Ojciec Sosa nie zgadza się z często powtarzanym stwierdzeniem, że Ignacy był „apostołem Kontrreformacji”. – On był reformatorem i to lepszym reformatorem niż Luter – podkreśla generał zakonu, tłumacząc, że Luter reformując, popadł w schizmę, podczas gdy Ignacy – tak jak inni reformatorzy Kościoła katolickiego, np. św. Franciszek z Asyżu – „dokonał reformy bez wywoływania podziałów”.
- Papież Franciszek jest jednym z tych, którzy wierzą, że Kościół potrzebuje zreformowania i wie, że ta reforma Kościoła przychodzi z Soboru Watykańskiego II. Chce więc wprowadzić ten rodzaj reformy, który rozeznano i postanowiono na Soborze Watykańskim II – stwierdza o. Sosa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W swojej książce jako jeden z głównych elementów reformy Kościoła wskazuje synodalność. Jest to słowo, którego używamy dzisiaj, natomiast na Soborze posługiwano się terminem „lud Boży”. Franciszek, który w Argentynie należał do promotorów „teologii ludu”, uważa, że główną reformą jest to, że Kościół naprawdę staje się ludem Bożym, co oznacza, że jego duchowni są sługami lub pasterzami, czyli tymi, którzy troszczą się o innych. – Pasterz nie jest wodzem, inni nie są owcami. To wielka, głęboka reforma – konstatuje generał zakonu.
Reklama
Zauważa, że papież zaprasza Kościół do „wspólnego wiosłowania” w jednym kierunku, jednak nie wszyscy biskupi są do tego chętni. – Zostali mianowani w różnych czasach, na podstawie różnych kryteriów. Są biskupi, którym Sobór Watykański II sprzed niemal 60 lat nie mieści się w ich zwykłym sposobie działania – przyznaje wenezuelski jezuita. Wielu wciąż nie akceptuje tego, że jest to sposób zreformowania Kościoła albo droga, którą powinien on iść. Jednak, jego zdaniem, nie ma na tym tle ryzyka podziału w Kościele.
W swej książce o. Sosa przestrzega przed dążeniem do religijnej „czystości”, gdyż jest ona ziarnem, z którego rodzi się religijny fundamentalizm – najgorszy ze wszystkich, gdyż „zabija w imię Boga i w Jego imię sieje nietolerancję”. Tymczasem w Kościele „nie ma miejsca na nietolerancję”.
Pytany, gdzie ją dzisiaj w nim dostrzega, odpowiada, że „w nieobecności miłosierdzia”, na przykład w wielu postawach wobec ofiar wykorzystywania seksualnego. Uważa, że Kościół jeszcze nie przezwyciężył tego problemu, choć zaczął to robić, stawiając ofiary w centrum. A jeszcze ponad 30 lat temu, gdy ujawniono pierwsze przypadki, dominowała obrona instytucji – zakonu lub diecezji.
– Dzisiaj ofiara jest na pierwszym miejscu, aby jej wysłuchać, aby jej uwierzyć i jej cierpieniu. To bardzo pomogło zmienić zachowanie Kościoła oraz wprowadzić normy i procedury. Myślę, że dzisiaj nie ma już przypadków niezgłoszonych i poddanych prawu cywilnemu i kanonicznemu – jest przekonany generał jezuitów. Dodaje, że trzeba zająć się również sprawcami, bo zarówno oni, jak i ofiary należą do wspólnoty Kościoła, a „odkupienie jest pracą nad przebaczeniem i pojednaniem, co stanowi wielkie wyzwanie”, wymagające „zmiany kulturowej”. Dlatego przed nami jeszcze „długa droga”.
Reklama
Pytany, jak wobec spadku powołań wyobraża sobie Towarzystwo Jezusowe za 10-20 lat jego przełożony generalny przypuszcza, że będzie jeszcze mniej liczne, „być może od 10 do 12 tysięcy” członków, ale młodsze, bo obecnie jest wielu starszych jezuitów, których „za 20 lat już tu nie będzie”. Będzie też „bardziej zróżnicowane kulturowo”, dzięki młodym ludziom, którzy wstępują do zakonu mając bardzo odmienne zaplecze społeczne i rodzinne. Można się więc spodziewać, że będzie „więcej międzykulturowych wspólnot” zakonnych.
Towarzystwo Jezusowe będzie też musiało bardziej współpracować z innymi we wspólnych projektach, nie tylko z nie-jezuitami, ale także z niekatolikami. Już teraz wielu jezuitów pracuje w krajach Azji i Afryki, gdzie chrześcijanie są w mniejszości. Dlatego w wielu miejscach będzie to współpraca nie tylko międzykulturowa, ale też międzyreligijna w społeczeństwie „bardziej dialogującym i bardzo zaangażowanym w pracę socjalną”. Już teraz w obliczu trwającego kryzysu i ubóstwa większość jezuitów pracuje z ubogimi.
Generał zakonu przyznaje, że jezuici nigdy nie myśleli, że spośród nich wyjdzie papież i zapewne zaraz po Franciszku nie będzie kolejnego papieża z tego zakonu. Przyznaje, że dla zakonu zaletą tej sytuacji jest to, że mówią z papieżem „tym samym językiem”. – Kiedy używamy słowa „rozeznanie”, mówimy o tym samym. Kiedy mówimy „konsultacja”, wiemy, o czym jest mowa, podobnie jak, gdy mówimy o „dyspozycyjności” – daje przykład o. Sosa.
Przypomina, że nie zawsze tak było. – Bardzo trudno było rozmawiać ze św. Janem Pawłem II. Mówił innym językiem. Rozumiał życie zakonne w zupełnie inny sposób niż Franciszek. Można zapytać o to siostry zakonne, nie tylko jezuitów. Jan Paweł II nie rozumiał zakonnika, który nie miał święceń kapłańskich; nie rozumiał brata zakonnego – uważa o. Sosa.
Odnosząc się do usunięcia przez Jana Pawła II o. Pedra Arrupe z funkcji generała zakonu i mianowania swym delegatem specjalnym w Towarzystwie Jezusowym o. Paola Dezzę, obecny generał stwierdził, że „ojca Arrupe usunął jego mózg”, gdyż przeszedł „wyniszczający udar”. Stało się to w bardzo szczególnym momencie napięć między papieżem a jezuitami, choć samego o. Arrupe Jan Paweł II „podziwiał jako człowieka”. Choroba o. Arrupe stała się dla papieża okazją do tego, by powiedzieć: „Nie możecie wybrać nowego generała, zanim nie zajrzę do waszego pokoju”. Ten proces trwał dwa lata i był to „bardzo trudny okres” dla zakonu.
Natomiast sam o. Dezza „był nadzwyczajny”: wierny Kościołowi, papieżowi, ale także zakonowi. – Nigdy nie zapomniał o swym jezuickim powołaniu i naprawdę chciał uratować Towarzystwo. I zrobił to! – podkreśla o. Sosa.