Po śmierci syna Jędrka często z mężem chodziliśmy na cmentarz. Również do kościoła, ale tam było nam bardzo ciężko - dzieci, szczęśliwe rodziny… Katechetka poradziła nam, byśmy chodzili na Mszę św. każdego dnia, a nie sporadycznie. Pamiętam, że rozmawiałyśmy o tym w piątek, miesiąc po śmierci syna. Powiedziałam mężowi, że chciałabym, byśmy chodzili na Mszę św. codziennie, a on od razu się zgodził. Postanowiliśmy, że pójdziemy już następnego dnia. Gdy wstałam rano, zobaczyłam na parapecie okna gołębia. Nigdy wcześniej ani później już go tam nie widziałam. Dałam mu kilka okruszków, zjadł je. Był do chwili, kiedy wyjechaliśmy do kościoła. Uważam, że to było przesłanie. To tak jakby Duch Święty dał nam znać, że bardzo dobrze robimy. Chodziliśmy na Mszę św. przez cały rok. Było to dla mnie bardzo ważne, że nad każdym naszym dniem czuwał Bóg; otrzymaliśmy znak, że dobrze robimy.
W czerwcu, dokładnie 25., byłam na porannej Mszy św. Nagle usłyszałam jakby bicie dzwonów - choć dzwony nigdy o tej porze nie biją. I wydało mi się, że na ołtarzu widzę dary syna. Zapytałam: „Synku, gdzie Ty jesteś?”. A on odpowiedział: „Jestem u Boga, mamo.” O nic go więcej nie pytałam, bo byłam bardzo zszokowana. Zaczęłam się zastanawiać, czy to sobie wymyśliłam, czy usłyszałam. I pomyślałam, że gdybym to ja wymyśliła, to - jako matka - powiedziałabym, że moje dziecko jest z Bogiem. A ja usłyszałam, że moje dziecko jest u Boga.
Syn kiedyś wyznał mojej mamie, że lubi się modlić przy ołtarzu po lewej stronie. Którejś niedzieli, w ciężkim dla mnie okresie, w skupieniu patrzyłam na ten ołtarz. Okazało się, że jest tam rzeźba zamyślonego Chrystusa. Bardzo ładna, delikatna rzeźba, a nad nią napis: „Alleluja! Jezus żyje!”. Dla mnie jest to czyste przesłanie od Boga i od mojego syna, że on tam żyje.
Zdarzyło się też coś, co może wydawać się mało czytelne, ale dla mnie jest bardzo ważne. Dwa lata po śmierci Jędrusia robiłam porządki przy grobie. Usłyszałam najpierw jakby delikatne dzwony i głos: „Mamo, poczekaj, bo Bóg chce Ci coś powiedzieć”. Usiadłam na ławce i pomyślałam, że jestem po prostu zarozumiała. Dlaczego akurat mnie Bóg chciałby coś powiedzieć? Wstałam, a w tym momencie podszedł do mnie pan, który mnie znał. Jego córeczka oraz córka jego siostry wraz ze szwagrem zginęli w wypadku samochodowym. Mówił inaczej niż psychologowie odradzający chodzenie na cmentarz. Stwierdził, że jak tylko odczuwa taką potrzebę, to przychodzi na cmentarz - nawet jeżeli ktoś mówi, że zbyt często. Woli się tu uspokoić, niż chodzić wieczorem po domu i bić się z myślami. I to było dla mnie potwierdzeniem, że chodzenie na cmentarz i do kościoła na cmentarzu jest specyficznym darem. Można tam wszystko przemyśleć i nawet sobie popłakać. Ale w pewnym momencie zaczyna się odczuwać normalne potrzeby, zaczyna się planować: po wyjściu z cmentarza wrócę do domu, do pracy, zrobię zakupy. Wskazuje to na naturalny sposób odczuwania, że powinno się wrócić do życia doczesnego. Choć wszystko w tym życiu jest już inne...
Zebrała Anna Artymiak
Pomóż w rozwoju naszego portalu