Życie jest drogą i prof. Jerzy Filip Sztuka był w drodze. Jego droga w doczesności skończyła się 20 grudnia 2020 r. Rodzina, przyjaciele i wszyscy, którzy go znali, wierzą w wieczność, ale mają świadomość, że wraz z jego odejściem, stracili to, kim był. Nie wszystko jednak przemija wraz z odchodzącym człowiekiem, pozostaje on w swoim dorobku. Jego kapitał tworzyło to, że był mężem, ojcem i dziadkiem, przyjacielem, nauczycielem, malarzem, rysownikiem, rzeźbiarzem i medalierem.
Tajemnica miłości
Reklama
O miłości silniejszej od śmierci, wspólnym tworzeniu, o kreacji małżeńskiej bliskości, która wymaga czasu, by powstała, o rezygnowaniu z własnych indywidualizmów, aby mogło powstać coś większego, wspólnego. O przekraczaniu własnych granic po to, aby wyjść naprzeciw inności drugiego, aby stać się pełniejszym o tę drugą osobę, czyli o tajemnicy miłości małżeńskiej trwającej ponad pół wieku, opowiada Krystyna Sztuka: – Byliśmy tak ogromnie różni charakterologicznie, typem osobowości i temperamentu, a jednak udało się stworzyć małżeństwo bliskie ideału bycia z drugą osobą. Przez całe 52 lata wspólnego życia nieustannie zbliżaliśmy się do siebie. Będąc wciąż bardzo różni, stawaliśmy się sobie coraz bliżsi, zacierając istniejące między nami granice... Dziś to jest raczej niepopularne. Zaleca się, aby przestrzegać granic swego „ja”. A jednak myślę, że w tym procesie było coś pięknego i wielkiego. Dziś czuję wdzięczność, że mogłam mu tak właśnie towarzyszyć, że taką szczególną więź udało się nam stworzyć. Udało się z Bożą pomocą… I dlatego, że on był taki, jaki był, że był człowiekiem nieprzeciętnym, który pozostaje sobą w każdych warunkach. Był zawsze sobą w każdym miejscu i czasie - nie upodabniał się do otoczenia, zachowywał swoje ideały. Nie walczył o nie, ale żył nimi i przez to budził szacunek. Nigdy wcześniej nikogo takiego nie spotkałam. Przez cały czas, do ostatnich dni, kiedy musieliśmy się powoli rozstawać, gdy umierał, podziwiałam jego ducha, siłę jego wiary, zaufanie do Boga i coś takiego, co można było odczuwać we wspólnej modlitwie... On naprawdę potrafił być Bogu wdzięczny... za wszystko. Potrafił doceniać czas i ciszę, doświadczaną troskę, miłość i wspólne bycie w rodzinnej wspólnocie. Mówił nieraz: „Jak jesteśmy tu razem, to się razem pomódlmy". I uczył nas prostej modlitwy wdzięczności, bo zwykle zaczynał od tego, by dziękować.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jacek Sztuka
Prof. Jerzy Sztuka z synem Jackiem
Ojciec syna
O twórczej postawie i o ojcu, który był i jest prawdziwy w życiu i w sztuce mówi Jacek Sztuka: – Od pewnego momentu swojego życia, myślałem o Ojcu jako Tacie i o Ojcu-Profesorze. Nie dlatego, żeby w domu zachowywał się On jakoś „po profesorsku”, lecz dlatego, że dostrzegałem, że Tata traktuje swoją pracę pedagogiczną bardzo poważnie. Ojciec był dla mnie zawsze tak przekonywujący w tym co robi, że sam poszedłem w Jego ślady. (Podkreślam to pewnie dlatego, że wzrastałem w czasach, w których wartością sztuki była jej autentyczność). Poszedłem do Liceum Plastycznego, w którym woźną była ta sama sędziwa pani Malinowska, która pracowała jeszcze w Technikum Sztuk Plastycznych (w jego dawnej siedzibie tzw. Domu Frankego) w Alei Najświętszej Maryi Panny w Częstochowie, w którym kiedyś uczył się mój Ojciec. Studiowałem na krakowskiej ASP razem z Anią - córką Władysława Trebuni-Tutki, o którym zawsze słyszałem, że był najbliższym przyjaciela Ojca w czasach studenckich.
Reklama
Gdy teraz to piszę, to niejednokrotnie wydaję mi się, że mylę ojca z samym sobą. Robią to zresztą notorycznie wszyscy naokoło: „Jerzy! To niewiarygodne!.. Ty się w ogóle nie zmieniłeś!" – stwierdził kiedyś kolega ze studiów Taty na widok mojego starszego brata Marcina, który wówczas nosił "ojcopodobną" brodę. Z czasem i ja dorosłem do mylenia mnie z ojcem: "Pan jest synem ojca?" – zapytał mnie ktoś kiedyś podczas jednego z wernisaży Taty.
Przychodzi mi właśnie na myśl, że być może to Ojciec pisze swoją autobiografię w osobie syna, gdyż, jak mawia mój brat: "Dzieci to my w przyszłości".
Sięgnę teraz pamięcią do czasów, kiedy byłem małym chłopcem. Mieszkaliśmy wówczas w Częstochowie na dzisiejszej ulicy Focha, która dużo później odzyskała swoją dawną, przedwojenną nazwę, a wówczas, w czasach mego dzieciństwa, nazywała się ulicą Pałczyńskiego. Pamiętam jak z moim bratem z zaciekawieniem wyjmowaliśmy ze skrzynki pocztowej zagraniczne listy, by móc śledzić pocieszne sposoby, na jakie przekręcano nazwisko nieszczęsnego patrona naszej ulicy. Nieraz przyszło mu być Patozynskym, Patolinskim, a nawet Pasozytnym.
Najciekawszym pomieszczeniem była dla nas pracownia Ojca, z której często potrzebowaliśmy sporo narzędzi. Zasadniczo nie wolno nam było tam wchodzić. Ponieważ po naszych wizytach w pracowni trudno było Tacie ponownie się tam odnaleźć... Z czasem na ścianie naszego pokoju pojawiało się coraz więcej datowanych kartek pt.: "Przyrzekam, że już nie będę więcej wchodził do pracowni bez zgody Taty”. Pod spodem podpis: „Przyjąłem do wiadomości. Ojciec”.
Reklama
Jako małe dziecko nieraz obserwowałem Ojca podczas pracy. Pamiętam jego mocne żylaste ręce, wióry drewna, opiłki metalu. Wiedziałem, bo widziałem. Czułem, że twórczość to sprawa poważna. Wymaga ona wysiłku i cierpliwości... zarówno dla oporu materii jak i dla siebie samego. Ojciec poprzez zabawę zaszczepiał nam twórczą postawę wobec rzeczywistości. Tata wspominał jak w dzieciństwie z zamiłowaniem budował drewniane wiatraki i inne zabawki. To wszystko znalazło swoje odbicie w "twórczości" Jego dzieci. Mój brat Marcin od dziecka był namiętnym konstruktorem ruchomych urządzeń. Ja zajmowałem się "dizajnem", czyli dorabiałem do jego przedziwnych maszyn obudowy. Ta możliwość urzeczywistniania swoich pomysłów sprawiała, że dom rodzinny był dla mnie prawdziwym azylem do którego wzdychałem zza krat totalitarnego przedszkola...
Lena Szwed Sztuka
Profesor z synem i wnukami
Pamiętam naszą rodzinną wystawę w częstochowskim Ratuszu, podczas, której wszyscy członkowie rodziny prezentowali swoje prace. Tata pokazywał tam rzeźby i rysunki. "Zarażona" pasją Ojca Mama pokazała tam swoje malarstwo oraz autorskie lalki. Marcin prezentował m.in. ruchomego robota, który wysuwał i chował język, mrugając światłami na baterię, a ja wystawiałem obraz pod tytułem "Start rakiety".
Trudno mi jest wyrazić, ile znaczą dla mnie dzieła Ojca. Poszczególne etapy mojego dzieciństwa mógłbym wręcz podzielić według okresów Jego twórczości. Pamiętam czas powstawania poszczególnych cykli reliefów, medali, a także obrazów i rysunków. Pamiętam tę szczególną Ciszę, w której pogrążał się Ojciec podczas pracy.
Istotną rolę w Jego twórczości odgrywała zawsze inspiracja naturą. Od dzieciństwa lubił On – jak zawsze mówił – kolor i zapach drewna. Pamiętam też z jaką lubością gładził korę jesionu podczas leśnej wędrówki, jak obracał w dłoni otoczaka wyjętego z górskiego strumienia.
Reklama
On zawsze był (i jest) prawdziwym miłośnikiem Jury Krakowsko-Częstochowskiej! Tu staje mi przed oczyma obraz łąki i trzepoczących na wietrze kartek szkicownika, na których Ojciec rysuje pędzące po niebie chmury. Przyznam się, że często gdy podziwiam jurajski pejzaż, przyłapuję się na tym, że oglądam go jakby Jego oczyma. Podobnie odbieram formy rosnącej tu roślinności. Patrząc np: na jurajskie osty widzę pewną linię piórka wiedzioną ręką Ojca: od dołu, od łodygi, w górę, w kierunku kwiatu.
Mój Ojciec nie należy jednak do miłośników natury stroniących od zdobyczy techniki. Poszukiwał On bowiem ostatnio przejściówki hdmi, by móc wyświetlać swoje rysunki z tabletu z matrycą IPS.
Z wiekiem coraz bardziej podziwiam umiejętność Ojca, z jaką łączył On sztukę z życiem rodzinnym. Obrobiwszy kamień lub brąz potrafił za chwilę rozlewać krupnik do talerzy swoich synów. Niestety zwykle zapominał dodać do niego soli... Przyznam, że z rodzinnego domu wyniosłem bardzo pozytywny obraz: Ojciec - pełen ciepła i spokoju rozmiłowany w wykroju oczu swojej żony - naszej Mamy - zwracającej się do Niego – "Jur".
Reklama
Wiem, że popadam w nieco sentymentalny ton. Ale z biegiem lat właśnie takie stają się moje rodzinne wspomnienia. Ojciec był i jest prawdziwy w życiu i w sztuce, nie pozuje ani nie schlebia sezonowej modzie. Nigdy nie robił sztucznych "grymasów do publiczności" (przykre zjawisko, o którym pisał Józef Czapski). Dziś czasem można odnieść wrażenie, że sztuka to jakaś podejrzana sprawa. Jak powiedział kiedyś na naszej krakowskiej Akademii Krzysztof Zanussi: „Sztuką może zostać nazwane dziś wszystko, jeśli tylko znajdzie się jakaś grupa zbaraniałych krytyków, która tak się umówi...". Wobec wszechobecnego relatywizmu wartości dzisiejszy odbiorca sztuki może czuć się zupełnie zagubiony. Działalność artystyczna wydaje się bowiem często mieć charakter komercyjnej strategii, obliczonej na szybki zysk. Dlatego tym bardziej doceniam dziś to, że mogłem wzrastać w atmosferze twórczej bezinteresowności.
Na zakończenie chciałbym zauważyć, że niełatwo jest pogodzić jednej osobie tak wiele życiowych ról, do których należy m.in.: bycie twórcą, mężem, głową rodziny, ojcem, pedagogiem itd. Na palcach jednej ręki mógłbym wymienić znanych mi artystów, którym taka woltyżerka naprawdę się udała. Sposób, w jaki udało się pogodzić to wszystko mojemu Ojcu i Jego małżonce, jest dla mnie wciąż niepojęty.
Artysta ducha
Reklama
Życie prof. Sztuki było darem dla tych, którzy wciąż są w drodze. O jego bogatym przesłaniu zaświadczył ks. prał. Andrzej Sobota, proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Częstochowie, który przewodniczył Mszy św. pogrzebowej. – Pan Profesor był niezależny, nie ulegał żadnym wpływom, nie był ukierunkowany przez modę. Był człowiekiem sumienia, człowiekiem prawym. Nie szedł na kompromisy z systemem, ze złem. Poza tym był cichy i pokorny, skromny, kochający kulturę polską, polskich górali, a także muzykę klasyczną. Szukał rozwoju nie tylko w swej dziedzinie zainteresowań zawodowych. Dbał o całościowy rozwój. Zauważyłem, gdy byłem na spotkaniach rodzinnych kilka razy, że do niego lgną dzieci, a szczególnie wnuki. Na współczesne czasy stanowy ważny wzór – Profesor to mężczyzna odpowiedziany, modlący się autentycznie. Był często na Eucharystii. Był człowiekiem wiary. W kościele siadał z boku, w ulubionym miejscu z żoną. Jednocześnie był pogodny, dążył do dialogu, lubił dyskutować, ale nie przekonywał siłą do swoich przekonań. To dla synów i wnuków ważne świadectwo teraz na Rok św. Józefa. On był też artystą ducha. Myślę, że dla wychowanków był dobrym przykładem, moralności czy człowieczeństwa nie oddzielał od życia zawodowego. Wiarę traktował poważnie i tak po męsku, odpowiedzialnie.
Przyjaźń na całe życie
– Prof. Jerzy Filip Sztuka był przyjacielem naszego taty Władysława Trebuni-Tutki. Spotkali się na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na wydziale malarstwa, studiowali razem. Byli przyjaciółmi przez całe życie. My jako dzieci pamiętamy Profesora odwiedzającego nas w domu rodzinnym w Białym Dunajcu. Wspominamy spotkania z nim i jego dziećmi. Na studiach poznałam syna Jacka i utrzymujemy kontakt przyjacielski przez ostatnie lata. Profesor był napełniony duchem chrześcijańskim w swoim postępowaniu codziennym. Obserwowaliśmy go – jego religijność uderzała, myślę, że również naszego tatę z tradycyjnego domu góralskiego. Dla mnie Jacek przypomina wyglądem tatę. Jest postacią kontynuującą dzieło rodzinne w dziedzinie sztuki i duchowych przeżywaniach. Mamy w domu obraz Pana Profesora, który kiedyś podarował tacie. To pamiątka przyjaźni tych dwóch rodzin – powiedziała Niedzieli Anna Trebunia-Wyrostek. Towarzyszyli jej bracia Krzysztof i Jan Trebunia. Ich muzyka towarzyszyła uroczystości pogrzebowej prof. Sztuki.
Misterium nadziei
Reklama
Refleksja przyjaciela Wernera Lubos o wdzięczności wobec majestatu śmierci i o muzyce, twórczości i nadziei: – Uczestniczyłem w pogrzebowej Mszy św. w intencji prof. Jerzego Filipa Sztuki w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Częstochowie. W nawie głównej przed prezbiterium prosta w formie trumna, obok niej sztaluga, kościół powoli zapełniał się żałobnikami, składano kwiaty i wieńce wokół trumny, w tle delikatne światło płynące z szopki bożonarodzeniowej. Na sztaludze ustawiono portret Jerzego, bardzo wymowny, w spojrzeniu ku górze. W ciszy, dwoje żałobników wniosło instalację-rzeźbę ukrzyżowanego Chrystusa wpisaną w przestrzeń bramy – kapłańskiej stuły. Ta autorska instalacja Jerzego oddaje rzeźbiarską wrażliwość artysty i jest przykładem jego twórczości wysublimowanej, poszukującej transcendencji.
Słowa kapłana tak trafnie ukazały osobowość, artyzm, drogi poszukiwania głębi przez Jerzego i były najgodniejszą recenzją artystyczną i teologiczną.
Na koniec pragnę zacytować słowa prof. Jerzego Sztuki, które określają jego charakter i postawę artystyczną. „Ja wybrałem inny wektor – tendencję – „ku środkowi”, bo moja przestrzeń, moja osobista przestrzeń dąży do mikrokosmosu, do miejsca, w którym styka się On z tym wielkim, wszechobecnym porządkiem wszechświata stworzonego z chaosu”. Drogi Jurku, ta Msza św. pożegnalna, przyjęta Komunia św. wiernych, dźwięki muzyki Twych przyjaciół górali, subtelny śpiew trio Twoich wnuków, słowa kapłana – w tym trudnym dla nas czasie – stworzyły misterium nadziei. Dziękuję.