Dziękując Bogu za dar życia i kapłaństwa ks. kan. Jana Wilusza, o zmarłym opowiada jego siostra Wanda Lidwin. – Od kiedy pamiętam brat przejmował się tym, gdy ktoś się skaleczył lub zrobił krzywdę. Wtedy młody Jan chciał jak najszybciej pomagać takiej osobie, przynosił bandaż i opatrywał ranę. Tato widząc te sytuacje zaczął mówić, że syn gdy dorośnie będzie lekarzem. Nie pamiętam, żeby mama planowała przyszłość dla syna i wspominała coś o konkretnym zawodzie. Kiedy brat Jan chodził do Szkoły Podstawowej w Łękach Dukielskich, ksiądz katecheta, który go uczył, powiedział mu pewnego razu, że będzie księdzem. Jednak sam brat nigdy nie wspominał o kapłaństwie, może dlatego, że nie chciał sprawić zawodu ojcu, który co jakiś czas mówił o kierunku medycznym dla syna – wspomina pani Wanda.
Dzieciństwo
Reklama
Był najstarszy ze swojego rodzeństwa. W domu była gospodarka i gdy przychodził ze szkoły pomagał rodzicom przy gospodarstwie. Gdy chodził w pole, często brał ze sobą książki i czytał je w wolnej chwili. Lubił literaturę i naukę. Pochodził z wierzącej i praktykującej rodziny. Mieszkał w Łękach Dukielskich w parafii Kobylany. Z tej racji, że do Dukli było bliżej, tam często uczęszczał do klasztoru na Msze św. Kiedy była okazja odwiedzał kościółek „Na puszczy”. Jan modlił się i brał udział w nabożeństwach, jak wspomina Wanda Lidwin. – Jako młodsza siostra nie pamiętam, aby on lub rodzice wspominali coś o kapłaństwie. To była jego wielka tajemnica, a dla nas niespodzianka. Po maturze pojechał do Seminarium w Przemyślu na egzaminy. Został przyjęty i tylko mamie powiedział o tym sukcesie. Mama już musiała załatwić temat z tatą. Ojciec się zgodził, ale w przyszłości czasami wspomniał, że myślał, iż syn zostanie lekarzem – mówi siostra zmarłego kapłana.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W tamtych czasach, gdy kandydat chciał wstąpić do seminarium, trzeba było przygotować wyprawkę, na którą składały się: pościel, poduszka, przykrycie, ręczniki, obrus i na tym inicjały, 12 chusteczek, 12 par skarpetek, które jego mama sama robiła na drutach, i przybory do notowania.
Seminarium
– Jak Jan pojechał do seminarium we wrześniu lub październiku, to przyjechał dopiero na Boże Narodzenie, a potem na Wielkanoc. Kiedy wracał do domu opowiadał, że zaczynało ich ponad 60. Mówił jakie mają pokoje i warunki, jakie modlitwy i milczenia. Wspominał spacery po seminaryjnym ogrodzie. Mama płakała jak on to opowiadał, że ma tyle nauki, modlitwy, milczenia (tygodniowe rekolekcje). Z czasem wszyscy przywykliśmy do tego. Dość szybko były obłóczyny. Przyjechał na Boże Narodzenie w sutannie. Było to dla nas pozytywnym zaskoczeniem. Uświadomiliśmy sobie wtedy, że studia Jana to poważna sprawa – wspomina siostra.
Reklama
Ksiądz Jan nigdy nie narzekał. Gdy przyjeżdżał do domu, chodził codziennie do Kobylan do kościoła 5 kilometrów. Na wakacjach pomagał w polu księdzu proboszczowi z Kobylan. Szedł rano na Mszę św., potem jedli śniadanie i zazwyczaj wracał po południu. Dopiero później pomagał ojcu. W 1958 r. przyjął święcenia kapłańskie. Tydzień po święceniach została odprawiona Msza św. prymicyjna w Kobylanach. W dniu Prymicji pogoda była śliczna. Procesja prymicyjna wraz z księdzem prymicjantem, rodziną, sąsiadami i krewnymi wyruszyła z domu do kościoła. Dziewczęta prowadziły go w wieńcu. Do orszaku prymicyjnego dołączyła asysta konna. Sąsiedzi wystroili konie. Było pięknie i dostojnie. – Pamiętam, że na Mszy św. były wiersze, było podziękowanie brata i błogosławieństwo wokół kościoła, podczas którego rozdawał obrazki. Przyjęcie odbyło się w domu, w ogrodzie na świeżym powietrzu. Przyszło bardzo dużo ludzi – wspomina siostra zmarłego.
Pierwsze lata kapłaństwa
Ksiądz Jan Wilusz pracował jako wikariusz w parafiach w Gogołowie, Tuligłowach, Budach Łańcuckich, Korczynie i Uhercach Mineralnych. Kiedy został księdzem, jasno powiedział bliskim, że teraz jego szczególną rodziną staje się Kościół i nie zawsze będzie mógł przyjeżdżać do domu czy brać udział we wszystkich uroczystościach rodzinnych. – Chociaż brat cenił wszystkie parafie, to w sposób szczególny zapadła mu w pamięć Korczyna. Miał dobrą relację z Proboszczem i gospodynią. Był tam duży ogród. W sadzie zrywał jabłka. W każdej parafii odwiedzaliśmy brata. W Korczynie byłam często, bo pracowałam w Krośnie i jeździłem do Korczyny autobusem – opowiada Wanda Lidwin.
Proboszcz
Reklama
Po parafii Uherce Mineralne ks. Jan został mianowany proboszczem w parafii Łobozew. Był tam drewniany kościół. Do świątyni ze starej plebanii miał 20 minut piechotą. Plebania była drewnianym podłużnym domem. Mieściły się w niej dwa pokoje, salka katechetyczna, kuchnia i pokój dla gospodyni. Ksiądz Jan w Łobozewie remontował kościół, bo był stary i ciągle coś wymagało konserwacji. Cmentarz był obok kościoła. Po czasie postarał się o jego ogrodzenie. Część ludzi to byli wysiedleńcy z wiosek, które zostały zalane w wyniku budowy zapory na Solinie. W sumie to było ok. 420 wiernych. Ludzie byli dobrzy. Przynosili mleko, śmietanę. Gospodyni chowała kurki przy starej plebanii; jak ludzie jechali ze zbożem z pola to zostawili, jak kopali ziemniaki to też. Na ludzi nie narzekał. Czasy były trudne, bo miał garstkę uczniów, jednak dzieci były grzeczne i posłuszne. Jego wielką radością były uroczyste Prymicje pierwszego kapłana z tej parafii. W Teleśnicy wraz z parafianami wybudował drewnianą kaplicę. Mieszkańcy Teleśnicy mieli dyżury i końmi w zimie, a samochodami w lecie przejeżdżali po proboszcza. Z kina z Ustrzyk dostali krzesła. Z czasem zaczęło przybywać turystów i stwierdzono, że drewniana kaplica jest za mała i należy wybudować większy kościół. Sprawą nowej świątyni zajął się następca.
Po 31 latach posługi w Łobozewie ks. Jan został proboszczem w parafii Trześniów. Kolejna parafia miała m.in. tę zaletę, że był tam wikariusz, który zawsze dużo pomagał. Przez ten czas było kilku księży wikarych. Znakiem dobrej współpracy było też to, że niektórzy z nich byli na pogrzebie ks. Jana. Przy kościele w Trześniowie wraz z parafianami zrobił schody i kostkę. W wyniku obniżenia wieku emerytalnego, po sześciu latach pobytu we wspomnianej parafii ks. proboszcz Wilusz przeszedł na emeryturę w 2004 r.
Emerytura
– Na emeryturze brat przeniósł się do Krosna, często jeździł także na Eucharystię do Dukli do Bernardynów. Kiedy mógł odwiedzał też kościółek „Na puszczy”. Zawsze był wpatrzony w św. Jana z Dukli. W tym świętym ujęło go życie pustelnicze. W pustelni brat odnajdywał ciszę i spokój. Preferował bardziej samotny, pustynny styl życia, jak św. Jan z Dukli. Innym świętym, do którego miał sentyment, to św. Józef Sebastian Pelczar. Domyślam się, że pobyt w Korczynie zaowocował takim kultem. Brat zawsze był przygotowany na śmierć. W szafie miał nową sutannę do trumny i wszystkie nowe rzeczy, w które miał być ubrany do pochówku. Zawsze mówił, że na śmierć trzeba być przygotowanym w każdy dzień i o każdej godzinie, w dzień i w nocy. Żył skromnie, nie na pokaz. Był kapłanem do końca wiernym Bogu i Kościołowi – podsumowuje Wanda Lidwin, siostra zmarłego kapłana.