Długa i ciężka zima dała się wszystkim we znaki, ludzie czekali
z utęsknieniem dnia, kiedy stopnieją śniegi i zacznie się wiosna.
Czekały też zwierzęta, które ucierpiały bardziej niż ludzie. Gruby
i twardy śnieg przykrywał pola i łąki i uniemożliwiał dostanie się
do traw lub liści. Głodne zwierzęta niczym nie gardziły, zjadając
wszystko, co nadawało się do jedzenia, ale najchętniej obgryzały
gałęzie drzew owocowych wystające z zasp. Nie pomogło owijanie słomą.
Zające i inne zwierzęta sprytnie podchodziły do drzew i obgryzały
korę. Pod koniec marca, na tydzień przed Niedzielą Palmową obficie
zaczął sypać śnieg. Gdy nasypało go już sporo, zaczął wiać silny
wiatr, który przemienił się w huragan. Ludzie mówili, że to już koniec
świata, bo dawno nie widzieli takiej zawieruchy. Nie dosyć, że strasznie
wszystko zawiewało, to jeszcze wichura powaliła wiele drzew, zerwała
słomiane dachy i porozrzucała sterty słomy. To zdarzenie zostało
skomentowane przez starsze kobiety w ten sposób: diabeł zaspał tego
roku, przespał "zapusty", obudził się za późno i dlatego jest tak
wściekły. "Zapusty", czyli ostatnie dni karnawału nazywano tutaj "
kusakami", czyli dniami "kusego"- diabła, który wciąga ludzi do różnych
zabaw organizowanych nagminnie przed Popielcem. Kobiety twierdziły,
że na takiej zabawie z początku wszystko zaczyna się niewinnie, gdy
impreza zostanie dostatecznie rozkręcona, wtedy diabeł niewidzialnie
rozleje jakieś pachnidło działające na ludzi bardzo pobudzająco.
Woń tego pachnidła prowadzi do bijatyk, pijaństwa, rozwiązłości,
przekleństw i innych złych rzeczy. Wiara w "kusego" i jego pachnidło
jakoś nie przeszkadzały w organizowaniu różnych zabaw, na które najchętniej
garnęła młodzież oraz stare kobiety zajmujące wszystkie krzesła i
ławki. W zasadzie nigdy nie bawiły się, ale bacznie obserwowały wchodzących
i wychodzących, wyrażając ochoczo na ich temat swoje opinie. Ktoś
żartobliwie powiedział: "Kumy, dziś «kusy» tak rozrabia, a was tu
tyle przyszło. Nie boicie się?". Kobiety odpowiadały, że owszem boją
się, ale w kieszeni mają święconą kredę, a w domu na wszelki wypadek
pokropiły się wodą święconą. Najwięcej o "kusym" opowiadała stara
Wolanka, która przyszła do remizy razem z innymi kobietami. Wcześniej
w domu skropiła się obficie nie święconą, lecz kolońską wodą używaną
przez jej synową. Zapach był bardzo intensywny, a pomieszany z wonią
dymu i potu nie mógł zostać niezauważony. Gdy kobieta rozprawiała
z młodymi na temat sztuczek diabelskich, któryś z chłopców zawołał: "
Ludzie, uciekajcie! Kusy diabeł wylał całe wiadro swego pachnidła
na Wolankę! Powąchajcie tylko, a zobaczycie, że mówię prawdę!". Wszyscy
popatrzyli na mówiącego, jeszcze nie bardzo wiedząc, co ma na myśli,
kiedy jednak pociągnęli nosem, zrozumieli w czym rzecz, zaczęli się
śmiać, a kobieta zbita z tropu chyłkiem wyszła z sali.
Wiatr ucichł, pozostały tylko ogromne zaspy. Chłopi szykowali
sanie, aby w niedzielę wybrać się do kościoła i poświęcić palmy.
Dzieciaki wcześniej spenetrowały wszystkie zarośla szukając pięknych
bazi, z których kobiety stroiły wiązanki. Wiejska palma to kilka
gałązek bazi, trzcina, barwinek i czasem jakiś kwiat. Z tego materiału
w rękach kobiet powstawały artystycznie kompozycje. Poświęcenie palm
zwykle odbywało się podczas Mszy św. zwanej Sumą. Aby zdążyć na to
nabożeństwo wczesnym rankiem, trzeba było dokonać obrządku w obejściu,
następnie przyodziać najładniejsze ubranie, pozamykać oborę i dom,
zaprzęgnąć konie i jechać. Dzyń, dzyń, dzyń, dzwoneczki lub janczary
dzwoniły przez całą drogę jak na procesji Bożego Ciała, konie parskały,
woźnica pokrzykiwał na konia i popędzał batem. Nie dało się zbyt
szybko jechać, duże zaspy utrudniały podróżowanie. W niektórych miejscach
zwierzęta zapadały się po brzuch, czasem trzeba im pomagać wydostać
się ze śniegu. Wreszcie widać wieżę kościoła, już niedaleko, jeszcze
należy znaleźć dobre miejsce, uwiązać konie i z palmą udać się do
świątyni. W kościele ksiądz święcił palmy odmawiając modlitwę po
łacinie, następnie wyruszała procesja na zewnątrz. Już dawno nie
było procesji po takim śniegu. Kościelny wraz z kilkoma mężczyznami
przez pół dnia trudził się, aby go usunąć. Mimo szczerych chęci zdołali
przekopać tylko szerokie tunele dla orszaku procesyjnego. Celebrans
i organista śpiewali: Hosanna filio David oraz inne pieśni. Podczas
śpiewu organista udał się do kościoła i spełniając wymogi liturgii
tego święta zamknął drzwi wejściowe, które symbolizowały zamknięte
bramy Królestwa Bożego. Zostaną one otwarte przez mękę i śmierć Jezusa
na krzyżu. Procesja powoli dochodziła do głównych drzwi i tu na chwilę
zatrzymała się. Proboszcz ubrany w liturgiczne szaty, stojąc na zewnątrz,
po łacinie zaśpiewał: "Bramy, podnieście swe szczyty, unieście się
prastare podwoje, aby mógł wkroczyć Król chwały!". Organista śpiewając
pytał: "Któż jest tym Królem chwały?". Ludzie nie rozumiejąc śpiewanych
po łacinie słów nazywali ten moment "kłótnią proboszcza z organistą"
i wyjaśniali go w następujący sposób: Proboszcz prosił, aby otworzyć
kościół i wpuścić procesję, ale głos za drzwiami coś głośno i gniewnie
odpowiedział, lecz drzwi nie otworzył. Wtedy kapłan mocno się rozsierdził
i krzyżem trzy razy walnął w drzwi. Organista widząc, że to nie przelewki,
natychmiast otworzył, a procesja swobodnie mogła wejść. Kapłan już
bez żadnych przeszkód odprawiał uroczystą Mszę św., skruszony organista
pięknie grał i śpiewał.
Po zakończonym nabożeństwie ludzie wychodzili z kościoła
i zatrzymywali się na zewnątrz, gdzie należało jeszcze trochę pogawędzić
ze znajomymi i wrócić do domu. Wszyscy odczuli wyraźną zmianę w pogodzie.
Zrobiło się bardzo ciepło, przyszła wiosna, a więc Wielkanoc znowu
będzie po wodzie, w tych stronach oznaczało to spore kłopoty komunikacyjne.
Szczęśliwie wszyscy powrócili do swoich zagród. Po wyprzęgnięciu
i nakarmieniu koni należało dokonać w mieszkaniu specjalnego obrzędu
związanego z tym świętem. Ojciec brał do ręki palmę, uderzał nią
każde dziecko poczynając od najstarszego i mówił: "Palma bije, nie
zabije, kości nie połamie. Pamiętajcie, chrześcijanie, że Pan Jezus
Zmartwychwstanie!". Czynność ta miała zapewnić posłuszeństwo dzieci
wobec rodziców. Natomiast osoby z bólem gardła połykały poświęcone
bazie urwane z palmy, żeby choroba ustąpiła. Po tych wszystkich czynnościach
palmę wieszano na ścianie w pobliżu obrazów. Używano ją też niekiedy
jako kropidło podczas różnych poświęceń, jakie miały miejsce w domu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu