Reklama

LEKARZ, który daje nadzieję

Niedziela wrocławska 6/2007

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Długi korytarz, potem winda na trzecie piętro. Oddział Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej, tu przede wszystkim pracuje Profesor. Lekarz? Fachowiec, specjalista, ekspert. Człowiek? Samo dobro, serce na dłoni, kiedy leczy, to nie śpi. Kiedy walczy o cudze życie - zapomina o własnym. Korytarz nie przypomina amerykańskiej kliniki. Pod ścianami łóżka z chorymi. Na końcu korytarz odcina białe prześcieradło z kartką przypiętą szpilką: Izolatka. Zaglądamy. Na łóżku leży skulony człowiek. Nieśmiało wchodzę do kolejnych sal. Nasłuchuję cichego szeptu opowieści o każdym z tych chorych. Profesor wie wszystko. Ile dzieci, kto czeka w domu, jak bardzo ta pani, pod oknem, bała się zabiegu. Z nieukrywaną troską mówi też o swoich obawach. Nagle podchodzi sanitariusz: - Panie Dyrektorze, nie mamy gdzie kłaść. - Może wezmą na okulistyce, na korytarz? U nas już się nie da. Zapada cisza. Delikatny, proszący głos Profesora. A w mojej głowie informacje z ostatnich tygodni: że za dużo szpitali na Dolnym Śląsku, że trzeba likwidować, że system centralnego zarządzania połączony z samorządowym wsparciem zupełnie się nie sprawdził. Czy dla zwiniętego z bólu chorego, na łóżku wepchniętym na szpitalny korytarz, ma jakieś znaczenie fakt, że system się nie sprawdził?
- Widzi Pani, dopiero wchodząc na korytarze i do sal chorych doświadczamy w dramatyczny sposób słabości i ułomności ludzkiej natury - mówi nagle Profesor. -Tu ujawnia się tajemnica fizycznego bólu, o której Jan Paweł II powiedział, że „zadaje umysłowi ludzkiemu jedno z najbardziej przejmujących pytań”. Tu czeka na nas bezmiar ludzkiego cierpienia i samotności. Ale każdy ma w swoim życiu misję do spełnienia. Moją misją jest ratowanie ludzkiego życia. Jeśli człowiek konsekwentnie się tej misji poświęci, odda, nie straci zapału, to jest w stanie zapalać innych. Trzeba mieć odwagę do marzeń, aby mieć siłę do realizowania tej misji.

Reklama

Agnieszka Bugała: W ostatnim czasie pojęcie „szpital” zrosło się z pojęciem „pieniądz” a słowo lekarz wywołuje złe skojarzenia...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Prof. Wojciech Witkiewicz: - Coś się stało w naszej rzeczywistości. Codziennie jesteśmy bombardowani złymi rzeczami. Otwieramy gazetę -złe wiadomości. Nie pokazuje się lekarzy ciężko pracujących, nocami ratujących życie. Pokazuje się negatywne strony medycyny, które są, bo przecież ludzie są ludźmi i w każdym środowisku możemy takich znaleźć, ale takie postępowanie rzutuje na cały zawód. Ciągłe pokazywanie złych rzeczy powoduje utratę zaufania i wiary w lekarza, których choremu nie wolno odebrać. Cenę za zniszczenie wszelkich autorytetów, w tym wypadku medycznych, zapłacą nie tylko lekarze, ale przede wszystkim pacjenci. Wszyscy lekarze muszą to zaufanie budować. Nierozważne decyzje i postępowanie odbijają się na całym społeczeństwie.

- Czy człowiek powinien cierpieć?

- Każda choroba, niestety, zawsze wiąże się z cierpieniem, tego faktu nie zmienimy. Jednak chorzy nieuleczalnie nie powinni cierpieć, powinni mieć zabezpieczony komfort życia tak długo, jak długo żyją. W szpitalach i w ośrodkach opieki paliatywnej, na oddziałach chemioterapii, powinny być standardy postępowania przeciwbólowego zabezpieczające odpowiednią jakość życia chorych. Z jednej strony powinniśmy złagodzić cierpienie fizyczne, z drugiej zapewnić opiekę psychologiczną, aby ludzie nie czuli się osamotnieni. To musi być tak zorganizowane, aby podtrzymać kontakt z rodziną. Różnie bywa -często rodzina zostawia chorego i wtedy my, lekarze, pielęgniarki, musimy zastąpić choremu i opiekę i rodzinę.

- Pan jest chirurgiem...

- Chirurg działa tam, gdzie musi działać i to zazwyczaj wtedy, gdy chory jest uśpiony, więc ma kontakt niejako tylko z ciałem. Ale musi też znaleźć czas na rozmowę z chorym przed i po operacji, musi prezentować odpowiednią postawę w stosunku do chorego, musi dać mu nadzieję, która jest motorem, jest szansą na wyleczenie.

- W jaki sposób przekazywać nadzieję w sytuacji, o której Pan wie, że szansa na wyzdrowienie - przynajmniej w świetle medycyny - nie istnieje?

- To jest bardzo indywidualne. Trzeba dużo wiedzieć o chorym, trzeba chcieć go poznać. Bardzo często ktoś mówi: ale ja muszę załatwić kilka ważnych, życiowych spraw, muszę uporządkować moje życie osobiste, majątkowe. I trzeba mu w tym pomóc.

- A śmierć?

- Dawniej był to etap życia. Współczesny człowiek boi się nawet myśleć o śmierci - robimy przecież wszystko, aby nie umrzeć. Eliminujemy śmierć z naszego życia i jednocześnie, jakby automatycznie, eliminujemy przygotowanie do śmierci. Żyjemy w mentalności nieśmiertelnych. Chory, leżący obok umierającego wierzy, że jego to nie dotyczy, zasłania się przed rzeczywistością. Jednak mimo marzeń o nieśmiertelności nie uciekniemy przed umieraniem.

- A przed cierpieniem?

- Też nie uciekniemy. Światowy Dzień Chorego powinien być szansą do zastanowienia się nad sensem i jakością życia. Nie możemy eliminować z naszego życia choroby, śmierci i cierpienia. Musimy się raczej nauczyć mądrze przez to wszystko przechodzić. Nastawienie reszty świata nie ułatwia przechodzenia przez cierpienie. Bywa, że nawet rodzina opuszcza chorego. A przecież kiedyś chory umierał w domu, w gronie bliskich. Zbierała się cała rodzina, chory wiedział, że umiera, wyrażał ostatnią wolę. Dziś, bardzo często, chory umiera sam. Czasem, o zgrozo, na korytarzu, za parawanem, odosobniony. Jedyną osobą, którą mu towarzyszy jest lekarz, albo pielęgniarka.

- Czy ludzie, którzy wierzą w Boga, odchodzą inaczej?

- Wszyscy reagują podobnie. Ludzie wierzący mają nadzieję na to, że po drugiej stronie Ktoś czeka. Boją się, oczywiście, ale mają nadzieję, że to jest tylko przejście do innej jakości. Oni się modlą, zawierzają. To jest bezcenna wartość.

- Krążą legendy o Pana niekończących się dyżurach, o trwaniu przy łóżku chorego przez wiele godzin. Profesorze, skąd czerpie Pan siłę?

- Jeżeli robi się coś z zaangażowaniem i z przekonaniem to praca nie jest tylko pracą. Wtedy człowieka to nie męczy, choć zarówno rodzina i otoczenie bardzo dotkliwie taki tryb życia odczuwają. Ale zaangażowanie, świadomość, że wbrew wszystkiemu można pomóc, można przeprowadzić chorego przez życiowe doświadczenie, i, co najważniejsze, uratować jego życie - to wynagradza całe zmęczenie. Są dwie rzeczy, które męczą mnie najbardziej: bezowocne i zabierające czas zebrania, i sytuacje, kiedy mimo ogromnego wysiłku, umiera czasem nawet bardzo młody człowiek.

- To zniechęca?

- Nie, dlatego, że to działa w dwie strony. Są sytuacje, kiedy wiedza medyczna mówi jasno: ta choroba, ten stan pacjenta musi skończyć się śmiercią, nie ma innego wyjścia. A jednak jest, człowiek przeżywa. Wtedy odkrywam, że wszystkie podejmowane działania, do samego końca, mają sens.

- Ale przecież ludzie umierają, nie wszystkich można wyleczyć...

- To jest codzienność życia lekarza. I to pozostawia ślady. Oprócz sukcesów w pracy lekarza są porażki. Człowiek robi wszystko, aby uratować życie, ale nie zawsze jest to możliwe. Jestem również chirurgiem naczyniowym. Kiedy trzymam w ręku aortę, tak naprawdę trzymam w ręku życie. Chory nie ma żadnych szans, odcięte jest główne zasilanie, a mimo to udaje się go uratować. To są chwile, które pozwalają przetrwać i każą walczyć do końca.

- A chwile, w których pojawia się błysk: to ma sens!?

- Bardzo wiele. Najbardziej pamiętam te, w których podejmowałem się leczenia chorych w jakiś sposób już skazanych, gdzie wszyscy powiedzieli: to koniec, tu nic już się nie da zrobić. Niektórzy z tych ludzi jeszcze żyją. Pamiętam operację Halsteda, czyli operację usunięcia piersi, z przerzutami do węzłów chłonnych, u kobiety, która została zdyskwalifikowana od wszelkiego leczenia. Zrobiłem to tylko dlatego, że pacjentka odczuwała ogromny dyskomfort - guz ropiał, cuchnął, potrzebowała pomocy. Kobieta żyje do dziś, a to było ponad dwadzieścia lat temu. Takich przypadków, kiedy wydawało się, że już się tego człowieka nie uratuje, było bardzo wiele.

- Czy ci ludzie przychodzą później do Pana?

- Przychodzą, czasem nawet po dwudziestu latach, bo znowu stało się coś strasznego i przypominają swoją historię i mój w niej udział. Przychodzą czasem dzieci, wnuki. Mówią: Pan operował moją mamę, ja mam to samo, proszę mnie ratować.

- Marzenia?

- Widziałem wiele szpitali na świecie. I ciągle marzę, aby klinika Mayo Clinic w Rochester, do której miałem pojechać jako stypendysta trzydzieści lat temu, ale nie dano mi paszportu, była możliwa do prowadzenia tutaj, w naszym kraju. Chciałbym, aby tamte standardy dało się wprowadzić u nas. Chciałbym, aby szpital, którym kieruję, dało się zorganizować podobnie. Wszystko, co tutaj robię, co mam zamiar jeszcze zrobić to pragnienie, aby przybliżyć to centrum do tamtej kliniki. Marzeniem jest także to, abym nie musiał dokonywać wyborów których pacjentów przyjąć najpierw, a którzy muszą jeszcze poczekać.

- Pozwoli Pan, że zadam jeszcze jedno zasadnicze pytanie: Dlaczego został Pan lekarzem?

- Dlatego, że moja młodość przebiegała wśród cierpienia najbliższych: mamy z astmą oskrzelową i siostry, która była ciężko chora i w wieku 19 lat zmarła. Byłem blisko, a nie mogłem pomóc. Tak bardzo chciałem, że zrobiłem wszystko, aby zostać lekarzem. To wyniknęło z potrzeby pomocy, nie z zafascynowania zawodem. Mieszkałem na wsi, nie miałem kontaktu z medycyną. Nie byłem dzieckiem lekarskim, miałem być księdzem. Zresztą, moi rodzice złożyli taką ofiarę, przyrzeczenie: jeśli przeżyje, to zostanie księdzem. Przyczyna była prosta: w czasie wojny moje rodzeństwo, bliźniaki, zmarło po zarażeniu durem brzusznym. Gdy się urodziłem rodzice błagali o moje życie i złożyli ofiarę. Po maturze przystąpiłem do egzaminu na medycynę. Na czas egzaminów zamieszkałem w budynku seminarium, w infirmerii. Rektorem seminarium był wtedy bp Latusek. Poszedłem do niego i powiedziałem, że zgodnie z pragnieniem i obietnicą moich rodziców miałem być księdzem, ale chcę zostać lekarzem. Co robić? I wtedy bp Latusek powiedział tak: Staraj się synu na medycynę, bo być może więcej będziesz mógł pomóc ludziom jako lekarz niż jako ksiądz, a jeśli cię nie przyjmą, to wrócisz. Ale się dostałem i ta przygoda trwa do dziś.

Prof. dr hab. n. med. Wojciech Witkiewicz
dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Ośrodka Badawczo-Rozwojowego we Wrocławiu, prezes elekt Towarzystwa Chirurgów Polskich, ordynator Oddziału Chirurgii Ogólnej, Naczyniowej i Onkologicznej

2007-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bytom: Profanacja Najświętszego Sakramentu. Rozrzucone konsekrowane hostie

2024-05-02 12:47

[ TEMATY ]

profanacja

Karol Porwich

W kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bytomiu-Szombierkach doszło do profanacji Najświętszego Sakramentu. Policja przekazała w czwartek, że poszukuje sprawców kradzieży z włamaniem.

Rzecznik diecezji gliwickiej ks. Krystian Piechaczek powiedział, że w nocy z poniedziałku na wtorek nieznani sprawcy rozbili taberankulum, z którego zabrali cyboria (pojemniki na Najświętszy Sakrament), małą monstrancję oraz relikwiarz św. Faustyny. W kościele i poza nim znaleziono rozrzucone i sprofanowne konsekrowane hostie. Skradziono także ekran, na którym wyświetlane były pieśni religijne podczas nabożeństw. Parafia nie oszacowała jeszcze strat.

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony (odcinek 4.): Oddaj długopis

2024-05-03 20:00

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat. prasowy

Czy w oczach Maryi istnieją lepsze i gorsze życiorysy? Dlaczego warto Ją zaprosić we własny rodowód? I do jakiej właściwie rodziny Maryja wprowadza Jezusa? Zapraszamy na czwarty odcinek „Podcastu umajonego” ks. Tomasza Podlewskiego o tym, że przy Maryi każda historia może zakończyć się świętością.

CZYTAJ DALEJ

Nosić obraz Maryi w oczach i sercu

2024-05-03 21:22

ks. Tomasz Gospodaryk

Kościół w Zwanowicach

Kościół w Zwanowicach

Mieszkańcy Zwanowic obchodzili dziś coroczny odpust ku czci Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Sumie odpustowej przewodniczył ks. Łukasz Romańczuk, odpowiedzialny za edycję wrocławską TK “Niedziela”.

Licznie zgromadzeni wierni mieli okazję wysłuchać homilii poświęconą polskiej pobożności maryjnej. Podkreślone zostały ważne wydarzenia z historii Polski, które miały wpływ na świadomość religijną Polaków i przyczyniły się do wzrostu maryjnej pobożności. Przywołane zostały m.in. ślubu króla Jana Kazimierza z 1 kwietnia 1656 roku, czy 8 grudnia 1953, czyli data wprowadzenia codziennych Apeli Jasnogórskich. I to właśnie do słów apelowych: Jestem, Pamiętam, Czuwam nawiązywał kapłan przywołując słowa papieża św. Jana Pawła II z 18 czerwca 1983 roku. - Wypowiadając swoje “Jestem” podkreślam, że jestem przy osobie, którą miłuję. Słowo “Pamiętam” określa nas, jako tych, którzy noszą obraz osoby umiłowanej w oczach i sercu, a “Czuwam” wskazuję, że troszczę się o swoje sumienie i jestem człowiekiem sumienia, formuje je, nie zniekształcam ani zagłuszam, nazywam po imieniu dobro i zło, stawiam sobie wymagania, dostrzegam drugiego człowieka i staram się czynić względem niego dobro - wskazał kapłan.

CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję