Łukasz Krzysztofka: Jak to się stało, że drogi Brata zeszły się z drogami kard. Wojtyły?
Br. Marian Markiewicz: Na początku 1977 r. zostałem posłany do pracy przez przełożonych do obsługi Papieskiego Kolegium Polskiego na Awentynie w Rzymie. Właśnie tam miał swoja rezydencję na czas pobytu w Rzymie ówczesny kard. Karol Wojtyła. Odbierałem go z lotniska, jeździliśmy często do różnych miejsc, ponieważ był zapraszany na wykłady na uniwersytety, uroczystości polonijne, należał do różnych kongregacji, konsyliów, więc często bywał w Rzymie. Miałem okazję zawsze mu służyć nie tylko w domu przy obsłudze, ale także jako kierowca. Zawsze przyjeżdżał z ks. Dziwiszem. Tak się zaczęła nasza współpraca.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
O czym rozmawialiście w samochodzie?
Jak wsiadał zazwyczaj do samochodu, to po góralsku mawiał: „To co, Marianku, będziemy się swarzyć?” A ja: „Dyć nie ma o co!”. „No to w takim razie ty rób swoje, a ja swoje”. W czasie jazdy zawsze coś czytał, a jak staliśmy w tłoku rzymskim, to notował. Miał zawsze przy sobie kartki, pióro, sztywniejszą teczkę. W czasie jazdy nie było czasu na dłuższe rozmowy. Czasem coś się wydarzyło, to popatrzył, ale za chwilę już był zajęty swoimi sprawami.
Pamięta Brat czas po śmierci Pawła VI?
Reklama
Tak, nie mogłem wtedy przyjechać do Polski, ponieważ nie miałem ważnego polskiego paszportu. Siedziałem w Italii i czekałem 2,5 roku na paszport. W tamtym czasie byłem nad jeziorem Albano na rekolekcjach i wtedy pomyślałem sobie, czy to nie jest czas na kard. Wojtyłę.
Skąd takie przypuszczenia?
Kiedy byłem w nowicjacie, nasz kapelan ks. Wacław Nowaczyk, salezjanin opowiadał nam często o pomazańcu z Krakowa, który dostanie trzy korony – a trzy korony to jest tiara papieska. Gdy pojechałem po kard. Wojtyłę na lotnisko, gdzie miałem znajomości i karabinierzy wpuszczali mnie do środka, bo wiedzieli, że przyjeżdżam po ważnych gości, nieśmiało go zapytałem: „Czy ksiądz kardynał zostanie papieżem?”. Uśmiechnął się i powiedział: „Duch Święty wskaże”.
To było przed konklawe, na którym wybrano Jana Pawła I?
Tak. Były wtedy wielkie przygotowania w czasie żałoby papieskiej, która trwa dziewięć dni. Przyjeżdżali kardynałowie z całego świata, aby spotykać się ze sobą w tym czasie. Więc przez te dziewięć dni jeździliśmy do Watykanu. Potem było losowanie pokoi na czas trwania konklawe. Część Pałacu Apostolskiego była wydzielona na tymczasowe mieszkania. Warunki były spartańskie, nie wszędzie w pokojach były łazienki. Oglądałem te pokoje z bliska, bo rozwoziłem walizki razem z ks. Dziwiszem. Wszystko było zaplombowane, okna też, brak telefonów, całkowita tajemnica.
Który pokój wylosował kard. Wojtyła?
Reklama
Był to pierwszy pokój z prawej strony Bazyliki św. Piotra na Placu Apostolskim, gdzie jest teraz mozaika z Matką Bożą i napisem „Totus Tuus”. To właśnie tam, poniżej, w skrzydle miał mieszkanie na pierwszym konklawe z widokiem na plac św. Piotra.
Przed rozpoczęciem konklawe mógł Brat jeszcze przeżyć wyjątkowe spotkanie z przyszłym Janem Pawłem I…
Kard. Wojtyła zaprosił czterech kardynałów do naszego domu, wśród nich był kard. Albino Luciani, czyli przyszły papież Jan Paweł I. Miałem zawsze to szczęście, że mogłem obsługiwać stół najważniejszych gości. Można więc powiedzieć, że karmiłem dwóch papieży.
Pontyfikat Jana Pawła I trwał zaledwie 33 dni i był jednym z najkrótszych w historii papiestwa. Brat był wtedy blisko Watykanu.
Tak. Jan Paweł I miał tylko cztery audiencje. Miałem to szczęście być na wszystkich. Na ostatniej z nich, na której był mój przyjaciel, lekarz, gdy zobaczył papieża na sedia gestatoria, czyli papieskiej lektyce - bo Jan Paweł I jeszcze jako ostatni jej używał – powiedział do mnie: ten papież jest chory. Później przyjrzałem mu się i rzeczywiście twarz papieża wpadała w fiolet. Były to, jak się potem okazało, problemy sercowe. Tej nocy 28 września Jan Paweł I zmarł.
Ruszyły przygotowania do konklawe – drugiego z udziałem kard. Wojtyły…
Reklama
3 października pojechałem odebrać kard. Wojtyłę z lotniska. Już był inny, bardziej zamyślony. Pojechaliśmy prosto do Bazyliki św. Piotra. Długo się modlił przy wystawionym na widok publiczny Janie Pawle I. Potem wróciliśmy do domu i ponownie ta sama procedura, czyli dziewięć dni jazdy na Watykan. 13 października rano zachorował bp Andrzej Deskur, przyjaciel kard. Wojtyły, co jeszcze bardziej wpłynęło na jego zachowanie. Stał się jeszcze bardziej zamyślony. Bardzo to przeżył. Odwiedził bp. Deskura również na drugi dzień. Następnie pojechaliśmy na Watykan, do jego mieszkania. Tam się przebrał w strój kardynalski i podjechaliśmy pod bramy konklawe.
Rozpoczęło się wielkie oczekiwanie, które nie trwało jednak długo…
Pierwszy dzień nic, drugi nic. I 16 października ukazał się biały dym nad Kaplicą Sykstyńską. Nie zdążyłem dojechać na plac, bo Kolegium Polskie jest oddalone sześć kilometrów od Watykanu. Oglądałem więc transmisję w telewizji. Wielka, nieopisana radość. Chwilę potem cała gromada reporterów dobijała się do drzwi, chcąc robić materiały, fotografować dom, gdzie mieszkał nowy papież. Nie mieli przygotowanych aż tak dużo materiałów, ponieważ wybór kard. Wojtyły był dla wszystkich wielkim zaskoczeniem.
Co działo się następnego dnia po wyborze Jana Pawła II?
Na drugi dzień Ojciec św. odprawił Mszę św. z kardynałami na rozwiązanie konklawe i niespodziewanie pojechał do kliniki Gemelli odwiedzić swojego chorego przyjaciela bp. Deskura. Było to wielkie zdziwienie dla służb, że nowo wybrany Papież już wędruje po Rzymie.
Wieczorem ks. Dziwisz przyjechał do naszego domu. Powiedział do mnie: przygotuj samochód po kolacji, spakujemy rzeczy i będziesz miał okazję widzieć się z papieżem.
Szczególna audiencja - z pewnością to spotkanie mocno zapadło Bratu w pamięć?
Reklama
To prawda. Pojechaliśmy na Watykan, wjechaliśmy na piętro windą. Przyszły siostry, Włoszki, jeszcze po Janie Pawle I. Ks. Dziwisz spytał, gdzie jest Ojciec św. Odpowiedziały, ze w kaplicy. Poszliśmy. Uklęknęliśmy w drzwiach. Nogi nam się trzęsły z wrażenia. Wcześniej słyszałem o różnych restrykcjach, ograniczeniach, że tam nikt nie mógł wchodzić oprócz służby. Przychodzi ks. Dziwisz i mówi: „Idźcie tam bliżej przywitać się”. A ja, że miałem śmiałość do kardynała Wojtyły, podchodzę do klęcznika i mówię: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”. Ojciec św. odpowiedział: „Na wieki wieków”. I mówi dalej do nas: „A cóż się tak po nocach włóczycie?”. „Przyszliśmy Ojca św. odwiedzić”. „Jak żeście przyszli, to chodźcie, to może jako razem w tej chałupie nie zginiemy” – odpowiedział Papież.
Mógł Brat zwiedzić apartamenty papieskie?
Tak. Wtedy w towarzystwie Ojca św. zwiedzaliśmy całe piętro papieskie – od jadalni, poprzez różne poczekalnie, aż do sypialni. Ojciec św. wspominał, jak był przyjmowany z kard. Wyszyńskim: „Nawet te same fotele stały – tu siedział Wyszyński, a tu ja siedziałem” – opowiadał Papież.
A widział Brat pokój, z którego okna Papież błogosławi w niedziele na Anioł Pański?
Oczywiście. Jak byliśmy w pokoju błogosławieństw, to wyjrzałem sobie przez to okno papieskie. Piękny widok – od Bazyliki po ostatnią kolumnę na placu, wszystko widać. Więc ile razy Papież błogosławił, miałem poczucie, że też byłem za tym oknem.
Później staliśmy pod oknem i patrzymy na siebie, pytamy: „Co teraz będzie? W pewnym momencie Ojciec św. mówi do mnie: „Widzisz, Marianku, już nie pojedziemy pływać na basen do ojców werbistów”. Wcześniej często tam pływaliśmy, a także w morzu. Miałem co robić, żeby kardynała dogonić. Miał bardzo dobrą formę.
Kard. Wojtyła szczególnie dbał o kondycję fizyczną. A Brat dostał jeszcze wyjątkowy „sportowy” prezent od Ojca św.
Reklama
Otrzymałem w prezencie piękny, biały rower z firmy z Padwy, który dostał Ojciec św. Tak mnie to zapaliło do sportu, że na dzień dzisiejszy mam przejechanych 44 tysiące kilometrów. Oczywiście na innym rowerze, bo tamten oszczędzam. Tak sobie postanowiłem, że w roku 100-lecia urodzin Papieża i moich dwóch „pięćdziesiątek” – ślubów zakonnych i pracy w archikatedrze warszawskiej, które przypadają też w tym roku - jak mi nogi wytrzymają, to dociągnę do 50 tysięcy kilometrów.
Ile razy był Brat u Jana Pawła II?
Od 17 października byłem u Papieża 28 razy. Chodziliśmy też co roku śpiewać kolędy do Papieża. Myśmy brali śpiewniki, a Ojciec św. wszystkie zwrotki znał na pamięć. Było oczywiście „Oj, Maluśki”, przy której to pastorałce Ojciec św. dalej tworzył nowe zwrotki. Po każdej była salwa śmiechu, bo on wszystko bardzo żartobliwie ujmował.
Czuje Brat duchową opiekę św. Jana Pawła II?
Oczywiście i to szczególnie mocno. Jan Paweł II to był człowiek modlitwy. Przez swoją systematyczność, umiejętność zorganizowania się miał czas na wszystko. Jest dla mnie wzorem do naśladowania. Każdy dzień zaczynam więc zawsze z nim, czytam codziennie ewangelię i komentarz św. Jana Pawła II do niej. A że często ludzie proszą mnie o modlitwę za jego wstawiennictwem, to polecam św. Janowi Pawłowi wszystkie intencje, „swarzę się” z nim co dnia i mówię: „Ojcze św., zróbże co, bo widzisz – wszyscy proszą”.