Reklama

Wiara, Nadzieja i Miłość - szlakami oregońskich wulkanów

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Oregon dla większości Polaków to prawdziwa terra incognita - ziemia nieznana. Mało kto tu przyjeżdża: nie po drodze tu z żadnego atrakcyjnego miejsca Ameryki. Jednak jest to stan niezwykły, pełen dzikich terenów, bardzo zróżnicowany klimatycznie i geograficznie. Na przestrzeni setek mil oblewają go wody Pacyfiku; są tu zarówno góry niewielkie, jak Bieszczady, jak i wysokie pasmo Kaskadów z sięgającymi ponad 3 tys. metrów wulkanami; ciągnie tu swe wody potężna rzeka Columbia, ale są też bezkresne pustynne obszary.
Andrzej Szewczyk, jeden z katechetów w niewielkiej polskiej parafii św. Stanisława w Portland, niemal co roku prowadzi młodzież i dorosłych na ponadtygodniową wyprawę w oregońskie góry i pustkowia. Kilkanaście lat temu przyjechał do Portland skuszony atrakcyjną ofertą pracy niedużej specjalistycznej huty szkła. Po wielu oporach ze strony żony i rodziny opuścił Chicago, by w Oregonie znaleźć swoją trzecią ojczyznę. Zawsze podziwiałem jego odwagę. Nie tę w górach, chociaż weszliśmy kiedyś wspólnie na najwyższy wulkan Oregonu - Mt. Hood. Podziwiam go za co innego, za to że chce wziąć pod opiekę młodzież na górskie eskapady, zamiast spokojnie łowić ryby, których tu nie brakuje. Wyprawy, które organizuje, zawsze mają religijny charakter. Albo przez obecność księdza, wspólną modlitwę i rozmowy, albo też przez głos natury, która palcami ogromnych świerków wskazuje na Źródło życia, a szeptem strumieni zapewnia: „On jest, na pewno”. Nigdy też do końca nie wiadomo, co w czasie takiej wyprawy mocniej przemówi: nauczanie czy sama przyroda.
Tego roku celem wyprawy były Trzy Siostry - trzy potężne wulkany oddalone o jakieś 170 mil na południe od Portland. Góry te stoją samotnie w niewielkiej odległości od siebie. Kiedyś nazywano je biblijnie: Nadzieja, Wiara i Miłość (trzy cnoty Boskie), co pewnie miało dodawać otuchy rozrzuconym w tym pustkowiu farmerom i obieżyświatom. Niestety, później ich piękne imiona zmieniono na North, Middle i South Sister (Siostra Północna, Środkowa i Południowa). Wulkany te, stojąc w niewielkiej odległości od siebie, zawłaszczają niemal całkowicie uwagę, gdyż wszystkie inne góry są znacznie niższe i wtapiają się w ich podstawę. Dwa inne wulkany w okolicy, Broken Top i Bachelor, choć niemałe, nie mogą konkurować z Siostrami. Tajemniczości temu zakątkowi dodaje fakt, że wiele miejsc jest zasypanych popękaną lawą, tworząc prawdziwie księżycowy krajobraz. Kontrastują z nim zielone łąki i ściana drzew, które wykorzystały każdy możliwy do zasiedlenia teren. Nie ma tu żadnych schronisk, tak że gdy się wejdzie w góry, jest się całkowicie odciętym od świata i trzeba liczyć tylko na siebie, na to, co się włożyło do plecaka i na... Opatrzność.
Nasza grupa była dość osobliwa: oprócz Andrzeja, dwóch innych dorosłych: kolejny Andrzej - organista ze św. Ferdynanda, Mirek - menadżer w Microsofcie oraz dziewięciu młodych ludzi (w tym cztery dziewczyny). Dołączył do nas także amerykański jezuita, na co dzień pracujący w rezerwacie Indian w Południowej Dakocie i Włodek, seminarzysta z Chicago. Trzeciego dnia od zaparkowania samochodu na wysuszonym słońcem leśnym parkingu dotarliśmy wreszcie do miejsca nad jeziorem, które przez kilka następnych dni miało być naszą bazą. Miejsce niezwykle urodziwe: z jednej strony - widok na Siostrę Południową, a po drugiej stronie jeziora - niemal od razu z brzegu wyrastające na 500 metrów dwa szczyty. Woda w jeziorze na wysokości 1800 metrów była niespodziewanie ciepła, ale za ten luksus trzeba było srodze zapłacić: niezliczone rzesze komarów jakoś dobrze czuły się w naszym towarzystwie. Po kilku dniach zaczęliśmy się nawet obawiać nie tyle, że braknie nam jedzenia, ale że braknie płynu na komary. Wkrótce nawet w słońcu trzeba było chodzić w dresach, a na głowy nakładać ręczniki. Jedynym ratunkiem była kąpiel w jeziorze lub wyjście w góry. Walka z nieznośnymi owadami wzbudziła jednak głęboko teologiczną dyskusję nt. dlaczego Pan Bóg stworzył komary. Niestety, nikt nie potrafił dać zadawalającej odpowiedzi, ani ja, ani nawet uczony jezuita. Do pytań prowokowało też niebo, które każdego wieczoru zapalało się tysiącami gwiazd. Opowiadał o nich czasami Mirek, który na Uniwersytecie Jagiellońskim zdobył doktorat z astronomii.
Rzecz jasna nie mogło się obyć bez ognisk. W tym roku jednak nie trwały one długo, tak że nie zawsze zdążyliśmy odmówić cały Różaniec. Wszyscy bowiem byli tak zmęczeni wędrówkami, że szybko zamykali się w namiocie. Trochę szkoda, bo jedna z mam, która wycofała swoje dziecko z parafialnej grupy młodzieżowej prowadzonej przez Andrzeja, niezadowolona z oferowanego wychowania, przyznała jednak, że „włożył dzieciom różaniec do ręki tak, iż się na nim modlą”. Nie była może do końca świadoma, że był to jeden z najwspanialszych komplementów, jaki można usłyszeć.
Niemal każdego wieczoru gromadziła nas Msza św., którą sprawowałem na kamiennym ołtarzu przygotowanym przez młodzież. Wszędobylskie komary skutecznie ucinały jednak jakiekolwiek próby homiletycznej oracji. Nie przejmowałem się tym jednak, gdyż codzienne wydarzenia zmuszały do refleksji. Ot, np. drugiego dnia mieliśmy nocować przy pewnym strumieniu. Gdy tam jednak dotarliśmy, już go nie było - wysechł. Trzeba było iść dalej, około pięć mil, aż na teren, w którym nocleg był dozwolony. W końcu trochę przypadkowo na płaskowyżu znaleźliśmy łączkę ze strumieniem szerokości... 15 centymetrów i długości 15 metrów. Tak nagle pojawiał się on i nagle znikał. Nie brakło jednak wody do picia; można było również się umyć. Ukazywało to nam, jak kruche są plany, które snuje człowiek. Także skromność pożywienia podpowiadała, że człowiekowi do życia potrzeba tak niewiele.
Kulminacyjnym punktem wyprawy miało być zdobycie Siostry Środkowej (Nadzieja). Wejście, chociaż zasadniczo nie przedstawia trudności technicznych, wymaga jednak niemało samozaparcia. Determinacji brakło jedynie dwóm dwudziestoletnim młodzieńcom, którzy ze względu na przepaści i niepewne przejście zatrzymali się zaledwie pięćdziesiąt metrów od szczytu.
Na koniec także my starsi - ja i Andrzej (organista) - natrafiliśmy na nielada trudności. Wracając dwa dni wcześniej od całej grupy, postanowiliśmy wracać inną drogą - na skróty. Na mapie trasa wyglądała całkiem rozsądnie. Wiedzieliśmy, że przejścia nie będą łatwe, ale nie wiedzieliśmy, że aż tak. Kiedy wchłonął nas dziewiczy górski las, wydawało się nam, że jest on nie do przejścia. Setki, jeżeli nie tysiące poprzewracanych potężnych drzew, często przy dużym nachyleniu stoku, czyniły wędrówkę niemal niemożliwą. Odkryliśmy wówczas pewną prawdę: można brać skróty w oregońskich górach (są dość łagodne), ale nigdy w oregońskich lasach. Jak się później dowiedzieliśmy, pozostała część grupy również nie miała łatwego przejścia. Po powrocie do domu Andrzej (z Portland) był tak fizycznie zmęczony, że w pracy poczuł się jak na urlopie. Kto wie, może jest to dobry przepis na to, jak mieć dwa urlopy tego samego roku.
Góry, nawet te niewysokie zawsze stanowią wyzwanie. Może warto zatem chociaż co jakiś czas, samemu czy też z rodziną wybrać się tam właśnie, zamiast na plażę. Nad morzem poznamy bowiem, jak kto wygląda, a w górach, kim on jest.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Panie, proszę o łaskę, aby Twoje wartości mogły być bardziej cenione

2024-04-15 14:27

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Adobe Stock

Rozważania do Ewangelii J 16, 20-23a.

Piątek, 10 maja. Dzień powszedni albo wspomnienie św. Jana z Avili, prezbitera i doktora Kościoła

CZYTAJ DALEJ

Nowenna do św. Andrzeja Boboli

[ TEMATY ]

św. Andrzej Bobola

Karol Porwich/Niedziela

św. Andrzej Bobola

św. Andrzej Bobola

Niezwyciężony atleta Chrystusa - takim tytułem św. Andrzeja Bobolę nazwał papież Pius XII w swojej encyklice, napisanej z okazji rocznicy śmierci polskiego świętego. Dziś, gdy wiara katolicka jest atakowana z wielu stron, św. Andrzej Bobola może być ciągle stawiany jako przykład czystości i niezłomności wiary oraz wielkiego zaangażowania misyjnego.

Św. Andrzej Bobola żył na początku XVII wieku. Ten jezuita-misjonarz przemierzał rozległe obszary znajdujące się dzisiaj na terytorium Polski, Białorusi i Litwy, aby nieść Dobrą Nowinę ludziom opuszczonym i religijnie zaniedbanym. Uwieńczeniem jego gorliwego życia było męczeństwo za wiarę, którą poniósł 16 maja 1657 roku w Janowie Poleskim. Papież Pius XI kanonizował w Rzymie Andrzeja Bobolę 17 kwietnia 1938 roku.

CZYTAJ DALEJ

Jazłowiecka Pani, módl się za nami

2024-05-09 20:50

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

pl.wikipedia.org

Około 40 kilometrów na zachód od Warszawy, niedaleko Niepokalanowa, w powiecie sochaczewskim położona jest wieś Szymanów. To tutaj, w Kaplicy Klasztornej Sióstr Niepokalanek znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Jazłowieckiej.

Rozważanie 10

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję