Reklama

Wiara

Cuda w skali mikro

Chciałabym, abyście zapamiętali to, co najważniejsze – cuda się zdarzają. Także nam, zwyczajnym ludziom, którym nie zawsze starcza do pierwszego. I nigdy nie należy wątpić, że Pan Bóg ma na nas oko, że czuwa. I jeśli zechce, uczyni cud...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Reklama

Od czego zacząć... Mam w firmie 127 pracowników. Jestem ich dyrektorem, ale mówię „mam”, jak ojciec mówi, że ma w domu trzy córki. Znam każdego z nich z imienia, wiem o ich kłopotach, kłótniach małżeńskich, o chorobach dzieci, planach na wakacje. Pamiętam, że mój poprzednik na tym stanowisku odradzał mi skracanie dystansu. „Masz być szefem, którego będą szanowali, ale i trochę się bali” – przekonywał. Z tym że ja – wychowany w klimacie najpierw oazy, a potem duszpasterstwa akademickiego i pielgrzymek – marzyłem o firmie, gdzie myślimy o sobie w kategoriach brat, siostra. Świadomi, że wszyscy gramy do jednej bramki. Nie posłuchałem więc starego i nigdy tego nie żałowałem... Nowoczesna firma nie może być budowana na zasadzie my – wy, na tworzeniu dystansu, wrażenia, że kadra kierownicza ma jakąś tajemną wiedzę, w związku z tym prezentuje załodze wyłącznie surowe, naburmuszone oblicze, licząc, iż ta będzie nabożnie drżeć przed górą. To nie daje efektów, może kiedyś dawało, ale dziś to krótkie gacie... W każdym razie w naszej firmie metoda wspólnoty świetnie się sprawdzała. Mieliśmy dobre wyniki finansowe, inwestowaliśmy w rozwój, ale przyszła pandemia i wszystko się rozsypało. Nie będę opisywał szczegółów – wiele firm wtedy poległo. Rzecz w tym, że byliśmy w trakcie finalizacji ważnej umowy. A tu kontrahent na kwarantannie, więc nie zapłaci faktury, na dodatek nie ma z kim rozmawiać. Proszą o tydzień, dwa – jak wrócą do pracy, to dopniemy biznes. Nie miałem tego czasu – nie miałem z czego wypłacić grudniowej pensji ani zapłacić podatków, ZUS-ów itd... Słowem – katastrofa, i to z mojej winy, bo przeszarżowałem... Miotałem się jak w gorączce, uruchomiłem stare biznesowe znajomości, żebrząc o pożyczkę. Jak się domyślasz – zero reakcji. Znikały mi powoli wszelkie szanse na ratunek. Stale myślałem: „Jak ja spojrzę ludziom w oczy?”.

Pamiętam dobrze ten moment – wlokłem się po kolejnej nieudanej misji do domu, obok znanego mi z codziennej marszruty warszawskiego kościoła św. Andrzeja Boboli. Postanowiłem się wyżalić Panu Bogu... Od lat miałem zwyczaj wpadania w ciągu dnia na chwilę modlitwy do mijanej gdzieś świątyni. Tam są relikwie św. Andrzeja, więc przy nich zastygłem w modlitwie. A potem...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Potem uruchomił się jakiś przedziwny ciąg zdarzeń. Rano dostaliśmy dziwny telefon z firmy, z którą jeszcze przed pandemią chcieliśmy współpracować. Wtedy byliśmy małym graczem, ale teraz ktoś coś im zawalił i sobie o nas przypomnieli. Szybka decyzja i projekt jest nasz. Chciało mi się krzyczeć z radości „Alleluja!”. Kto pracuje w biznesie, wie, że takie historie normalnie się nie zdarzają. Za takimi zleceniami chodzi się miesiącami, jak kot wokół miski ze śmietaną. Jakby ich ktoś za rączkę przyprowadził do nas...

Najpierw był... antycud

Reklama

Kilka lat temu usłyszeliśmy od lekarzy diagnozę, że nasz syn będzie niepełnosprawny. Naturalny w pierwszej chwili szok przeszedł szybko w płacz, rozpacz i pomstowanie... Na dodatek poczuliśmy się strasznie opuszczeni – reakcja rodziny męża i mojej była jak uderzenie w twarz. Zamilkli, wymyślali jakieś bzdurne wymówki, żeby nie przyjść, nie pocieszyć, nie pobyć z nami. Faktem jest, że odradzano nam posiadanie kolejnego dziecka, a gdy urodziło się chore, słyszałam szeptane po kątach: „sami sobie winni...”. Mąż jest przekonany, że chodziło o pieniądze – że będziemy błagać o pożyczkę na leczenie synka. Musieliśmy więc radzić sobie sami, bez wsparcia rodziny – a było to podwójnie trudne. Po pierwsze – któreś z nas musiało zrezygnować z pracy – uzgodniliśmy, że będę to ja. Po drugie – po tym, jak przyznaliśmy się lekarzom, że płaczemy z mężem po nocach, zdiagnozowano u obojga incydenty depresyjne. Znajoma pani doktor szepnęła, że może trzeba pomyśleć, komu oddać dzieci, gdy się okaże, iż konieczna będzie nasza hospitalizacja...

Wtedy pojechaliśmy z dziećmi na Jasną Górę. Był listopad i niemal pusty klasztor spowijała szara mgła. Znalazłam się w wielkiej sali pełnej konfesjonałów. Od jednego właśnie ktoś odchodził, więc szybko weszłam do środka tej „szafy”. I od razu spotkałam się twarzą w twarz z uśmiechniętym zakonnikiem. Pierwszy raz byłam w konfesjonale bez kratek, więc szok. Spowiadałam się czy rozmawiałam – do dziś nie wiem, co się wtedy zadziało, ale wstałam z klęczek jako inny człowiek. Czułam to wtedy i czuję do dziś.

Cud to nie to samo co spełnione marzenie. Na czym więc polega mój cud? Bo mówiąc szczerze, jedno z moich dzieci na zawsze pozostanie niepełnosprawne, straciliśmy kilku przyjaciół i sporą część rodziny... Ale mamy w sobie ogromną siłę do życia, pochodzącą z poczucia Obecności. Bożej obecności. I ono pozostanie z nami na zawsze. Pamiętajcie, że cuda się zdarzają, także nam, zwyczajnym ludziom, którym nie zawsze starcza do pierwszego. I nigdy nie należy wątpić, że Pan Bóg ma na nas oko, że czuwa. I jeśli zechce, uczyni cud...

Nie zmarnuj szansy

Reklama

Przyjeżdża Darek z Krakowa, przystojny, urokliwy, inteligentny. Ojciec dwójki dzieci. Rok temu umierał na raka – czerniak w czwartej fazie zaawansowania, nieuleczalny. „Zawalił mi się świat” – mówi. Przez chwilę widać na jego twarzy cień tamtego bólu i rozpaczy. Mężczyzna, który lubił czerpać z życia pełnymi garściami, zamknął się wtedy w pokoju, by na swój sposób pożegnać się ze światem. W internecie szukał eksperymentalnego leku na swoją chorobę. Czyste szaleństwo. Któregoś dnia, gdy było już naprawdę źle, przyszedł do niego szwagier i bez słowa włożył w ręce chorego ampułkę i obrazek z Gidel. „Nigdy tam nie byłem, nie słyszałem nawet o Gidlach, ale proszę uwierzyć, że w tej jednej chwili poczułem, iż dostałem lekarstwo”. Darek, co to dawniej kościół omijał szerokim łukiem, zaczął gorąco się modlić. Gdy po 3 tygodniach wezwano go po odbiór badań specjalistycznych, lekarz powiedział: „Głupia sprawa, ale nie znaleźliśmy ani śladu komórek rakowych”.

Matka Boża i pierścionki

Państwu Rudnickim z podłowickiego Żychlina cuda zdarzyły się wielokrotnie, ten pierwszy zadziałał niejako na zasadzie domina. Oni także mają w sobie tę promienność ludzi szczęśliwych, spełnionych. Ich 4-letni synek Adaś był alergikiem uczulonym na kurz i jakby nieszczęść było mało, pojawiała się groźna martwica kości stopy – dziecko przestało chodzić. Rudniccy są pobożnymi ludźmi. Mówią: „Wiedzieliśmy, co zrobić. Najpierw Częstochowa, a tam wewnętrzny głos – jedźcie do Gidel. Wieczorem synek wypił kilka kropli tamtejszego „cudownego wina”. Nacierałam nim chorą stópkę i odmawiałam Różaniec. Długo w nocy”. Rano oniemiali zobaczyli, jak ich syn skacze po schodach. „Poszliśmy wtedy, niesieni jak na skrzydłach, do Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej. W euforii wieszałam na wotywnych ścianach wszystkie swoje pierścionki. I wtedy naszła mnie myśl: „Sądzisz, że Matce Bożej potrzebne są twoje pierścionki? Myśl jak olśnienie, iluminacja: „Życie, życie musisz zmienić!”. Wkrótce okazało się, że Adaś „nagle” przestał być alergikiem – drugi cud, a Elżbieta rozpoczęła studia teologiczne i została katechetką.

Cuda bywają wielkie i takie, o których prawie nikt nie wie – to te ciche, niepozorne, skrojone na miarę jednego człowieka. I zdarzają się każdemu, bez wyjątku – wystarczy tylko spojrzeć dalej i głębiej...

2024-01-02 12:11

Ocena: +20 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Po modlitwie rak ustąpił

Niedziela Ogólnopolska 39/2014, str. 4

[ TEMATY ]

wiara

cuda

świadectwo

uzdrowienie

Archiwum autora

Marek Popiełuszko

Marek Popiełuszko

– Jestem tylko małym człowiekiem. Wyzdrowiałem, a byłem umierający. Teraz pozostaje czekać na owoce pracy członków trybunału kanonizacyjnego – powiedział François Audelan

Podparyska miejscowość Thiais. To tutaj 20 września zakonnice „uzbrojone” w ulotki z „ojcem Popiełuszką” – jak nazywają polskiego męczennika – witały gości z Polski przybyłych na pierwszą sesję kanonizacyjną kapelana „Solidarności”.
CZYTAJ DALEJ

O. Dariusz Kowalczyk SJ: démarche MSZ-u do Watykanu pełen błędów, nieścisłości i manipulacji

2025-07-17 20:23

[ TEMATY ]

Watykan

Ministerstwo Spraw Zagranicznych

nota

Red.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych, na którego czele stoi Radosław Sikorski, przekazało Stolicy Apostolskiej notę zatytułowaną: „Démarche w sprawie krzywdzącej i wprowadzającej w błąd treści kazania bp. Wiesława Meringa oraz wypowiedzi bp. Antoniego Długosza”. Ten dwustronicowy tekst, noszący datę 14.07.2025, jest pełen błędów, nieścisłości i manipulacji. Wygląda, jakby pisał go ktoś w pośpiechu, pod wpływem emocji i w ideologicznym zacietrzewieniu, a jednocześnie ktoś po prostu niekompetentny - pisze w komentarzu dla KAI o. Dariusz Kowalczyk SJ - profesor teologii dogmatycznej na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.

Démarche cytuje kilka wypowiedzi jedynie bpa Meringa, po czym stwierdza: „Takie wypowiedzi biskupów, którzy działając jako przedstawiciele Konferencji Episkopatu Polski i tym samym reprezentujący Kościół katolicki […] oczerniają rząd”. Jeśli się pisze: „takie wypowiedzi biskupów”, to wcześniej należałoby zacytować także bpa Długosza. Dużo większym błędem jest zrobienie z obydwu biskupów przedstawicieli KEP. Otóż to nie jest tak, że każdy biskup wypowiadając się publicznie reprezentuje KEP jako całość. KEP ma swoje struktury i procedury, których używa, by wypowiedzieć się oficjalnie jako KEP. Biskupi Mering i Długosz dotknęli bieżących spraw społeczno-politycznych na własną odpowiedzialność, aktualizując w ten sposób Społeczną Naukę Kościoła. Wielu Polaków jest im wdzięcznych za te słowa, choć trzeba przyjąć do wiadomości, że są także tacy, w tym katolicy, którzy mają inne opinie. W każdym razie nie ma to nic wspólnego z „oczernianiem rządu”. To po prostu krytyczne, podjęte w trosce o dobro wspólne, odniesienie się do działań rządu, do czego biskupi mają prawo jako biskupi i jako obywatele Rzeczpospolitej Polskiej.
CZYTAJ DALEJ

Skauci Europy z Wałbrzycha na wakacyjnym szlaku

2025-07-19 13:12

[ TEMATY ]

Wałbrzych

skauci europy

ks. Kamil Osiecki

Archiwum prywatne

Zastęp „Dzik” z 7. Drużyny Wrocławskiej Skautów Europy wraz z bp. Markiem Mendykiem i ks. Kamilem Osieckim podczas obozu letniego.

Zastęp „Dzik” z 7. Drużyny Wrocławskiej Skautów Europy wraz z bp. Markiem Mendykiem i ks. Kamilem Osieckim podczas obozu letniego.

Trwa wakacyjna przygoda Skautów Europy, którzy przeżywają letni obóz w duchu przygody, wspólnoty i modlitwy. Chłopcy związani z drużyną działającą przy parafii św. Wojciecha w Wałbrzychu, pod opieką ks. Kamila Osieckiego – wikariusza tej parafii – spędzają czas z dala od zgiełku codzienności, w lesie, przy ognisku, w rytmie służby i braterstwa.

Obóz to nie tylko czas zabawy i wyzwań, ale przede wszystkim okazja do formacji charakteru oraz życia zgodnego z wartościami chrześcijańskimi. Skauci uczą się samodzielności, współpracy, odpowiedzialności i pogłębiają swoją relację z Bogiem poprzez codzienną modlitwę i obecność kapłana.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję