Monika M. Zając: „«Nadzieja zawieść nie może» (Rz 5, 5) i umacnia nas w ucisku”. Tak zatytułowane jest Orędzie na 33. Światowy Dzień Chorego w Roku Świętym. Tegoroczny jubileusz wzywa nas szczególnie do dawania świadectwa nadziei. Czy szpital, hospicjum jest miejscem nadziei?
Ks. Sławomir Cierniak: Tak, dla wielu ludzi jest to miejsce nadziei na to, że ich stan się polepszy i wyzdrowieją. A dla pacjentów terminalnie chorych, których stan się pogarsza, otwiera się perspektywa nadziei na życie wieczne.
Czy w swojej posłudze kapelana doświadczył Ksiądz tego, że pacjentom udało się pokonać początkowy lęk i bunt wobec choroby i odzyskać siłę i nadzieję?
Myślę, że takich przykładów jest wiele, choć nie są one spektakularne, krzykliwe. Często dokonują się w formie procesu i są wynikiem pracy całego zespołu opieki paliatywnej, w skład którego wchodzą: lekarze, pielęgniarki, opiekunowie medyczni, psycholodzy, fizjoterapeuci, kapelan i wolontariusze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Z pewnością taka współpraca wymaga czasu i zaangażowania, ale też empatii i uważności.
Pamiętam pacjentkę, do której podszedłem, żeby porozmawiać i zapytać także o sprawy duchowe. Była wierząca, ale w ostatnich latach zwlekała z życiem sakramentalnym. Powiedziałem jej, że możemy od razu zająć się tą sprawa, bo życie duchowe ma być dla nas pomocą i wsparciem. Zaproponowałem jej spowiedź i pomoc. Pani się zgodziła. Ale przyszła psycholog i powiedziała: „Jest godzina 11.30, pani jeszcze nie jadła śniadania, może najpierw dajmy jej jeść”. Gdy pacjentka zjadła, okazało się, że już jej przeszła chęć na sprawy duchowe, pojawił się niepotrzebny lęk. Dzięki współpracy całego zespołu udało się jednak przez to przejść. Pacjentka jeszcze długi czas cieszyła się życiem, także tym duchowym.
Gdy towarzyszymy w chorobie naszym bliskim, mierzymy się często z uczuciem bezradności. Czujemy frustrację, gdy nasz wysiłek okazuje się nieskuteczny, a nasza zapobiegliwość nie przynosi rezultatów...
Myślę, że najważniejsze jest bycie z osobą chorą. Gorsza od bólu i cierpienia jest samotność. Dlatego bardzo ważne jest bycie – ale takie dobre bycie. Przychodzi czas, że trzeba pozwolić człowiekowi odejść. Widzi się rodziny, które nad łóżkiem chorego mówią: „Walcz, musisz żyć!”. Taki człowiek później odchodzi poczwórnie umęczony.
Czy sądzi Ksiądz, że choroba bywa niekiedy szansą na uzdrowienie duchowe albo z trudnych relacji rodzinnych?
Zdarzają się takie przypadki. Ludzie, którzy byli pogubieni, dojrzewają, żeby uporządkować sprawy duchowe, wyspowiadać się z całego życia. Cieszą się, że mogą otrzymać sakrament namaszczenia chorych, który jest umocnieniem i siłą, oraz przyjąć Komunię św. I rzeczywiście, wielu zastanawia się, co jeszcze mogliby w życiu zmienić, udoskonalić. Często pytam: „Czy ze wszystkimi jesteś pogodzony? Może warto do kogoś zadzwonić, z kimś porozmawiać?”. I zdarzają się takie piękne spotkania! Pewna pacjentka powiedziała nawet: „Jak dobrze, że ja tutaj trafiłam. W domu nigdy bym tego nie zrobiła”. To jest niesamowite.
Reklama
Nie mniejszym wyzwaniem jest też doświadczenie własnej choroby. Informacja o niepomyślnej diagnozie może załamać, zwłaszcza młodych ludzi. Jak dobrze wejść w to doświadczenie od strony duchowej?
Na pewno powinno się zainwestować swój czas w życie duchowe i starać się zaufać Panu Jezusowi. Człowiek myśli, że zawsze będzie silny, zdrowy, że dożyje późnej starości, i nie dopuszcza do siebie myśli o chorobie. A gdy ona nagle przyjdzie, może się pojawić bunt: dlaczego tak szybko? Jak to możliwe? I w tym doświadczeniu trzeba zaufać Panu Jezusowi, który przyszedł na ziemię, stał się człowiekiem, poddał się okrutnemu cierpieniu, i z wysokości krzyża jakby pytał każdego z nas, także mnie: „Człowieku, co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? Jak jeszcze mogę ci pokazać, że cię kocham? Widzisz, jestem po twojej stronie”.
Pocieszenie przez współcierpiącego Boga dokonuje się także w słuchaniu Jego słowa, które tak wiele miejsca poświęca chorym.
W Piśmie Świętym znajdziemy mnóstwo pięknych słów ukazujących, że Jezus chce, byśmy byli blisko Niego. „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). To nie są słowa rzucone na wiatr. Tylko trzeba poświęcić trochę czasu na to, by nasze życie duchowe było systematyczne i urozmaicone, by być w stanie łaski uświęcającej przez spowiedź i przyjąć Jezusa do swojego serca. Przecież Komunia św. to najbliższe spotkanie z Bogiem na ziemi. Bóg zamieszkuje w moim wnętrzu. Już bliżej tu, na ziemi, się nie da.
Reklama
Modlitwa w trakcie choroby jest z jednej strony czymś naturalnym, ale z drugiej – czasami bardzo trudno przechodzi przez gardło, a nawet przez myśl...
Gdy wszystko dobrze się układa, to bez problemu odmawiamy np. modlitwę Ojcze nasz. Ale gdy przychodzi cierpienie i dochodzimy do słów: „bądź wola Twoja”, to zapala nam się ostrzegawcza lampka i mówimy: „bądź wola Twoja... ale ja bym chciał, żeby było tak i tak, wysłuchaj mnie, Boże, według mojego planu. Bo inaczej to mogę nawet wiarę stracić”. I zaczynają się różne negocjacje z Bogiem. Sam miałem takie doświadczenie w ubiegłym roku, gdy przez miesiąc prawie nie chodziłem i nie było jeszcze wiadomo, co mi jest. Pewnej nocy obudziłem się z ogromnym bólem i zacząłem się modlić. Trafiłem na słowa: „Niech dziękują Panu za Jego dobroć” (por. Ps 107, 8). I wtedy rozpoczęła się moja kłótnia z Panem Bogiem. „Panie Jezu, jaka jest Twoja dobroć? Ja w ogóle twojej dobroci nie widzę. Jak czegoś zaraz nie zrobisz, to moja wiara zaraz padnie. Zrób coś, bo jestem już na granicy wytrzymałości” – mówiłem, a raczej krzyczałem do Jezusa.
I przyszła odpowiedź?
Kilkanaście godzin później zaprzyjaźniona lekarka po kolejnym nasileniu się bólu zaproponowała, żebym pojechał na SOR. Ale byłem już tak zmęczony, że nie chciałem jechać. Tego samego dnia na Mszę św. do parafii, przy której mieszkam, przyszedł pewien mężczyzna spoza parafii. Był też dzień wcześniej i widział, że trzymałem się kurczowo ołtarza, żeby się nie przewrócić. Powiedział, że on w nocy nie mógł spać, żałując, że nie zawiózł mnie od razu do szpitala. I specjalnie przyjechał do nas w niedzielę, żeby mnie zawieźć na SOR.
Wyraźny Boży komunikat...
Kiedy już siedzieliśmy w aucie, opowiedziałem mu swoją historię, a on na to: „To dobrze, że przyjechałem. Dziękuj Panu Jezusowi za Jego dobroć”. Przecież to były dokładnie te słowa, o które 12 godzin wcześniej kłóciłem się z Panem Jezusem! Pan Bóg daje znaki i pokazuje, że jest z człowiekiem w tym, co jest trudne. Chce, żeby człowiek czuł się zaopiekowany.
Reklama
Jako ludzie wierzący jesteśmy szczególnie powołani do wdzięczności, w każdym czasie i w każdym położeniu (por. 1 Tes 5, 18). Ale jak zachęcać do wdzięczności przy łóżku chorego, przygniecionego bólem?
Często zachęcam pacjentów, żeby wracali do pięknych wydarzeń w swoim życiu. Żeby przypominali sobie nie tylko te wielkie, ale też te małe, piękne chwile, które się wydarzyły. Człowiek wdzięczny ma mniejsze wymagania. Potrafi docenić to, co przeżył, i to, co ma tu i teraz. Nawet w takim miejscu jak ZOL czy hospicjum można znaleźć wiele powodów do wdzięczności i radości. Wdzięczność zamyka nas na zbyt wygórowane oczekiwania.
W tegorocznym orędziu na Światowy Dzień Chorego Bożą obecność przy cierpiących papież ujmuje w trzech aspektach: spotkania, daru i dzielenia się. W każdym z nich można dostrzec to wyzwanie, które z pewnością towarzyszy Waszej codziennej, „etatowej” posłudze chorym. Jak Ksiądz stara się na te wyzwania odpowiadać?
Przede wszystkim chodzi o życzliwe bycie z człowiekiem i wsłuchiwanie się w jego potrzeby. Sytuacja z ostatniej chwili. Mamy jednego pacjenta, który jest w dość dobrym stanie i raczej zostanie z nami dłużej. Wiemy, że dzisiaj prawie każdy korzysta ze smartfona. Chodziliśmy z panią doktor, szukając sali, do której moglibyśmy go przenieść, żeby działało mu Wi-Fi. Przez takie proste gesty, zwykłe bycie, podanie szklanki wody, naładowanie telefonu czy poprawienie poduszki ci ludzie, którzy najpierw odnoszą się trochę z dystansem do kapelana, z czasem nabierają do niego zaufania i wtedy można pójść dalej także ze sprawami duchowymi. Ostatnio miałem pacjenta w ZOL, który po 2 latach zdecydował się na spowiedź, bo właśnie nabrał zaufania. Czasem po prostu trzeba na to zapracować, dać czas sobie i komuś.
Pobudzać i zachęcać do miłości „zgodny chór całego społeczeństwa” – to zadanie, które stawia przed chorymi i ich opiekunami papież Franciszek w Roku Jubileuszowym. Jak zatem owocnie możemy przeżyć tegoroczny Światowy Dzień Chorego?
Po pierwsze, pamiętajmy o chorych w modlitwie. Oni modlą się i ofiarowują swoje cierpienie za swoich bliskich, za Kościół, za świat. Możemy się im odwdzięczyć tym samym. To jest też dobra okazja, żeby pomyśleć, czy mogę im poświęcić trochę swojego czasu, może zaangażować się w jakąś formę wolontariatu, czy to przy łóżku chorego, czy też w innej formie. Są organizowane różne zbiórki, akcje. Dzieci i młodzież przygotowują kartki świąteczne dla naszych pacjentów i pieką pierniczki. Przychodzą różni ludzie, którzy dzielą się swoimi talentami, np. śpiewają kolędy, grają na instrumentach. Nasi pacjenci bardzo się cieszą z różnych form kontaktu, bo przecież człowiek potrzebuje człowieka.
ZOL czy hospicjum kojarzą się wielu osobom z „umieralnią”. Praca Waszego zespołu obala jednak takie przekonanie – pokazuje, że są to miejsca celebracji życia.
Nazwa „hospicjum”, czyli leczenie paliatywne, pochodzi od łac. pallium, czyli płaszcz, a palliatus to otulanie płaszczem człowieka cierpiącego. We wrześniu ub.r. mieliśmy zjazd przedstawicieli hospicjów stacjonarnych i domowych prowadzonych przez Caritas w całym kraju. W czasie wizyty studyjnej przydzielono mi piękny temat: „Życiem otulona śmierć”. I te słowa stały się hasłem mojej posługi. Chciałbym, aby właśnie życie wybrzmiewało na pierwszym miejscu. Bo troszczymy się o życie doczesne, które później zmienia się w życie wieczne. A więc cały czas mówimy o życiu!