Reklama

Patent na Oscary

Co jest potrzebne do zdobycia Oscara? W Se-Ma-Forze, po niedawnym sukcesie filmu „Piotruś i wilk”, twierdzą, że znaleźli na to patent. Potrzebna jest mieszanka wybuchowa: utalentowani ludzie, tradycja, doświadczenie, ciężka praca, ale i... zamożni kontrahenci

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Nie pierwszy to ich Oscar, ale łódzki Se-Ma-For to już inna wytwórnia niż ta, w której powstało nagrodzone „Tango” Zbigniewa Rybczyńskiego. Wtedy wytwórnia była posażna, bo państwowa, zatrudniała tłumy pracowników. Dziś Se-Ma-For to prywatna firma producencka. Zatrudnia kilka osób (inni współpracują na podstawie różnych umów), a siedzibę ma w zrujnowanej kamienicy. Na pobliskiej ulicy, którą wjeżdża się do wytwórni, płynie prawdziwy rynsztok.
- Takie dawne łódzkie klimaty. Latem smród jest nie do wytrzymania. Wielokrotnie dzwoniłem do sanepidu, żeby coś z tym zrobili, ale nic to nie dało - mówi prezes Zbigniew Żmudzki. Gdy Anglicy z Break Thru Films, którzy przyjechali rozmawiać o zrobieniu współczesnej, półgodzinnej wersji baśni symfonicznej „Piotruś i wilk” Sergiusza Prokofiewa, zobaczyli rynsztok, chcieli się wycofać. Mocniejsza, na szczęście, okazała się siła argumentów prezesa Żmudzkiego, jego słuszny wzrost i dorobek ludzi Se-Ma-Fora.

„Za króla Krakusa”

O istnieniu Se-Ma-Fora dowiedziano się na świecie w 1982 r., gdy w Los Angeles nagrodzono „Tango” powstałe w łódzkiej wytwórni. W czasach sprzed rozpowszechnienia się blue-boxów (technika polegająca na zamianie tła na dowolny obraz) „Tango” było niezwykłym osiągnięciem, wymagającym ręcznego namalowania ok. 16 tys. masek. Zbigniew Rybczyński realizował film przez niemal rok.
Dla wielu było to ukoronowanie działań wytwórni, która oficjalnie istniała od 1956 r. Właśnie wtedy Oddział Filmów Lalkowych Wytwórni Filmów Fabularnych przekształcono w samodzielne studio z siedzibą w podłódzkim Tuszynie. Ale pierwszy film przypisywany tradycji Se-Ma-Fora powstał wcześniej. Baśń „Za króla Krakusa” Zenon Wasilewski zrobił w swoim mieszkaniu. Rok 1948, gdy film pokazano, przyjmuje się za początek wytwórni i polskiej animacji.
- Niewielki zespół rwał się do pracy, nie mając wielu podstawowych narzędzi, a co najważniejsze - wiedzy o tej nieznanej technice filmu animowanego. Lalki były wykonane z najróżniejszych materiałów: drewna, gipsu, drutu, gumy, a nawet chleba - opowiadał o pionierskich, czarno-białych filmach współpracownik Wasilewskiego.
Filmy skażono socjalistycznym dydaktyzmem, ale takie były czasy. Polityka czasem ocierała się o wytwórnię: cenzura coś zakazywała albo nakazywała. Słynna była historia z „Misia Uszatka” z 1977 r., gdy pies Kruczek pytał zwierzęta: „Pomożecie Prosiaczkowi?”. Kojarzyło się to z wydarzeniami na Wybrzeżu, dlatego scenę wycięto, a pies stracił imię kojarzące się z partyjnym dygnitarzem.
Z punktu widzenia wytwórni - lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte były tłuste. Realizowano sporo filmów, także dokumenty i filmy aktorskie. Pod egidą Se-Ma-Fora powstał jeden z pierwszych filmów Polańskiego - „Ssaki”. Ze studiem współpracowali m.in.: Krzysztof Penderecki, Krzysztof Komeda, Janusz Majewski, Janusz Morgenstern i Filip Bajon.
Marek Serafiński, dziś szef sekcji animacji Stowarzyszenia Filmowców Polskich, otarł się o Se-Ma-For w końcu lat siedemdziesiątych. - To były inne czasy: robiło się wielokrotnie więcej filmów i robiło się je inaczej niż dziś - mówi Serafiński. - Wtedy wszystkie ruchy animatora działy się przed kamerą, rekwizyty były pod szybą, żeby nic się nie przesunęło. Sporo się eksperymentowało.
Do końca lat dziewięćdziesiątych w Se-Ma-Forze powstało ponad 1400 filmów, w tym 800 lalkowych. Gdy w 1974 r. ukończono ostatni - 53. odcinek „Przygód Misia Colargola” (powstał we współpracy z Francuzami), jego miejsce zajął „Miś Uszatek”. Nikt wtedy nie myślał, że będzie to najdłuższy w historii studia - ponad 100-odcinkowy - serial. Oba „Misie”, a także seriale: „Zaczarowany ołówek”, „Przygody kota Filemona”, „Mały pingwin Pik-Pok” i „Przygód kilka wróbla Ćwirka” - powoli obrastały legendą.
Lata dziewięćdziesiąte nie były złote dla Se-Ma-Fora. - Mecenat państwowy stawał się coraz bardziej symboliczny, nietrafione inwestycje wpędziły nas w spiralę zadłużenia. Nic dziwnego, że w 1999 r. firmę postawiono w stan likwidacji - mówi obecny prezes Zbigniew Żmudzki. Część dawnych pracowników studia, na czele ze Żmudzkim, stworzyła firmę producencką i zaczęła robić filmy na własny rachunek. Choć z nazwą i tradycją Se-Ma-Fora.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Mieszanka wybuchowa

Według Zbigniewa Żmudzkiego, współproducenta filmu, do zdobycia Oscara potrzebne jest szczęście, ale przede wszystkim dobry pomysł, ciężka, mozolna praca, tradycja, wieloletnie doświadczenie, ludzkie talenty. Ale i zdolność do eksperymentowania. Taka mieszanka wybuchowa najpewniej jeszcze nieraz przyniesie dobre efekty.
- Mamy rewelacyjnych ludzi, fanatyków animacji. A trzeba być fanatykiem, żeby spędzić 20 godzin na planie, 4 godziny pospać i znów wrócić na plan - mówi Zbigniew Żmudzki. - Potrafią wszystko, umieją rozwiązać każdy problem, bo film lalkowy to rozwiązywanie mnóstwa problemów.
- Każdy problem jest niepowtarzalny, każdy przynosi nowe wyzwania. Okazało się np., że lateks lalkowy jest dobry, ale postacie zrobione z niego wyglądają zbyt staro. Piotruś też się wydawał zbyt stary. Trzeba było mieszać lateks z silikonem. Tyle że nikt nie produkuje silikonu specjalnie dla lalek. Trzeba było eksperymentować - mówi prezes Żmudzki. - Piotruś nie był robiony przy pomocy taśmy filmowej, lecz przy pomocy aparatów cyfrowych. Obraz był przesyłany bezpośrednio do komputerów. Rok wcześniej tę technikę zastosowano z dobrym skutkiem w USA. W Stanach też eksperymentowali. W animacji nie odnosi się sukcesów dzięki rutynie.
Trudność polegała także na tym, że lalki były małe. Stąd konieczność wykorzystywania metalowych konstrukcji przegubowych. Do jednej sekwencji filmu trzeba ustawić lalkę 25 razy. 1500 razy na filmową minutę. W ciągu jednego dnia robi się średnio 4 sekundy filmu. Zdarzało się, że na długie ujęcie, trwające 20 sekund, pracowało się 18 godzin. A ujęć w filmie jest 400. Przed niemal każdym trzeba było na nowo ustawiać światło. Lalka Piotrusia miała kilka głów do wymiany. Bo liczy się także mimika: czasem w filmie jest wesoły, czasem przerażony...
- Talent i doświadczenie, w proporcjach 1/3 do 2/3, a także pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze - mówi o tym, co jest potrzebne filmowi animowanemu do zdobycia Oscara, Marek Serafiński. - Talent trzeba rozwijać przez doświadczenia. Marek Skrobecki, polski współreżyser „Piotrusia”, przez lata zdobywał doświadczenia, które teraz zaczęły owocować. Adam Wyrwas, główny animator, zanim zrobił „Piotrusia”, stworzył „Ichthys” - wybitny film, który przekonał Anglików, że z ludźmi Se-Ma-Fora warto robić filmy - podkreśla Serafiński.
Natomiast pieniądze są potrzebne po to, żeby film miał rozmach (duże plany zdjęciowe, wielka ekipa, sporo sprzętu - wszystko to kosztuje), a potem - żeby go wypromować, bo rozgłos też jest potrzebny do zdobycia takiej nagrody. - „Tango” Rybczyńskiego było filmem genialnym, ale powstało w czasach, gdy promowało go już samo ówczesne zainteresowanie Polską. Nie było potrzeby takiego promowania go, jak dziś. Dziś ten film mógłby zostać niedostrzeżony - twierdzi Marek Serafiński. Pieniądze na sukces „Piotrusia...” przywieźli Anglicy.

Łódzkie klimaty

Alan Dewhurst i Hugh Welchman z londyńskiego studia Break Thru Films reżyserię współczesnej wersji baśni symfonicznej Prokofiewa powierzyli uznanej już w branży Suzie Templeton. A łódzkiego Se-Ma-Fora wybrali z dziesiątek innych ofert. Spodobał im się dorobek firmy, doświadczenie animatorów, ale przede wszystkim poprzednie jej dzieło - „Ichthys” Marka Skrobeckiego. Sam Skrobecki został wybrany na II reżysera.
Do Łodzi przyjechali kilka miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć. Mogli zwątpić, widząc samo studio i jego otoczenie. Bo poza wszystkim, Se-Ma-For to także graciarnia. - Animatorowi przyda się każda szmatka, futerko, każdy patyczek i drucik. Mamy tu graciarnię, ale każde studio animacji to graciarnia. Luksusów nie chcemy, ale dobrze, żeby nam się na głowę nie lało. A teraz się leje - skarżą się łódzcy animatorzy.
Jednak Anglicy nie zwątpili. W styczniu 2006 r. w hali Łódzkiego Centrum Filmowego, gdzie niegdyś powstawał m.in. film „Krzyżacy”, rozpoczęły się zdjęcia. Trwały po kilkanaście godzin dziennie, osiem miesięcy. Wielka ekipa, a do tego Suzie Templeton pozostawiła po sobie opinię osoby bardzo dokładnej i upartej. Ale efekt był taki, jaki sobie wymarzyli.
Jesienią 2006 r. w londyńskiej Royal Albert Hall odbyła się światowa premiera filmu, który kilka miesięcy później zwyciężył w Annecy na najważniejszym festiwalu animacji. To była przepustka do nominacji do Oscara. A gdy już dostali nominację, Oscar stał się realny.
Jednak dziś, już po Oscarze, zaglądający do łódzkiego Se-Ma-Fora, nie mogą się nadziwić, że „Piotruś...” mógł powstać właśnie tu, w klimacie jak z dawnych i pobliskich nieodległych łódzkich Bałut. W zdewastowanej kamienicy, obok której płynie prawdziwy rynsztok.
- Dla nas to żaden wstyd, bo to nie nasza wina. Niech się inni wstydzą - mówi jeden z członków ekipy pracującej przy „Piotrusiu...”. Prezes Żmudzki dodaje: - Władze Łodzi już dawno obiecały im nową siedzibę. Niestety, dawny budynek filharmonii (a jeszcze wcześniej kina) jest w gestii marszałka województwa. Muszą go przejąć władze miasta (dając w zamian inne lokum), a to, niestety, trwa, zdawałoby się w nieskończoność.
Po zdobyciu Oscara, na krótko, wszystko przyspieszyło. - Wszyscy, i słusznie, jeszcze częściej mówią, że Se-Ma-For to dobro narodowe - podkreśla Żmudzki. Ale na mówieniu bardzo szybko się kończyło.
Marek Serafiński sądzi, że Se-Ma-For ma teraz przed sobą wspaniałą przyszłość. - To jednak jest Oscar, niezależnie od tego, jak się w branży patrzy na animację. A patrzy się jak na coś zapyziałego i przestarzałego - mówi Serafiński. - Na pewno posypią się propozycje i zamówienia, i kto wie - wytwórnia będzie mogła w nich przebierać.
Ale w Se-Ma-Forze już powstaje film, który - przynajmniej! - dorównuje „Piotrusiowi...”. To „Świteź”. Produkcja, bardzo mozolna, trwa już od kilku lat. - Jest wart co najmniej nominacji do Oscara - twierdzi Marek Serafiński. - Czy będzie nominacja, a może nawet kolejny Oscar - pożyjemy, zobaczymy. Jeśli będzie, łódzki Se-Ma-For może zostać uznany, i słusznie, za wytwórnię nie filmów, lecz Oscarów.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Raków Częstochowa: wiemy, kto zastąpi Dawida Szwargę na stanowisku trenera

2024-05-21 09:29

[ TEMATY ]

Raków Częstochowa

PAP/Łukasz Gągulski

Dawid Szwarga

Dawid Szwarga

Marek Papszun po rocznej przerwie ponownie będzie trenerem piłkarzy Rakowa Częstochowa - poinformował klub. Od nowego sezonu zastąpi Dawida Szwargę, który przejął po nim drużynę mistrza Polski przed rokiem.

"Marek Papszun wraca do Rakowa Częstochowa i wraz z początkiem nowego sezonu przejmie funkcję pierwszego trenera. Kontrakt będzie obowiązywał przez najbliższe dwa lata, z możliwością odejścia w ściśle określonych sytuacjach" - poinformował we wtorek rano klub.

CZYTAJ DALEJ

W niedzielę pielgrzymka mężczyzn i młodzieńców do Piekar Śląskich

2024-05-21 08:01

[ TEMATY ]

Piekary Śląskie

Joanna Adamik Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej

W najbliższą niedzielę odbędzie się doroczna stanowa pielgrzymka mężczyzn i młodzieńców do sanktuarium Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w Piekarach Śląskich. Mszy św. będzie przewodniczył i homilię wygłosi prymas Polski abp Wojciech Nowak.

Jak poinformował w poniedziałek rzecznik archidiecezji katowickiej ks. Rafał Bogacki, metropolita katowicki abp Adrian Galbas w zaproszeniu do męskiej części diecezjan nawiązał do hasła tegorocznej pielgrzymki „Jestem w Kościele”. Hierarcha zaapelował przy tym o przyjrzenie się w Piekarach wspólnej obecności wiernych w Kościele i próbę odpowiedzi na pytanie, co zrobić, aby była ona jeszcze intensywniejsza.

CZYTAJ DALEJ

Siostry duchaczki: Gwidon z Montpellier – nowy błogosławiony w duchu Franciszka

2024-05-21 17:37

[ TEMATY ]

błogosławiony

Przemysław Radzyński

Bł. Gwidon z Montpellier

Bł. Gwidon z Montpellier

Na ogłoszenie Gwidona błogosławionym trzeba było czekać 800 lat, ale to wydarzenie opatrznościowe, bo to człowiek na nasze czasy - mówią siostry kanoniczki Ducha Świętego de Saxia z Krakowa, duchowe córki nowego błogosławionego - Gwidona z Montpellier, założyciela Zakonu Ducha Świętego.

Gwidon urodził się w drugiej połowie XII wieku we francuskim mieście Montpellier w zamożnej rodzinie. Przed rokiem 1190 zaczął służyć ubogim i potrzebującym, zakładając dla nich dom, szpital na obrzeżach Montpellier. Od samego początku to dzieło powierzył Duchowi Świętemu. W krótkim czasie znalazł wielu naśladowców, którzy zainspirowali się jego przykładem i zapragnęli służyć ubogim i potrzebującym. I w ten sposób narodziła się wspólnota, której członkami byli mężczyźni i kobiety, ludzie świeccy i duchowni.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję