuję, wiem, jaką cenę płacicie za rozłąkę z rodziną, współczuję wam. Ale który z was decyzję o przyjeździe do pracy w pojedynkę poprzedził rozmową z żoną: czy ten wyjazd będzie służył dobru naszego małżeństwa? Nikt nie stawiał sprawy w ten sposób. Każdy mówił, że jedzie dla dobra rodziny, ale małżeństwa nie brał w ogóle pod uwagę. Cały czas powinniśmy mieć przed sobą to podstawowe odniesienie.
Reklama
Podobnie rzecz się ma z pasjami. Znów punktem wyjścia jest wzajemne zrozumienie swoich potrzeb. Pasje są potrzebne dla komfortu psychicznego. Konieczne są jednak praca, zastanawianie się i spokojna rozmowa małżonków. Przykład młodego mężczyzny – chirurga, który dla dobrej kondycji fizycznej, potrzebnej mu do wielogodzinnego stania przy stole operacyjnym, spotykał się dwa razy w tygodniu z kolegami na piłce. Tego wieczoru, kiedy miał już spakowaną torbę na trening, żona ogarniała najmłodsze dzieciątko, a dwójka starszych mocno dokazywała; on już ubrany do wyjścia rzucił torbę, zdjął kurtkę i odezwał się: kochanie, dzisiaj zostanę i ci pomogę. A więc zdrowy rozsądek i pytanie, czy nie zaniedbujemy małżeństwa i rodziny.
Kwestia trzecia – zaangażowanie małżonków w życie społeczne, religijne, polityczne czy charytatywne. To bardzo delikatny problem. Potrzeba przecież w polityce ludzi z wartościami, ważne jest też nasze zaangażowanie w ewangelizację...
Spotykałem się niejednokrotnie z sytuacją, że ktoś, angażując się w życie Kościoła, zaniedbywał życie małżeńskie i rodzinne. Pan Bóg tego nie chce. Płaszczyzną naszego uświęcania się jest nasze małżeństwo, a nie ewangelizacja świata.
Rzeczywiście trudno tu znaleźć rozsądek. Na pewno nie wolno nam się wycofywać. Ważne, żeby choćby w radach gminy czy powiatu byli ludzie prawi, żeby byli obecni w miejscach, w których trzeba bronić wartości. Powtórzę: nie wolno się wycofywać. Jak więc rozgraniczyć zaangażowanie? Znów – rozmowy. Czy jeśli moje zaangażowanie będzie wymagało dłuższego czasu nieobecności, przejmiesz część obowiązków? To bardzo trudne. Jeśli natomiast małżonkowie zadeklarują pomoc i wsparcie, to są w stanie temu sprostać. Znam wielu polityków, którzy sobie radzą. Fakt, jest to cena, którą się płaci, ale piękna współpraca między małżonkami pozwala iść do przodu z odczuciem, że robimy wszystko, co możemy, dla rodziny i małżeństwa.
Tak samo jest z zaangażowaniem w służbę Kościołowi. Często się słyszy: przecież ja tyle dobra robię dla parafii, tyle pomagam. O co więc chodzi? Bóg nie chce, żebyśmy byli liderami wspólnot, jeśli to jest ze szkodą dla naszej rodziny. Przyjęcie sakramentu małżeństwa to prosta droga do zbawienia. Zbawiamy się jako małżonkowie przez realizację obowiązków stanu, czyli bycie dobrym mężem i dobrym ojcem, bycie dobrą żoną i dobrą matką. I potem wspólne praktyki religijne. To niewielki fundament, jeśli chodzi o zaangażowanie czasowe, ale wielki dla wspólnego umocnienia. Niczego więcej nie potrzebujemy. Niejednokrotnie musiałem prostować małżonków, którym się wydawało, że muszą się duchowo rozwijać czy to w różnych wspólnotach, czy realizując swoje drogi rozwoju duchowego, i zaniedbywali przy tym obowiązki stanu. Żona zaniedbana, dzieci zaniedbane, a mąż się duchowo rozwija. Absolutnie nie. Stop! Najcudowniejszą formą rozwoju duchowego jest to, że wstanę rano i powiem: kochanie, możesz jeszcze poleżeć, ja pójdę po świeże bułki, zrobię śniadanie i kawę. To jest mój brewiarz, moje godziny rozmyślań.
Wobec tego proszę wskazać trzy pytania, które małżonkowie powinni sobie zadać przed podjęciem decyzji o zaangażowaniu się w coś poza rodziną.
Punktem wyjścia jest to, co stanowi istotę sakramentu. Przytoczę fragment z Pisma Świętego, który był dla mnie zawsze bardzo ważny: „We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane” (Hbr 13 4). Te słowa: we czci – to najważniejsze zadanie dla małżonków, bo ono oznacza: święte niech będzie, doskonałe pod każdym względem. Angażujmy się, ale pytajmy, czy to nie będzie nam przeszkadzało w głównym celu, który stoi przed naszym małżeństwem i rodzicielstwem, a którym jest świętość. I to nie są jakieś abstrakcyjne czy górnolotne słowa. Chodzi o jakość naszych więzi z Panem Bogiem. Chodzi o świętość naszego małżeństwa i świętość rodzicielstwa. I zaraz potem drugie pytanie: czy to nie będzie wpływało na zaniedbywanie naszego małżeństwa? Czy nie będzie powodowało, że przestaniemy mieć dla siebie nawzajem czas? I trzecie pytanie: czy to nie będzie się wiązało z zaniedbywaniem naszego rodzicielstwa? Zdarza się, że dzieci nie mają rodzica. Lubię powtarzać rodzicom: miłość rodzicielska realizuje się przez obecność. Nie wystarczą codzienne telefony podczas wielotygodniowej nieobecności w domu i przekonywanie dzieci, że się je kocha. One wielokrotnie odczytują to jako ściemę. Jakby mogły, krzyknęłyby: gdybyś mnie kochał, tobyś tu był! Rodzicielstwo realizuje się przez obecność. Wspólne działanie, wspólne bycie razem. Obecność, a nie deklaracje.
Mieczysław Guzewicz - biblista, pastoralista, członek Rady ds. Rodziny Konferencji Episkopatu Polski, mąż i ojciec