Reklama

Kapitan wierny Bogu, morzu i rodzinie

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Reklama

Miałem szczęście nadzorować budowę i być pierwszym kapitanem statku m/s „Powstaniec Warszawski”, który został zwodowany 30 kwietnia 1982 r. - wspomina kpt. Żeglugi Wielkiej Jan Prüffer, którego odwiedzam w jego gościnnym domu w Szczecinie. - Matką chrzestną tego statku była Irena Rupniewska ps. „Irena”, żołnierz konspiracji niepodległościowej ZWZ i AK. Walczyła w Powstaniu Warszawskim. Armator, czyli PŻM przejął statek do eksploatacji 29 października 1982 r. Wtedy też nastąpiło podniesienie bandery. A także miało miejsce wydarzenie bez precedensu w dziejach PRL-u; ochrzczenie nowozbudowanego statku przez zaproszonego przeze mnie ks. Wacława Karłowicza, legendarnego kapelana Powstania Warszawskiego, który na zaproszenie powstańców przyjechał specjalnie na tę podniosłą uroczystość. Dopiero na statku dowiedziałem się o celu przybycia księdza. Życzeniem powstańców było poświęcenie statku. Chrzest statku w tamtych czasach odbywał się w polskich stoczniach w czasie wodowania i miał całkowicie świecki charakter. Jako dowódca statku, który przeżył Powstanie Warszawskie i był warszawiakiem, czułem się zaszczycony tym życzeniem powstańców i dlatego zorganizowaliśmy konspiracyjny ceremoniał poświęcenia statku w salonie starszego oficera kpt. Żeglugi Wielkiej Romana Opieli, bo mój był zajęty przez oficjalnych gości. Ks. Wacław Karłowicz poświęcenia statku dokonał w obecności kilkunastu przedstawicieli powstańców i załogi. Gdyby ta wiadomość wówczas przedostała się do mediów, na pewno kapitan statku straciłby pracę. Ta wiadomość dopiero została ujawniona siedem lat później, gdy Polska odzyskała wolność. Już w okresie szkolnym służyłem do Mszy św. prawdopodobnie sprawowanej przez ks. Karłowicza, gdy w okresie wojennym przebywał w naszej parafii pw. św. Wojciecha na Woli. Po raz ostatni było mi dane z nim się spotkać w czasie otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego, na którą to uroczystość zostałem zaproszony. Ten niezwykle odważny ksiądz zmarł w grudniu ubiegłego roku jako najstarszy kapłan polski, bo dożył stu lat”.
Później - w roku 1999 PŻM sprzedał „Powstańca Warszawskiego” obcemu armatorowi wraz z wszystkimi bardzo cennymi pamiątkami i dziełami sztuki. Środowisko powstańcze do tej pory nie może zrozumieć tego nietaktu PŻM-u: „Powstańcy warszawscy byli szczęśliwi, że mają wreszcie swój statek. Wyposażyli go w najróżniejsze pamiątki związane z tragedią 63. powstańczych dni, które uzyskali od różnych środowisk twórczych. Zachował się nawet spis tego historycznego wyposażenia: 47 plansz z 400 fotogramami z powstania, 68 dzieł artystycznych (rzeźby, obrazy olejne, grafiki, medale, elementy wyposażenia żołnierzy walczących w powstaniu, 565 książek i albumów dla statkowej biblioteki). Większość tematycznie związana była z powstaniem i II wojną światową; każda książka miała specjalnie zaprojektowany ekslibris. To wszystko poszło wraz z m/s „Powstaniec Warszawski”, który nie pływa pod polską banderą. To nas bardzo zasmuca”.
Jan Prüffer jest rodowitym warszawiakiem. Do wybuchu powstania ukończył szkołę podstawową i uczył się na tajnych kompletach gimnazjalnych. Należał do tajnego ZHP - 23 WDH. W czasie Powstania Warszawskiego został wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec, gdzie pracował na kolei. W maju 1945 r. powrócił do Ojczyzny. Potem uczył się w gimnazjum w Krakowie, a później w Warszawie.
„Od najmłodszych lat pasjonowało mnie morze i marynarska służba - opowiada kapitan. - Czytałem ówczesne czasopisma poświęcone tej tematyce: „Żeglarza” i „Morze” w odróżnieniu od innych kolegów z warszawskiego podwórka. Wprawdzie też bliskie było mi powołanie kapłańskie, bo przez szereg lat byłem wzorowym ministrantem, to jednak miłość do morza zwyciężyła. Zgłosiłem się do Państwowego Centrum Wychowania Morskiego w Gdyni, które na miesięcznym kursie przygotowywało przyszłych uczniów Szkoły Morskiej. W ramach tego Centrum ukończyłem roczną Szkołę Jungów, a potem dwuletnią Szkołę Morską w Szczecinie. W ten sposób stałem się absolwentem Wydziału Nawigacyjnego wspomnianej szkoły. Rok temu obchodzono 60-lecie szkolnictwa morskiego na Pomorzu Zachodnim, zapoczątkowanego przez Państwową Szkołę Morską”.
Jan Prüffer w wieku 20 lat został zatrudniony w szkolnictwie morskim jako najpierw instruktor na m/s „Dar Pomorza”, a potem jako wykładowca w Państwowej Szkole Morskiej w Szczecinie, której dyrektorem był kpt. Żeglugi Wielkiej Konstanty Maciejewicz. Dalej było mu dane wychowywać młodzież w reaktywowanej Państwowej Szkole Morskiej w Szczecinie, której dyrektorem był kpt. Żeglugi Wielkiej Zbigniew Szymański. W roku 1970 został dziekanem Wydziału Nawigacyjnego szczecińskiej Wyższej Szkoły Morskiej. I tu trzeba podkreślić, iż kpt. Żeglugi Wielkiej Jan Prüffer jest jednym żyjącym, który był wykładowcą w trzech kolejnych uczelniach morskich Szczecina: Państwowych Szkół Morskich z al. Piastów i Wałów Chrobrego i Wyższej Szkoły Morskiej.
W latach 1954-1970 pracował także jako pilot w Zarządzie Portu Szczecin, wprowadzając statki na trasie Świnoujście - Szczecin o coraz większej wyporności. W tym czasie też ukończył w trybie zaocznym wyższe studia prawnicze na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Praca w pilotażu portowym nie ułatwiała Prüfferowi zdobycia kwalifikacji oficera nawigatora statków morskich, dlatego korzystał z urlopów wypoczynkowych i bezpłatnych, by zatrudnić się na motorowcach Polskich Linii Oceanicznych i Polskiej Żeglugi Morskiej w celu uzyskania kolejnych dyplomów oficera nawigatora. Wreszcie w roku 1972 uzyskał stopień kapitana Żeglugi Wielkiej wraz z dyplomem wydanym przez Ministerstwo Żeglugi.
W swojej morskiej służbie Jan Prüffer rozpoczął jako junga pokładowy na s/v „Dar Pomorza” w roku 1949, a zakończył jako kapitan Żeglugi Wielkiej, dowodząc w roku 1996 m/s „Huta Sendzimira”. Na blisko 70 statkach pod banderą polską nestor szczecińskich kapitanów dotarł do licznych portów całego świata, w tym dowodził na mostku kapitańskim wieloma różnymi statkami handlowymi, przede wszystkim PŻM. Należał do grona zaufanych kapitanów, którym armator powierzał nadzór nad budowami statków w stoczniach.
W czasie pracy w PŻM odbył m.in. w pierwszej połowie roku 1976 czteromiesięczny rejs dookoła świata na m/s „Powstaniec Wielkopolski”.

Bogdan Nowak: - Czy w swoich licznych morskich podróżach zdany był Pan Kapitan całkowicie na wiedzę o statku i nawigacji?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Jan Prüffer: - Jestem człowiekiem głębokiej wiary. Od dziecka do chwili obecnej dzień zaczynam z Bogiem poprzez modlitwę i kończę pacierzem, dziękując Stwórcy za kolejny przeżyty dzień. Nie inaczej było w czasie dowodzenia statkami, niejednokrotnie na wzburzonym morzu. Wyraźnie czułem opiekę Bożą, podczas gdy stałem tyle razy na mostku kapitańskim. Gdy tylko była możliwość w porcie szedłem do miejscowego kościoła na Mszę św., by dziękować Bogu za szczęśliwy rejs. Nigdy nie dotknęła mojego statku jakakolwiek katastrofa. W latach pięćdziesiątych Polacy w ogóle nie mieli prawa zejścia na ląd na Półwyspie Iberyjskim, bo na to nie chciały się zgodzić miejscowe władze, bowiem Polska była zaliczana do państw komunistycznych. Mogliśmy uczestniczyć w niedzielnej Mszy św., gdy poprosiliśmy o to lokalnego biskupa, a ten z kolei interweniował w tej sprawie u władz świeckich. One zaś przysłały opiekuna, pod którego kuratelą szliśmy na Mszę św.

- Czy Pan Kapitan uważa, że na statkach handlowych potrzebna byłaby stała obecność kapelana?

Reklama

- Nie jest to możliwe z przyczyn ekonomicznych. O ile dobrze pamiętam, to w okresie przedwojennym ksiądz był zaokrętowany poza statkami szkolnymi na statkach pasażerskich, np. na „Batorym”. Wiem, że przed wojną na m/s „Dar Pomorza” był na etacie ksiądz. Nawet widziałem kabinę z napisem kapelan, a także na tym statku był ołtarz. Na statkach Marynarki Wojennej są kapelani wojskowi. Przypominam sobie, jak w okresie tzw. głębokiej komuny na jednym ze statków miałem pasażera - księdza, który odbywał miesięczną podróż wraz ze swoją siostrą. W swojej kabinie pasażerskiej codziennie odprawiał Mszę św., o czym ja dopiero dowiedziałem się, gdy dopłynęliśmy do portu. Bardzo żałowałem, że nie mogłem w tych Mszach św. uczestniczyć, by umocnić się Eucharystią w czasie tej dalekomorskiej podróży. Na pełnym morzu dopiero docenia się wartość Najświętszej Ofiary, z dala od najbliższych i lądu, gdy zdanym się jest tylko na własną sztukę nawigacji wspieraną przez Boskiego Nawigatora, w którego niewidzialnych rękach jest każdy statek.

- Podobno kpt. Żeglugi Wielkiej Antoni Ledóchowski był Pana nauczycielem?

- Faktycznie, Antoni hrabia Ledóchowski (1895-1972) był moim profesorem nawigacji i astronomii w Szkole Morskiej. Przedtem pracował w Tczewie i Gdyni. Został pochowany w kwaterze zasłużonych na cmentarzu Centralnym w Szczecinie. Ówczesne władze nawet nie pozwoliły na udział księdza w pogrzebie tego katolickiego kapitana, w którego rodzie są co najmniej dwie osoby wyniesione na ołtarze: św. Matka Urszula Ledóchowska i bł. Maria Teresa Ledóchowska. Pięć lat temu w Szczecinie była prezentacja książki syna Antoniego - Mieczysława hrabiego Ledóchowskiego pt. „Aby pozostał nasz ślad”, ukazujący dzieje rodu Ledóchowskich. Ja szczególny kult mam do Założycielki Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Bodaj pięć lat temu przejeżdżając przez Pniewy bardzo źle się czułem. Postanowiliśmy wstąpić do Domu Macierzystego Sióstr Urszulanek. Stanąłem przed sarkofagiem Matki Urszuli z jej relikwiami, pomodliłem się i dotknąłem jej marmurowego grobowca. Wszystkie dolegliwości natychmiast ustąpiły. Czułem się, jakbym na nowo narodził się. Jestem przekonany, że to uzdrowienie zawdzięczam św. Matce Urszuli, która tylu ludziom pomogła w rozmaitych cierpieniach.

Kapitan od 27 grudnia 1959 r. jest szczęśliwym mężem dr n.med. Bogny Kruszyńskiej.
Oboje są rodzicami Marcina (poszedł w ślady ojca, bowiem ukończył Wyższą Szkołę Morską w Szczecinie, uzyskał też dyplom kapitana Żeglugi Wielkiej i pracuje jako pilot w porcie szczecińskim) oraz Ewy (absolwentki Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, która jest kierownikiem Oddziału Polskiej Agencji Prasowej w Szczecinie).

2008-12-31 00:00

Ocena: 0 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jednoosobowe biuro rzeczy znalezionych

Nie gubię dokumentów ani portfela, a jeśli na chwilę zawieruszę klucze, sama je w krótkim czasie odnajduję. Mam za to osobliwy zwyczaj wzdychania do niego, by pomógł mi znaleźć... miejsce do parkowania. Działa za każdym razem.

Najwyraźniej on jest pobłażliwy i stoicko cierpliwy nawet wobec nie najmądrzej proszących, a może, jak coraz częściej podejrzewam, ma ogromne poczucie humoru. Św. Antoni. Kochany w Polsce i w najróżniejszych zakątkach świata, najmocniej jednak we Włoszech, gdzie zdaje się, że swą popularnością przewyższa samą Matkę Bożą. Dowodem na to są jego figury zasypane stosem listów z prośbami o rozwiązanie problemów znacznie poważniejszych niż ten przywołany przeze mnie.
CZYTAJ DALEJ

Nowenna do św. Antoniego z Padwy

[ TEMATY ]

nowenna

św. Antoni

Karol Porwich/Niedziela

św. Antoni z Padwy

św. Antoni z Padwy

Nowenna do odmawiania przed wspomnieniem św. Antoniego z Padwy lub w dowolnym terminie.

O przeczysta lilio niewinności, drogi klejnocie ubóstwa, jasna gwiazdo świętości, chwalebny św. Antoni, który miałeś szczęście piastować na rękach Boskie Dieciątko; oto ja pełen nędzy wszelakiej, uciekam się do Ciebie, błagając, byś mię wziął w Swoją opiekę. Jeśli potrzebujemy cudu czy łaski Kościół św. wzywa nas, byśmy się do Ciebie uciekali. Ufny więc w Twoją opiekę błagam Cię św. Antoni, racz mi wyprośić u Boga łaskę szczerego żalu za grzechy i łaskę miłowania Boga nade wszystko. Ufam, że za Twoją przyczyną zwyciężę wszystkich nieprzyjaciół swej duszy i będę służył Bogu. Ojcu najlepszemu przez całe swe życie w świętości i sprawiedliwości, by potem z Tobą kochać i uwielbiać Go na wieki w niebie. Amen.
CZYTAJ DALEJ

Święty Antoni – kaznodzieja z drzewa orzechowego

2025-06-13 16:25

[ TEMATY ]

św. Antoni

św Błażej

Adobe Stock

Podobno głosił kazania, siedząc w konarach orzechowego drzewa w pobliżu Padwy, gdzie dziś znajduje się niewielki kościółek Sant’Antonio di Noce. Kościół katolicki wspomina 13 czerwca w liturgii św. Antoniego Padewskiego - Doktora Kościoła, jednego z najpopularniejszych świętych, patrona „od zagubionych osób i rzeczy” oraz ludzi ubogich. Dla franciszkanów jest to drugi co do ważności święty - po ich założycielu, św. Franciszku z Asyżu.

Z osobą św. Antoniego łączy się wiele pięknych legend. Jedna z nich mówi, że kiedy głosił kazanie w Rimini nad Adriatykiem, z szeroko otwartymi pyszczkami słuchała go ogromna rzesza ryb. Do najpopularniejszych wspomnień dotyczących świętego należy „cud z Dzieciątkiem Jezus”, które szeroko uśmiechnęło się do świętego z kart Ewangelii. Dlatego wiele obrazów ukazuje św. Antoniego z czułością trzymającego na rękach małego Jezusa. Szczególnie wiele tego rodzaju opowiadań mają bardzo kochający „swego” świętego Włosi, mimo że Antoni pochodził nie z Włoch, ale z Portugalii, a do Padwy przybył na krótko przed śmiercią.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję