W trzecią Niedzielę Wielkanocną - 25 kwietnia, będziemy wśród radosnych śpiewów Alleluja dziękować Panu Bogu za wysłuchanie modlitw, które tyle razy były powtarzane przez wiernych szukających na
klęczkach pomocy zapośredniczonej przez głośnego Polaka i salezjanina Augusta Czartoryskiego. Do tronu łaski płynęły błagania od krypty Kandydata na ołtarze: „O Jezu, nasz Boże i nasz Królu, Ty
upodobałeś sobie szczególnie w tych, którzy wyzbyli się wszystkiego i poszli za Tobą, racz wsławić swego wiernego Sługę Księdza Augusta, albowiem on wzgardził dobrobytem życia książęcego i przykładnie
praktykował rady ewangeliczne i spraw, żebyśmy za jego wstawiennictwem z taką wiarą wypełniali obowiązki swego stanu, by zasłużyć sobie na łaski niezbędne nam w tym życiu i na nagrodę w niebie”.
Modlitwa została wysłuchana, zwłaszcza ta ks. prof. Władysława Deca, salezjanina przemyskiego, któremu śmierć zaglądała w oczy z powodu ciężkich powikłań po pęknięciu wrzodu dwunastnicy.
Beatyfikacja ks. Augusta w Rzymie ubogaci katalog Świętych i Błogosławionych Kościoła przemyskiego, odnawiając przeżycia i entuzjazm, jaki towarzyszył ostatnio kanonizacji św. Jana z Dukli i św. Józefa
Sebastiana Pelczara oraz beatyfikacji bł. Jana Wojciecha Balickiego, a także dużej grupy Męczenników, wyniesionych na ołtarze przez Jana Pawła II w Warszawie.
O słudze Bożym Auguście jego bracia w powołaniu i charyzmacie pisali: „Książę August to anioł posiany przez Boga dla zbudowania nas zdumiewającymi cnotami” (Bollettino 1893). Kościół przemyski
chętnie powtórzy to stwierdzenie sprzed 100 laty, że w podobnym celu przybył do Przemyśla sługa Boży August z Sieniawy, aby jego czcigodne szczątki doczesne uobecniały Jego niezwykle bogatego ducha i
zachęcały wszystkich do naśladowania Chrystusa Pana. Niech przemyślacy chlubią się tym darem, ale w Panu, jako zobowiązani do wyciągania wniosków z tego fenomenu łaski.
Posłuchajmy kolejnego głosu płynącego do nas z Turynu: „Przeznaczeniem Augusta było od małego postępować drogą pełną boleści, która przeobraziła go i wysublimowała w blaskach Kalwarii, czyniąc
go ofiarnikiem i ofiarą w jedności z ukrzyżowanym Chrystusem” (Zwycięskie powołanie).
„Jego życie było jak linia proste, było też stałym wspinaniem się w górę. Było prawdziwą ofiarą uwielbienia i przebłagania” (tamże).
W kontekście przeszłości i teraźniejszości wolno nam powiedzieć, że droga ks. Augusta była drogą prowadzącą do świętości, sfinalizowaną w Rodzinie Salezjańskiej, według ducha i reguły św. Jana Bosco.
Była to droga pełna napięcia duchowego i rozterek, wywołanych przez postawę rodzonego ojca Władysława, podobnie jak to było w życiu innego Polaka, św. Stanisława Kostki.
Ojciec Augusta miał wielkie plany wobec syna, który przyszedł na świat w roku 1858, w Paryżu, w „Hotelu Lambert”, usytuowanym na wysepce św. Ludwika. Tam się koncentrowało życie kulturalne
i polityczne najgłośniejszych Polaków, przeżywających los emigrantów, szczególnie dramatycznie po upadku Powstania Styczniowego. Władysław Czartoryski był duchowym przywódcą emigracji, czekającej na zmartwychwstanie
Ojczyzny. Niezwykły patriota, utalentowany dyplomata, zabiegający o odzyskanie wolności Narodu wyniszczanego przez zaborców. Zabiegał, gdzie tylko mógł, o prawa do suwerenności Polski, włącznie z organizowaniem
formacji zbrojnych w Konstantynopolu, z myślą o wyzwoleniu Ojczyzny. Dlatego nie mógł się pogodzić z myślą, że syn, na którego tak bardzo liczył, zostanie ubogim i pokornym zakonnikiem - salezjaninem.
Ojcowskie aspiracje stawały się jeszcze większą przeszkodą na drodze powołania Augusta przez rodowód jego matki. Była ona bowiem córką królowej Hiszpanii - Krystyny z Bourbonów jako hrabina
Vista Allegre Maria Amparo Munoz. Ze względu na takie pochodzenie niezwykłymi byli też rodzice chrzestni, a mianowicie król i królowa Hiszpanii, spełniający swój obowiązek per procura, czyli przez pełnomocników.
Zanim August wstąpił do Zgromadzenia św. Jana Bosco, najpierw musiał jako emigrant tułać się po całej Europie (Francja, Polska, Włochy, Anglia, Irlandia, Szwajcaria, Austria, Hiszpania), a nawet odwiedził
Algerię i Egipt, ratując zagrożone przez gruźlicę życie.
Najbardziej uczuciowo przeżywał pobyt w ojczyźnie swego ojca Władysława - w Krakowie, Krasiczynie, a szczególnie w Sieniawie, gdzie była jego ojcowizna, a przede wszystkim w specjalnej krypcie
groby przodków, a wśród nich trumna ze zwłokami jego przedwcześnie zmarłej matki. Tuż przed zgonem otrzymał od niej błogosławieństwo na dalszą drogę. August liczył wówczas 9 lat życia. Pożegnanie było
krótkie, zgodnie z wolą umierającej matki, z obawy, aby syn nie zaraził się jej chorobą.
W pobliżu trumny matki i zmarłych przodków August przeżył też uroczystość Pierwszej Komunii św. Liczył wtedy 12 lat. Również w Sieniawie został bierzmowany.
Do dekretów Bożej Opatrzności należy zaliczyć i tę okoliczność, że w latach wyboru drogi życiowej, a było to szczególnie w Sieniawie, wychowawcą Augusta był Józef Kalinowski, który wrócił z Syberii
jako zesłaniec ukarany za udział w Powstaniu Styczniowym. Wychowawca Józef przeżywał podobne problemy duchowe, przygotowując się do dania Zbawicielowi odpowiedzi na wezwanie: „Pójdź za Mną”.
A mając przekonanie co do słuszności doktryny św. Jana od Krzyża, dzielił się tą mądrością ze swym wychowankiem, wyjaśniając mu między innymi takie wskazania, jak np. zawsze skłaniać się: Nie ku temu,
co łatwiejsze, ale ku temu, co trudniejsze; nie ku temu, co milsze, ale ku temu, co przykrzejsze; nie ku powabniejszemu, ale ku mniej pociągającemu, nie ku dającemu odpoczynek, ale ku wymagającemu trudu,
by nie szukać rzeczy lepszych, ale gorszych, i dojść do zupełnego ogołocenia i ubóstwa dla Chrystusa, upodabniając swoje życie do Jego życia pełnionego według woli Bożej (Wejście na Górę Karmel, Ks. I, r.
8).
Mimo wielkich przeszkód, August w wieku dojrzałości wstąpił do Zgromadzenia św. Jana Bosco, zafascynowany jego charyzmatem, którego aktualność dostrzegał w pełni, jak i jego kolega w Zgromadzeniu
ks. Bronisław Markiewicz z diecezji przemyskiej, który wstąpił do wspólnoty salezjańskiej już jako kapłan, z dużym doświadczeniem duszpasterskim. Żadna przeszkoda nie potrafiła zatrzymać Augusta na drodze
powołania, został on bowiem przyjęty do Zgromadzenia przez samego Założyciela, na życzenie papieża Leona XIII.
Ojciec Augusta nie pogodził się z tym faktem, o czym świadczy odpowiedź, jaką dał książę August kard. Parocchi, protektorowi Zgromadzenia Salezjańskiego, do którego zostało skierowane pismo księcia
Władysława z prośbą o zwolnienie syna Augusta ze ślubów, ponieważ syn sam „jest niezdolny do decydowania o sobie”. Wyjaśnienie Augusta było zdecydowane i nie podlegało zakwestionowaniu. „Pozwalam
sobie waszej Eminencji oświadczyć, że już przekroczyłem trzydzieści lat i dlatego jak sądzę mogłem dostatecznie pojąć swe prawa i obowiązki. Wcale nie tak na ślepo, jak się twierdzi, wstąpiłem do Zgromadzenia,
tym mniej dałem się powodować jakimś wpływom postronnym.
Kochałem księdza Bosco kiedy żył jeszcze i od dnia, w którym miałem szczęście spotkać się z nim w Paryżu, zacząłem cenić jego instytucję. Przez długie lata myślałem o wyborze swego powołania i długo
prosiłem o przyjęcie między salezjanów; dopiero na skutek wznawianych nalegań ksiądz Bosco się zdecydował zaliczyć mnie do grona swoich synów.
Po upływie roku nowicjackiego sam, dobrowolnie, chciałem złożyć śluby, co też uczyniłem ku wielkiej radości swego serca. Od tego dnia cieszę się w Zgromadzeniu wielkim pokojem duchowym i dziękuję
Panu, że dał mi poznać towarzystwo salezjańskie i wezwał, bym do niego wstąpił (...).
Za szczególną łaskę Pana uważam fakt, iż jestem członkiem Zgromadzenia Salezjańskiego i dlatego jestem zdecydowany żyć w stanie przez Pana mi wyznaczonym (...). Dziękuję Bogu za tyle dobroci i proszę
waszą Eminencję, aby mi dopomógł coraz więcej dziękować” (List z 17 I 1891).
Świadkowie życia księcia Augusta jako salezjanina takie wydawali o nim swoje opinie: „Od pierwszego dnia po przybyciu do nas wszystkie siły swoje obracał na to, aby się stać świętym. Doprawdy
wykazywał w tym niezwykłą stałość, bez półśrodków zdążał prosto do celu”.
„Zdumiewającym był dla nas fakt, że nie robił żadnych ceregieli. Miejsce zajmował takie, jakie mu wyznaczono, zarówno pierwsze jak i ostatnie (...).
Używał tego, co mu się dawało do dyspozycji; nie uchylał się od drobnych usług, ale też o nie się nie dopraszał (...). Chętnie szedł na przechadzkę lecz nie pamiętam, by o nią kiedyś prosił (...).
Bez oceny księdza Bosco niczego w interesach nie przedsiębrał”.
Obawa jego ojca, księcia Władysława, że syn August będzie stracony dla Polski była bezpodstawna, bo los Ojczyzny bardzo leżał mu na sercu. Dzięki jego fundacji zabezpieczono w zakładach ks. Bosco
miejsca dla chłopców z Polski, którzy po dobrym przygotowaniu do kapłaństwa udawali się z powrotem w ojczyste strony, by po kapłańsku ratować dusze swoich braci - zgodnie z zasadą salezjańską: „Da
mihi animas, cetera tolle” (Daj mi dusze a wszystko inne zabierz).
Gdy chłopcy z Polski, jako wychowankowie salezjańscy zaśpiewali swemu Dobroczyńcy: „Jeszcze Polska nie zginała - póki my żyjemy”, ks. August odpowiedział z rozrzewnieniem, że podobnie
jak legioniści Dąbrowskiego i oni pójdą „z ziemi włoskiej do polskiej”.
O swojej miłości do Ojczyzny pisał do ciotki s. Ksawery Czartoryskiej karmelitanki Krakowskiej, że obecnie przebywa w Valsalice (Turyn), gdzie spoczywa ciało ks. Bosco. I dalej donosi: „Są
teraz liczni Polacy tutaj. Podnoszą teraz o jedno piętro część domu, aby ich pomieścić. Miejmy nadzieję, że z tych Polaków bodziemy mieli dobrych kapłanów”.
Samym kapłaństwem cieszył się ks. August tylko jeden rok i sześć dni. Wielki czciciel Jezusa w Tajemnicy Eucharystii i Jego Matki, czerpiąc natchnienia do Jej synowskiej czci z Traktatu o prawdziwym
Nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny św. Ludwika Marii Grigniona de Montfort, odszedł do Pana po nagrodę przewidzianą dla Świętych, 8 kwietnia 1893 r. w Alassio, skąd jego śmiertelne szczątki
przewieziono do grobowca rodzinnego w Sieniawie.
O tym wydarzeniu pisał jeden z polskich salezjanów do przyjaciela ks. Augusta: „Nigdyśmy się nie spodziewali, aby w tak krótkim czasie i tak niespodziewanie miał nam zniknąć wzór wszelkich cnót.
Oto właśnie umarł nasz najukochańszy kierownik życia obecnego ks. August Czartoryski - w sobotę o godz. 9.00 i pięć minut wieczorem. Zmarł śmiercią anielską, ze słowami na ustach „Domine Iesu
Christe”.
Proces informacyjny przeprowadzono we Włoszech, heroiczność cnót została potwierdzona przez Jana Pawła II w dniu 1 grudnia 1978 r., a cudowne uzdrowienie ks. Władysława Deca z Przemyśla,
przypisywane wstawiennictwu Sługi Bożego Augusta i uznane przez Kongregację do spraw kanonizacyjnych w roku 2003, otworzyło drogę do beatyfikacji, która odbędzie się 25 kwietnia br. w Rzymie. Będzie to
uwiarygodnieniem stwierdzenia ks. Luigi Castano: „Wiele uczynił w oczach ludzkich, lecz jeszcze więcej w oczach Boga” (Zwycięskie powołanie).
Pomóż w rozwoju naszego portalu