Reklama

Przed Najświętszym Sakramentem

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Chodzenie sprawiało trudność. Pierwsze samodzielne kroki w drugim życiu. Chciał, żeby go zostawiono samego, żeby to się odbyło bez świadków. Był już przygotowany nawet na to, że się przewróci. Zwłaszcza na to. Nie chciał, by ktokolwiek pomagał mu, kiedy będzie się podnosił. Nawet jeśli to miałoby trwać bardzo długo i być ogromnym wysiłkiem dla jednego tak jeszcze niesprawnego człowieka. Da radę. Musi. Inaczej nigdy się nie podźwignie. Tak sobie to wytłumaczył, innym powiedział, że jest gotowy.
Rehabilitacja trwała kilka miesięcy. Kiedy obudził się po wypadku, nawet nie mógł ruszyć głową. Z pierwszych tygodni niewiele pamięta - ten czas przedzielały kolejne operacje, dużo leków uśmierzających ból, sen pomieszany z rzeczywistością, wizyty różnych lekarzy, ciągłe obrady, dyskusje. Zwykle udawał, że śpi. Nie chciał wiedzieć, jak bardzo poważny jest jego stan, nie chciał znać prawdy, bo przypuszczał, że nie jest ona dla niego łaskawa. Czego mógł się spodziewać? Leżał bez ruchu. Czuł dotkliwy ból, co miało być dla niego jedynym pocieszeniem w tej strasznej sytuacji. Jeśli boli, podobno wszystko może być dobrze - tak mówili lekarze. Wtedy nie wiedział, czy rzeczywiście wolno mu się z tego cieszyć, czy to tylko pocieszanie człowieka, dla którego nie ma nadziei. Poza tym - ten ból był wszechobecny; nie mógł napawać optymizmem.
Pierwsza zmiana zaszła któregoś ranka, kiedy do szpitalnej sali wszedł rehabilitant Marek i okazało się, że do niego. Miał więc zacząć się ruszać. Z jednej strony wydawało mu się to zupełnie niemożliwe, z drugiej dało jakąś nadzieję. Oczywiście kolejne dni nie były łatwe. Wymagały sporo wysiłku i odporności. Wszystko bolało i było trudne. Była złość, łzy, strach, była i radość z maleńkich sukcesów - kiedy pierwszy raz usiadł na łóżku, opuścił nogi, kiedy stanął oparty na ramieniu rehabilitanta. Nie wie, ile czasu minęło, kiedy zaprzyjaźnił się z człowiekiem, który miał dla niego tyle cierpliwości, zrozumienia, a przy tym doskonale znał się na swoim fachu. Czasem przychodził do niego ktoś inny, zwykle wtedy udawał, że śpi, albo mówił, że jest zmęczony; tak bardzo bał się komuś innemu powierzyć swoje wątłe ciało. Mówił, że się przyzwyczaił, ufał. Po jakimś czasie znalazł w sobie odwagę, żeby niektóre ćwiczenia wykonywać z kimś z rodziny, w końcu zaczęło mu zależeć na skróceniu pobytu w szpitalu.
Ważnym etapem w jego rehabilitacji był spacer. Do pewnego momentu robił zaledwie kilka kroków w sali, wsparty na balkoniku i asekurowany przez pana Marka. Otwarte drzwi na korytarz stanowiły swego rodzaju przepustkę do dalszego życia. Pomyślał, że może. Nogi miał słabe, ale z zadowoleniem podnosił wzrok na mijanych powoli chorych. „Dzięki Panu Bogu!” - usłyszał. Nadzieja. Jeszcze nie tak dawno zupełnie jej nie było, teraz wolno zapalała się iskierka, która ogrzewała chłodne wnętrze. Pamięta, że dopiero ten moment pozwolił mu się rozkleić. Pozwolił sięgnąć pamięcią do czasu sprzed szpitala, a więc do wypadku - samego zdarzenia zupełnie nie pamiętał, co podobno jest typowe. Bardzo wyraźnie jednak przypomniał sobie okoliczności tej feralnej nocy… Dlaczego feralnej? Ktoś z jego bliskich użył tego sformułowania, potem jeszcze policjant, który zadawał pytania, ale to było zaraz po wypadku. Właściwie wszyscy unikali przy nim tego tematu, a i on sam zachowywał się tak, jakby wszystko, co go dotyczy, zaczęło się „po”. Stojąc pośrodku szpitalnego korytarza, widząc radość na twarzach obcych ludzi - radość z jego sukcesu, jakim było zrobienie kilku kroków z balkonikiem - poczuł, że to „po” jest dlatego, że było jakieś „przed”. I on musi do tego wrócić.
- Nie jedź! - wołała matka. - Tata was zawiezie albo ja. Dlaczego się upierasz? - Tak. Bo ja mały dzidziuś jestem, tatuś mnie będzie odwoził z mamusią - złościł się Łukasz. - Ty chyba, mamo, się nie słyszysz. Przecież chłopaki nigdy nie przestaliby się ze mnie nabijać! Mam prawo jazdy, mam samochód, jestem pełnoletni, pracuję… Dziś sobota. Jedziemy na dyskotekę, to nie przestępstwo! - Nie mówię, że przestępstwo, w ogóle nie mówię, że masz z czegoś rezygnować. Ja się po prostu martwię - powiedziała matka ze smutkiem. - Czy ja nie wiem, jak wy będziecie wracać? - No jak? Chodzi ci o to, że po piwie? Jeśli wypiję 2 piwa, to co? - krzyknął Łukasz. - Będziemy wracać nad ranem, a do tej pory to wywietrzeje. - Nic nie powinieneś pić, a ja wiem, że to niemożliwe, potem siądziesz za kółko i taki rozbawiony musisz pokonać 20 km. Nie widzisz w tym nic złego? - matka miała łzy w oczach. Jakże on niczego nie rozumiał. Dlaczego to do niego nie trafia? To przecież nie dlatego wymyślono takie przepisy, żeby im, młodym, zrobić na złość. Taka teraz moda - w każdą sobotę kto inny bierze samochód, dziś kolej wypadła na Łukasza. Matka ze smutkiem patrzyła na ostatnie przygotowania syna do wyjścia. Nie podeszła do okna, ale słyszała, kiedy odjeżdżał sprzed domu. Był zły. Nawet się nie pożegnał. Zaraz potem ubrała się i poszła do kościoła, gdzie odbywała się adoracja Najświętszego Sakramentu.
Kiedy rano przyszedł dzielnicowy i powiedział o wypadku, była już na nogach. Okazało się, że nikt inny nie ucierpiał, tylko Łukasz jest w ciężkim stanie. Pomyślała, że nigdy nie uczyni mu wyrzutu, nie powie „miałam rację”, tak bardzo chciałaby jej teraz nie mieć. Była przy synu codziennie. Nikt nie wiedział, co przyniesie przyszłość, najpierw czy będzie żył, potem poruszał się, chodził… Obserwowała go z jakiejś innej perspektywy; to nie był ten sam Łukasz, co wcześniej. Ten dwudziestokilkuletni chłopak nagle stał się dojrzałym człowiekiem. Nawet nie umiała powiedzieć, czy mądrym, na pewno cierpliwym. Podziwiała jego spokój i systematyczne powolne budowanie nowego świata. Któregoś dnia zaryzykowała - przyjechała do szpitala z młodym księdzem z parafii, chociaż wiedziała, że od jakiegoś czasu syn krytykował Kościół i trudno było go namówić do Mszy św. czy modlitwy. Udało się. Rozmawiali długo. Ksiądz przyjeżdżał jeszcze kilka razy, Łukasz odbył spowiedź i przyjmował Komunię św. Nadzieja.
Chodzenie sprawiało trudność. Nie do końca czuł się jeszcze silny, ale wiedział, że ten dzień musi sam wybrać. Był gotowy. Tego dnia w szpitalnej kaplicy miała być adoracja Najświętszego Sakramentu. To było to samo piętro, tylko parę kroków. Uczyni ten wielki wysiłek i powie Mu wszystko. Jemu jednemu. Bo ocalił innych, bo pozwolił, żeby na tych kruchych nogach stanął. Jeśli upadnie, wstanie. To już wie na pewno.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Turniej WTA w Madrycie - Świątek wygrała w finale z Sabalenką

2024-05-04 22:18

[ TEMATY ]

sport

PAP/EPA/JUANJO MARTIN

Iga Świątek pokonała Białorusinkę Arynę Sabalenkę 7:5, 4:6, 7:6 (9-7) w finale turnieju WTA 1000 na kortach ziemnych w Madrycie. To 20. w karierze impreza wygrana przez polską tenisistkę. Spotkanie trwało trzy godziny i 11 minut.

Świątek zrewanżowała się Sabalence za ubiegłoroczną porażkę w finale w Madrycie. To było ich 10. spotkanie i siódma wygrana Polki.

CZYTAJ DALEJ

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Pielgrzymi ze Słowacji

2024-05-04 22:26

Małgorzata Pabis

    Już po raz 17. do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach przybyła doroczna pielgrzymka katolików ze Słowacji organizowana przez „Radio Lumen”.

    Uroczystej Eucharystii, sprawowanej na ołtarzu polowym w sobotę 4 maja, przewodniczył bp František Trstenský, biskup spiski. W pielgrzymce wzięło udział ponad 10 tysięcy Słowaków.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję