Reklama

Szkoła sięga po sześciolatków

Obecny rok szkolny ma być - według reformatorskich zapędów rządu Donalda Tuska - ostatnim rokiem beztroski sześcioletnich dzieci

Niedziela Ogólnopolska 39/2008, str. 30-31

Dominik Różański

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Do 2012 r. to rodzice będą decydować, czy ich pociechy zaczną naukę już w murach szkoły, czy jeszcze w przedszkolu, w otoczeniu przyjaciół i pań opiekunek. W podjęciu decyzji mają być pomocni psycholodzy, którzy dla obecnych pięciolatków przygotują testy sprawdzające i wskażą, które z dzieci osiągnęły dojrzałość szkolną, a które powinny ten sam program przerabiać jeszcze w przedszkolu. „Nasz protest przyniósł już pierwszy efekt. Ministerstwo wycofało się z pomysłu, aby do pierwszej klasy wysłać dwa roczniki naraz (700 tys. dzieci!) i postanowiło rozłożyć ten proces na trzy lata. To duży sukces. Ale ta reforma w obecnym kształcie to nadal wielka krzywda dla naszych dzieci” - czytamy na stronie internetowej akcji „Ratujmy Maluchy”.

Co nagle, to po diable

Inicjator sprzeciwu Tomasz Elbanowski, ojciec czwórki dzieci, zaznacza, że ich akcja nie kwestionuje założeń reformy edukacji proponowanej przez MEN, ale sposób jej wprowadzenia. Uważa, że szkoły nie są przystosowane do potrzeb tak małych dzieci i przez rok - mimo zapowiedzianego przez rząd zastrzyku dodatkowych 150 mln zł na dofinansowanie przebudowy sieci szkół w całym kraju - placówki szkolne nie mają szansy temu sprostać. 150 mln bowiem to kropla w morzu potrzeb. Elbanowski wyliczył, że w samej tylko Warszawie na dostosowanie szkół dla małych dzieci potrzeba 1,9 mld zł. Ministerstwo nie polemizuje z liczbami, ale zastrzega, że pozostałe pieniądze wyłożyć muszą samorządy. Gdy podzielić rządową kwotę przez liczbę szkół w Polsce, wychodzi, że na jedną przypadnie maksimum 15 tys. zł.
Nie łudźmy się, choć z przyczyn politycznych samorządy nie podnoszą jeszcze larum, nie będą miały z czego reszty pieniędzy dołożyć. W latach 2009-2011 na przyjęcie do szkół pierwszych maluchów w szkołach trzeba zrobić remont. Konieczna jest przebudowa toalet, bo dzieci nie sięgają do misek ustępowych, obniżenie umywalek, przeorganizowanie sal, wejść do szkół. Rodzice wolą więc dmuchać na zimne i zapowiadają, że nie zgodzą się na posłanie dzieci do nieprzygotowanych obiektów i na eksperymenty.
„W Niemczech sześciolatki uczą się w budynkach z oddzielnym wejściem, w wydzielonych od reszty szkoły strefach, w świetnie wyposażonych i przestronnych salach. Jeśli MEN chce, byśmy tak jak w wielu państwach UE posyłali sześciolatki do szkół, niech stosuje też europejskie standardy nauczania tak małych dzieci.
Nie wystarczy kupić pluszaki, przesunąć ławki i położyć dywan!” - napisali rodzice na swojej stronie internetowej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Emocje specjalnej troski

Jednak ich protesty, poparte m.in. przez Polski Komitet Światowej Organizacji Wychowania Przedszkolnego, skończyły się zaledwie kompromisem. Bo zbuntowali się nie tylko rodzice, również niektórzy fachowcy od pedagogiki i nauczania początkowego spuścili minister Hall lanie. - Obniżenie wieku szkolnego w warunkach polskiej szkoły to skandaliczny eksperyment na dzieciach - oświadczyła prof. Danuta Waloszek z Akademii Pedagogicznej w Krakowie. - Wyrwanie maluchów z bezpiecznego dla nich miejsca, jakim jest przedszkole, miejsca, w którym poznają świat przez radosną, beztroską zabawę, będzie dla nich oznaczać tylko jedno: traumę, która może rzutować na całe ich przyszłe życie. Bo w polskiej szkole, zamiast zabawy, czekać je będzie wyłącznie stres.
Prof. Waloszek, która jest autorką książek z dziedziny pedagogiki i nauczania początkowego, mówi, że reformatorzy nie wzięli pod uwagę faktu, że w życiu sześciolatka ogromną rolę jeszcze odgrywają emocje. - To właśnie w tym niezwykle wrażliwym okresie maluch uczy się okazywać radość, złość, budować zaufanie, przywiązania do ludzi, a także nabiera poczucia własnej wartości - tłumaczy pani profesor. Zatem warunkiem prawidłowego rozwoju tak małego dziecka jest jednak troskliwa opieka pedagogów, którzy je bacznie obserwują i reagują na potrzeby.
Ale czy i przedszkola są w stanie temu podołać? Na pewno nie wszystkie w takim samym stopniu. Są jednak bardziej przyjazne, bo w realiach polskiej szkoły, w której połowa uczniów odczuła na sobie agresję, nauczyciel nie ma czasu, żeby się specjalnie zajmować emocjami najmłodszych podopiecznych. Szkoły są hałaśliwe i często przepełnione, a nauczyciele mają zbyt wiele problemów ze starszymi uczniami. Kto w takiej sytuacji przypilnuje, jak w przedszkolu, np. mycia rąk i zębów? Elbanowski, inicjator protestów rodziców, dodaje, że sześciolatki chętnie się uczą, ale przez zabawę, a szkoły nie są do tego przygotowane. Część nauczycieli uczciwie przyznaje również, że nie jest do tego przygotowana od strony warsztatowej.

Reklama

NIK potwierdza

W dodatku od września 2009 r. trzeba będzie pomieścić w jednej klasie jednocześnie dzieci sześcioletnie i siedmioletnie. Te siedmioletnie będą więcej wiedzieć i jako mądrale mogą się nudzić na lekcjach. Minister Hall nie widzi problemu. Decyzję, czy klasy będą zmiksowane wiekowo, czy sześciolatki umieści się w oddzielnej klasie, pozostawia nauczycielom. Nie mówi jednak o pieniądzach, bo na osobne klasy potrzeba ich więcej.
Odważniejsi dyrektorzy szkół też kontestują szybką reformę MEN, twierdząc, że szkoły długo jeszcze nie będą gotowe na przyjęcie młodszych uczniów. Za podstawowy problem uznają brak jakichkolwiek możliwości zapewnienia sześciolatkom bezpieczeństwa w przepełnionej, hałaśliwej i agresywnej polskiej szkole, o czym tak dramatycznie alarmuje niedawny raport Najwyższej Izby Kontroli.
Problemem też pozostaje kwestia zatrudnienia większej liczby pedagogów, bo reformatorzy wymagają zapewnienia sześciolatkom opieki w szkole do godz. 17, tak jak w przedszkolu. Dla szkół wiąże się to z koniecznością zatrudnienia dodatkowych nauczycieli lub wychowawców. Skąd wziąć na to pieniądze? Znawcy branży oświatowej mówią wprost, że wpuszczenie do szkół sześciolatków, bez uporania się z agresją ich starszych kolegów, którzy najchętniej wybierają sobie na ofiary najsłabszych i bezbronnych, to nabijanie klienteli szkołom prywatnym. Wystraszeni rodzice zapożyczą się u rodziny, zaciągną kredyty, byle zapewnić dziecku bezpieczeństwo - jedno z podstawowych warunków normalnego wzrastania.
Będą też problemy z dowożeniem małych dzieci z oddalonych miejsc do szkół wiejskich. O tym, żeby wracały same do domu, nie ma mowy. A gimbusy będą dowoziły dzieci na różne godziny rozpoczęcia zajęć lekcyjnych. W niektórych szkołach lekcje mogą się kończyć nawet o godz. 20. Nie wszystkie dzieci mieszkają w dużych miastach. W Bieszczadach czy Beskidach będą musiały przechodzić trudne górzyste trasy. Już trwają protesty rodziców i okupacje szkół, gdy w niektórych gminach chce się zamykać małe szkoły z powodu nieopłacalności ich utrzymania.

Wyrównywanie szans czy doktryna?

Niektórzy eksperci są zachwyceni pomysłami minister Hall, widząc w nich szansę na wyrównanie zaniedbań wychowawczych i poznawczych dzieci z gorszych domów. Dzieci rolników, zaharowanych robotników i dzieci z rodzin inteligenckich - zawsze różniły się wiedzą w momencie szkolnego startu. Wyrównywanie szans następowało w szkole, na studiach. Czasem przez całe życie. Eksperci zwracają jednak uwagę, że naturalnym środowiskiem dziecka, zwłaszcza małego, nie jest zinstytucjonalizowana szkoła czy przedszkole, ale przede wszystkim rodzina. Nikt jej nie zastąpi. Nie można budować programu reformy, opierając się na przekonaniu, że każda polska rodzina jest patologiczna i państwo lepiej wie, jak wychowywać dzieci. Ten etap myślenia skończył się, wydawałoby się, wraz z komunizmem. Już podczas strajków w 1980 r. odezwało się głośne wołanie o dłuższe urlopy macierzyńskie i oddanie dzieci rodzinom - bo rodzina przecież jest najwyższą wartością. To wtedy właśnie zlikwidowano wiele przedszkoli. Dziś postkomunistyczna tendencja znów upomina się o dzieci. Trudno nie zgodzić się z wątpliwościami dr Barbary Kiereś, pedagoga i psychologa z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, która doradza czujność. - Można mieć duże obawy, że pomysł ten, uwzględniający właśnie trendy europejskie, pociągnie za sobą kolejne kroki: obowiązkowe przedszkole jako kolejną państwową edukację, co już ma miejsce w niektórych krajach europejskich. Oczywiście, można i trzeba mówić o wyrównywaniu szans dzieci. Ale gdzieś w tyle głowy rozbłyskuje znane z czasów Peerelu światełko, czy nie chodzi czasem o jak najwcześniejsze zabranie dzieci spod kontroli rodziców i oddanie ich pod kontrolę państwa.
- Wtedy, oczywiście, działa technologia społeczna: im wcześniej mamy dziecko, tym większy jest nasz wpływ na to dziecko - mówi dr Kiereś. I dodaje, że oczywiście nie można tych zamiarów teraz udowodnić, ale trzeba pilnować, czy czasem cały ten reformatorski zamysł nie będzie sprowadzał się do rozbicia rodziny, do jej zatomizowania, do tego, żeby państwo miało większą kontrolę nad dzieckiem niż rodzice. Żeby ktoś zaczynał wcześniej kontrolować i prowadzić nasze dzieci. Dlaczego? Bo spójna, dobra rodzina powoduje odporność jej członków na wszelkie manipulacje płynące z zewnątrz. Na wszelkie totalitarne i utopijne działania - mówi dr Kiereś.
W Europie wiek rozpoczęcia przez dziecko edukacji szkolnej jest bardzo różny. W wieku 4 lat rozpoczynają edukację dzieci w Luksemburgu, w wieku 5 lat: na Cyprze, w Holandii, Wielkiej Brytanii i na Węgrzech. W wieku 6 lat: w Austrii, Belgii, Francji, Grecji, Hiszpanii, Irlandii, Islandii, Lichtensteinie, na Litwie, w Niemczech, Norwegii, Portugalii, Czechach, Słowacji, Słowenii i we Włoszech. A tak jak w Polsce - w wieku 7 lat: w Bułgarii, Danii, Estonii, Finlandii, na Łotwie, w Rumunii, Szwecji - gdzie nie narzekają z tego powodu, nie chcą niczego przyspieszać. A nam potrzeba więcej czasu do przygotowania zmian. I do namysłu.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Joanna Beretta Molla. Każdy mężczyzna marzy o takiej kobiecie

Niedziela Ogólnopolska 52/2004

[ TEMATY ]

św. Joanna Beretta Molla

Ewa Mika, Św. Joanna Beretta Molla /Archiwum parafii św. Antoniego w Toruniu

Zafascynowała mnie jej postać, gdyż jest świętą na obecne czasy. Kobieta wykształcona, inteligentna, delikatna i stanowcza zarazem, nie pozwalająca sobą poniewierać, umiejąca zatroszczyć się o swoją godność, dbająca o swój wygląd i urodę, a jednocześnie bez krzty próżności.

Żona biznesmena i doktor medycyny, która nie tylko potrafiła malować paznokcie - choć to też istotne, by się podobać - ale umiała stworzyć prawdziwy, pełen miłości dom. W gruncie rzeczy miała czas na wszystko! Jak to czyniła? Ano wszystko układała w świetle Bożych wskazówek zawartych w nauczaniu Ewangelii i Kościoła. Z pewnością zdawała sobie sprawę z tego, że każdy z nas znajduje czas dla tych ludzi lub dla tych wartości, na których mu najbardziej zależy. Jeżeli mi na kimś nie zależy, to nawet wolny weekend będzie za krótki, aby się spotkać i porozmawiać. Jednak gdy na kimś mi zależy, to nawet w dniu wypełnionym pracą czas się znajdzie. Wszystko przecież jest kwestią motywacji. Ona rzeczywiście miała czas na wszystko, a przede wszystkim dla Boga i swoich najbliższych.

CZYTAJ DALEJ

Jestem, który Jestem

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 15, 1-8.

Niedziela, 28 kwietnia. Piąta niedziela wielkanocna

CZYTAJ DALEJ

Wkrótce Dzień Dziecka w Rzymie

2024-04-28 16:13

Ewa Pankiewicz

Wy wszyscy, dziewczynki i chłopcy, będący radością waszych rodziców i rodzin, jesteście także radością ludzkości i Kościoła - napisał w orędziu do dzieci papież Franciszek.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję