Reklama

Konfrontacja ze złem - modlitwą, wiarą i profesjonalizmem

Niedziela zielonogórsko-gorzowska 3/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Katarzyna Jaskólska: - Kiedy patrzy się na Pańską działalność, odnosi się wrażenie, że Panu na czymś w życiu zależy. Czym jest to coś?

Reklama

Jacek Kurzępa: - Z wychowania domowego i społecznego jestem kimś, kto chce dzielić się tym, co posiada. Zależy mi na pomnażaniu dobra. Moi nieżyjący już rodzice nasycili mnie wielką ilością dobra - nie takiego pompatycznego, furczącego gdzieś u powały sufitu, ale tego maleńkiego, zwykłego, codziennego. Związanego np. z tym, że lepiej się uśmiechać do drugiego człowieka, niż być na niego złym, pomóc komuś, kto się poślizgnął, a nie omijać go i udawać, że się nie widzi. Tego nauczyli mnie rodzice, a potem sam uczyłem tego w harcerstwie w mojej drużynie „Trop” w Krośnie Odrzańskim.
Z czasem nabierałem nowych kompetencji, a uważam, że jeśli wiem i umiem więcej, to mam też więcej zobowiązań. Skoro jestem jednym z niewielu ludzi, którzy rozpoznali tematy ryzykownych zachowań młodzieży - bardzo trudne, mroczne, schowane za woalem niedomówień, związane z prostytuowaniem się nieletnich, z narkotyzowaniem się, z nadmiernym alkoholizowaniem się - i potrafię stanąć twarzą w twarz z tymi grzechami, czuję w sobie siłę do konfrontacji z tym złem, to czynię to. Ta siła jest oparta na modlitwie i wierze, ale też na tym, co nazywa się umiejętnością profesjonalisty (rozmowa z drugim człowiekiem, diagnozowanie go, przekonywanie do tego, że może robić inaczej). Gdybym więc tego wszystkiego nie czynił, myślę, że byłby to grzech zaniedbania. Jeżeli znam się na czymś i potrafię pomóc człowiekowi, który ma problemy, a nie robię tego, to czym się różnię od tego zła, które mnie otacza?

- Pana działalnością spokojnie można by obłożyć kilka osób, a mimo to zdecydował się Pan jeszcze kandydować do Rady Powiatu Krośnieńskiego. Mało tego - został Pan jej przewodniczącym. Jak to się stało, że poszedł Pan w tym kierunku?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

- To nie jest coś, co zdarzyło się raptem. Nie wymyśliłem sobie nagle, że będę działać w polityce. Jestem człowiekiem prawicy od zawsze. Jestem wielkim admiratorem i zwolennikiem koncepcji Polski mocnej, którą lansował śp. prezydent Kaczyński. Dla mnie „prawy człowiek” nie jest słowem czy pojęciem, które należy prześmiewać, tylko pojęciem, które należy upowszechniać. Prawy człowiek to człowiek szczery, uczciwy, praworządny, człowiek będący nieustannie w służbie Polsce i drugiemu człowiekowi. Jest to oparte na mojej wierze, ale również na mojej wiedzy socjologicznej.
W swojej karierze miałem takie zachcianki, żeby być posłem, kimś ważnym - każdy z nas ma w swoim życiu takie fazy, kiedy myśli, że jest stworzony do wielkich rzeczy. Wydawało mi się, że odniosę sukces i zostanę wybrany. Ciężko przeżyłem przegraną i nawet miałem w sobie taki żal, że nie doceniono tego, jaki jestem mądry i dobry. Później jednak zrozumiałem, że ważniejsze jest takie organiczne, podstawowe działanie na rzecz drugiego człowieka i weryfikowanie się w codziennej walce o to, czy jestem w stanie drugiemu człowiekowi w Krośnie, w Gubinie, w Radnicy, w Wężyskach konkretnie pomóc. A żeby być skutecznym, warto czasami zasiadać w strukturach, które podejmują decyzje. To radni decydują, na co pójdą nasze lokalne podatki - na drogę, szkołę, a może na ogrzewanie jakiegoś obiektu. Mogą usprawnić lecznictwo lokalne. Bycie radnym to też konfrontacja z ludźmi, którzy również może chcą dobrze, ale nie zawsze mają wiedzę.
To dopiero początek kadencji, przed nami cztery lata, które na pewno nie będą łatwe z punktu widzenia kondycji Polski i Europy - ekonomicznej, społecznej i politycznej.

- Jak to wygląda w praktyce? Tak się składa, że w Radzie jest Pan jedynym przedstawicielem swojej partii. W jaki sposób przeforsuje Pan swój pomysł, swoje rozwiązanie?

- Po raz pierwszy od 12 lat w Radzie Powiatu Krośnieńskiego pojawiła się osoba z PiS. W tej chwili PO i Komitet Wyborczy Nasz Powiat założyły koalicję większościową, ale nie mają większości całkowitej. Po drugiej stronie jest lewica. Ja jestem idealistą, ale jednocześnie pragmatykiem, więc uznałem, że muszę dogadać się z którąś ze stron w celu realizowania tych postulatów wyborczych, z którymi szedłem jako kandydat. A moimi głównymi postulatami były: poprawa szpitalnictwa w powiecie i zajęcie się obszarami wiejskimi i ludźmi tam żyjącymi, którzy są pozostawieni sami sobie (tam dawniej funkcjonowały PGR-y, a dzisiaj jest głęboka zapaść cywilizacyjna, kulturowa i ekonomiczna). Jako socjolog opisujący pogranicze od wielu lat znam tę rzeczywistość i chciałbym tym ludziom pomóc. Dogadałem się więc z PO i Naszym Powiatem, że te idee będą traktowali jako priorytet, a ja w zamian poprę ich propozycję podziału funkcji w radzie. Nie będę udawał - polityka jest grą kompromisów. Ale już wiem, że w najbliższych dwóch miesiącach temat szpitali będzie przewodni na posiedzeniach rady.

Reklama

- Pańska wiedza o sytuacji pogranicza jest imponująca. Skąd się wzięło zainteresowanie tym tematem? Jako socjolog mógł się Pan przecież zająć czymkolwiek.

Reklama

- Z reguły jest tak, że przychodzi nowa miotła i po swojemu zamiata. Ja natomiast kiedy wchodzę w jakąś społeczność, to najpierw się jej przyglądam, patrzę, jakie postaci są tam ważne, jakie tematy i problemy są żywotne, jakie oni mają pomysły, a jakie są blokady. Moja próba robienia czegoś w życiu społecznym to najpierw rozpoznanie potencjału lokalnego i zagospodarowanie go.
Naukowiec ma zwykle wolną ścieżkę wyboru badań i mógłbym np. sięgnąć po perspektywę młodzieży subkulturowej w Warszawie albo zachowań polityków w Katowicach. Ale co jest mi bliższe, co mam na wyciągnięcie ręki? Miejscowości przygraniczne i dynamiczne życie w tych przestrzeniach. Pierwszą moją niszą jest moja społeczność lokalna, więc warto ją naświetlić, przeanalizować, obejrzeć z różnych stron. I zadać sobie pytanie: dlaczego ona jest taka, jaka jest?
Socjologią pogranicza zająłem się również dlatego, że ponosiłem porażki wychowawcze. Kiedy rozpoczynałem działalność akademicką, jeszcze prowadziłem drużynę harcerską. I moi harcerze po prostu mi znikali z perspektywy mojego oddziaływania wychowawczego. Ja im mówiłem: bądź uczciwy, ucz się, nie kradnij, szanuj Polskę. A oni zaczęli jeździć na jumę. Mogłem się obrazić na tę rzeczywistość, ale wolałem zacząć się z nią boksować. Żeby to zrobić, musiałem najpierw poznać siłę przeciwnika. Opisywałem więc tę rzeczywistość i po latach mogę już powiedzieć, że dzięki temu odpowiednie służby otrzymały konkretną wiedzę, a społeczność lokalna uzmysłowiła sobie, że jest współodpowiedzialna za istniejącą sytuację - bo np. jumacz nie tylko dlatego kradnie, że ma towar pod nosem, ale również dlatego, że wraca do domu i ma gdzie to zbyć.
Na podstawie moich badań w ostatnich tygodniach zaczęto kręcić film o jumie. Wcześniej był ekranizowany film oparty na mojej książce „Młodzież pogranicza - świnki, czyli o prostytucji nieletnich”. To dowodzi aktualności problemów.

- W „Socjopatologii pogranicza” używa Pan określenia „gościniec zła”. Czy z pograniczem jest naprawdę tak źle?

Reklama

- Musimy na to spojrzeć w perspektywie pewnej dynamiki zmian. To co działo się na początku transformacji, to mnóstwo zachowań związanych z szokiem cywilizacyjnym, kulturowym i aksjologicznym. My, mieszkający tutaj, wjeżdżając do Niemiec spotykaliśmy się z nadmiernym bogactwem, z zupełnie innym stosunkiem do własności prywatnej. Tam nikt niczego nie chronił, nie oszańcowywał się, wszystko leżało na wyciągnięcie ręki. Natomiast nasza maniera nieszanowania własności prywatnej prowadziła do tego, że dokonywano tam wielu przestępczych zachowań. I spotkało się to z akceptującą postawą mieszkańców Ziemi Lubuskiej i nie tylko. Wynikało to również z faktu, że wówczas w Polsce w ogóle zakwestionowano pewne zasady i normy. Do dzisiaj nie możemy się z tym pozbierać. Chodzi tu o szacunek wobec prawa, respekt wobec państwa, szanowanie autorytetów, Kościoła, wiary, krzyża. Gościniec zła - to jest coś, co dociera do nas przez otwarte granice z kultury zachodniej, ale również poprzez globalne oddziaływanie kultury masowej. To dociera do nas w kulturze hip-hopowej, w tzw. pornosferze, w tzw. liberalnej obyczajowości, gdzie ikona popkultury w gazecie dla młodzieży mówi, że właśnie zmienia po raz piąty żonę i nie widzi w tym nic niestosownego, bo to dla niego szansa na nowe otwarcie. W serialach pokazuje się zniekształcone wartości życia rodzinnego, stosunku do małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny - jeden czy drugi bohater jest osobą homoseksualną, która pokazuje swoje rozmaite dynamiki, zmienności zachowań w sferze relacji międzyludzkich. I to jest akceptowane. Jednym z takich gościńców zła jest lansowanie czegoś, co się nazywa „pedofilią pozytywną” - to klasyczny przykład absurdu, ale my dajemy się na to bardzo często nabierać.

- Nie tylko bada Pan te rzeczywistości, ale również stara się realnie pomóc. W Pańskim adresie mailowym nieprzypadkowo pojawia się słowo: szalupa.

- Jako socjolog i socjoterapeuta staram się pewne rzeczy połączyć. Naprawdę mi na czymś zależy i to jest coś, co mnie charakteryzuje - moja pasja, charyzma, niektórzy mówią: wszędobylstwo, wariactwo. Szalupa jest łódeczką ratunkową. Z tego adresu korzystają różni ludzie, z niektórymi spotykam się na wykładach, prelekcjach - oni wiedzą, że ta szalupa jest do ich dyspozycji. Jeżeli ktoś czuje, że ma problem, może do mnie napisać, choćby anonimowo. Spróbuję odpowiedzieć. Jeżeli będzie taka potrzeba, to spotkamy się w realu.
Takich interwencyjnych listów jest bardzo dużo. Część za zgodą autorów wykorzystuję potem w mojej pracy. Zwykle po różnych rekolekcjach, po nowym artykule czy książce na szalupę ładuje się więcej osób.

- Spotyka Pan w swojej pracy różną młodzież - zaplataną w prostytucję, narkomanię, przestępstwa. Wchodzi Pan do naprawdę mrocznej strefy, a mimo to w jednym z wywiadów powiedział Pan, że młodzież jest z natury dobra.

Reklama

- Bardzo wielu młodych znalazło się tam nie dlatego, że taki był ich pomysł na życie. Oni po prostu nie mieli innego pomysłu. To jest bardzo szczególny niuans. Jedyną alternatywą, którą widzieli było zabakanie się, chlanie, siedzenie pod wiatą autobusową, mówienie wulgarnym językiem. Nie było nikogo, kto by im pokazał, że można inaczej. Z psychologii społecznej wiemy, że człowiek z natury rzeczy jest dość leniwy i skraca sobie swoją ścieżkę interpretowania świata. A wyzwania moralne i obyczajowe wymagają od nas pewnej dyscypliny. Zanegowanie tego jest łatwiejsze.
Młodzież jest dobra, ale to dobro należy ochronić, a jednocześnie pozwolić na jego ekspresję, poprzez tworzenie szansy na bycie dobrym. I pierwszą taką szansą jest dobra relacja z rodzicami - zamiast oglądać „M jak miłość” kultywuje się miłość we własnym domu. W parze z tym powinni iść nauczyciele, katecheci, instruktorzy harcerscy itd.
Co jeżeli dziecko nie ma tego w domu? Są instytucje i organizacje, które mogą choćby częściowo pomóc. Ale podkreślam, że te działania muszą współgrać na różnych obszarach, bo zbyt często dochodzi do sytuacji, kiedy dobro zasiane w dziecku rozbija się np. w instytucji szkoły, w klubie sportowym itd. Żeby to się nie rozłaziło, zbudowałem „Falochron” na Dolnym i Górnym Śląsku, a teraz będę to robił u siebie w Krośnie.

- Zostaje Pan nowym felietonistą „Aspektów”. Czym się Pan zajmie w swojej rubryce?

- W „Okruszynach dobra” będę przywoływał różne epizody z życia społeczności lokalnych, szczególnie diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Pokażę, jak z tych różnych dylematów codziennej egzystencji i trudu można wyjść, pomagając sobie nawzajem, wspierając się, ale również zaczynając od próby zdyscyplinowania samego siebie. Będę zachęcał do zadania sobie pytania: jaka jest moja odpowiedzialność za moje życie? Nie moralizując, lecz podpowiadając.

* * *

Jacek Kurzępa
Profesor Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu (dyrektor instytutu socjologii), pracownik instytutu socjologii Wyższej Szkoły Biznesu w Gorzowie, bada zjawiska związane z socjologią młodzieży, socjologią dewiacji i s. pogranicza oraz psychologią społeczną; instruktor ZHR, współpracuje z Przystankiem Jezus i „Misją Dworcową”, twórca programu „Falochron”; autor m.in. książek: „Zagrożona niewinność”, „Młodzież pogranicza - świnki, czyli o prostytucji nieletnich”, „Młodzież pogranicza - juma” oraz „Socjopatologia pogranicza”; niedługo ukaże się jego ósma książka „Młodzi, piękne i niedrodzy, czyli młodość w objęciach seksbiznesu”; mieszka w Krośnie Odrzańskim

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Niedziela Ogólnopolska 28/2005

[ TEMATY ]

święta

pl.wikipedia.org

Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę - czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii. Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia. Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu. Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło. Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości. Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością. Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
CZYTAJ DALEJ

Rozpoczęła się peregrynacja relikwii świętego Carlo Acutisa

2025-10-01 11:41

[ TEMATY ]

diecezja świdnicka

peregrynacja relikwii

ks. Emil Dudek

św. Carlo Acutis

ks. Aksel Mizera

ks. Mirosław Benedyk/Niedziela

Relikwie świętego Carlo Acutisa podczas spotkania młodych Lite for Life w Wambierzycach

Relikwie świętego Carlo Acutisa podczas spotkania młodych Lite for Life w Wambierzycach

Święty Carlo Acutis to młody człowiek, który swoim krótkim życiem pokazał, że świętość jest możliwa także w XXI wieku. Wyróżniała go niezwykła dojrzałość wiary i konsekwencja w codziennych wyborach. Nie uciekał od świata młodych, ale potrafił odnaleźć w nim głębię – grał w gry komputerowe, korzystał z internetu, miał przyjaciół. A jednocześnie żył tak, jakby codziennie chciał zostawić po sobie ślad miłości Boga. To właśnie jego świadectwo stało się punktem odniesienia dla rozpoczętej w diecezji świdnickiej peregrynacji relikwii.

28 września w kolegiacie Matki Bożej Bolesnej i Świętych Aniołów Stróżów w Wałbrzychu zainaugurowano czas nawiedzenia relikwii świętego nastolatka. W związku z tym wydarzeniem przez całą niedzielę kazania głosił ks. Aksel Mizera, wikariusz parafialny. Jego słowa, pełne odniesień do życia Carlo, wybrzmiały szczególnie mocno.
CZYTAJ DALEJ

Ojciec Joachim Badeni OP, mistyk – 15 lat po śmierci znów przemawia do współczesnego człowieka

2025-10-01 17:09

info.dominikanie.pl

Ojciec Joachim Badeni OP – człowiek modlitwy, mistyk– 15 lat po śmierci znów przemawia do współczesnego człowieka dzięki książce „Amen. O rzeczach ostatecznych”. Osoby, dla których był przewodnikiem, dziś mogą pomóc w przygotowaniach do jego beatyfikacji, dzieląc się osobistymi świadectwami wiary, łask i spotkań z dominikaninem.

W tym roku minęło 15 lat od śmierci znanego i kochanego przez wielu dominikanina, ojca Joachima Badeniego – cenionego kaznodziei, duszpasterza i mistyka. Urodził się w arystokratycznej rodzinie i ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję