A oto pełen tekst rozmowy:
Marcin Przeciszewski, KAI: Niebawem Ksiądz Arcybiskup obchodzić będzie 50-lecie kapłaństwa. Każdy człowiek ma swych mistrzów. Jednym z nich – jak mniemam – był kard. Stefan Wyszyński, z którego rąk przyjął Ksiądz 9 czerwca 1973 święcenia kapłańskie w bazylice archikatedralnej w Gnieźnie. A o jakich innych swoich mistrzach może Ksiądz powiedzieć?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Abp Stanisław Gądecki: W okresie studiów seminaryjnych był to niewątpliwie ks. prof. Felicjan Kłoniecki, wybitny biblista, wykładowca seminarium duchownego w Gnieźnie. On istotnie wpłynął na drogę mojego przyszłego życia kapłańskiego. To w uzgodnieniu z nim napisałem pracę magisterską pt. „Herodion w świetle historii, geografii i archeologii”, czyli studium na temat miejsca pochowania Heroda Wielkiego, niedaleko Betlejem. Dzięki jego perswazjom zostałem skierowany na studia do Rzymu na Papieski Instytut Biblijny, bezpośrednio po święceniach. Wymógł on to na księdzu Prymasie Wyszyńskim, ponieważ był przekonany, że młody ksiądz, który zasmakuje w radościach duszpasterstwa, nie będzie chętny do dalszego ofiarnego studiowania.
Reklama
Jednak najważniejszym moim mistrzem, niedoścignionym wzorcem kapłana i pasterza, był kard. Stefan Wyszyński. To on był moim biskupem, przez niego też zostałem wyświęcony. Darzył nas dużym zaufaniem, co dla nas - jako młodych księży - było bardzo ważne. Imponowała mi jego postawa jako duszpasterza a także jego postawa w życiu publicznym: odwaga, jasność i dalekowzroczność wizji. Jego przykład jest trudny do naśladowania w obecnym czasie, gdyż wyzwania przed którymi stoi dzisiaj Kościół są inne. Zresztą on sam przed śmiercią powiedział do najbliższych współpracowników, że „przyjdą nowe czasy, które wymagają nowych świateł, nowych mocy, a Bóg je da w swoim czasie”.
Drugim wielkim autorytetem był dla mnie święty Jan Paweł II. Był przykładem niestrudzoności, miało się wrażenie jakby był „człowiekiem-machiną”, to znaczy kimś, kto nigdy się nie męczy pośród nieskończonych spotkań z ludźmi z całego świata, w swych licznych wizytach duszpasterskich czy podróżach apostolskich. Był to pasterz o imponującej sile ducha, który pełnił swą misję z determinacją, niezależnie od późniejszych słabości fizycznych. Zawsze był gotów na spotkanie z każdym człowiekiem, a nam kapłanom, pokazywał drogę, jak służyć ludziom. Był dla nas przykładem tego, że - odmiennie niż w korporacji, gdzie liczy się skuteczność i użyteczność - ojciec nie przestaje być ojcem mimo upływu lat.
KAI: W 1992 r. zostaje Ksiądz biskupem pomocniczym gnieźnieńskim u boku abp. Henryka Muszyńskiego. Jednocześnie w ramach Episkopatu kojarzony jest Ksiądz Arcybiskup jako specjalista od dialogu. Zostaje szybko przewodniczącym Komisji Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem a później - w 1996 r. - Rady Konferencji Episkopatu ds. Dialogu Religijnego. Jest też inicjatorem Dnia Judaizmu w Kościele w Polsce. Czy były z tym problemy, czy dawny duch antyjudaizmu bądź antysemityzmu nie dał o sobie znać?
Reklama
- Do Komisji ds. Dialogu z Judaizmem wprowadził mnie abp Muszyński, biorąc pod uwagę, że wcześniej studiowałem także w Jerozolimie w Studium Biblicum Franciscanum i miałem okazję poznać nieco Izrael i judaizm. Zresztą sprawy żydowskie były mi bliskie od czasu studiów. Pomógł też półtoramiesięczny kurs w Spertus College of Judaica w Chicago. Dzięki temu mogłem zająć się nie tylko relacjami ze środowiskami żydowskimi w Polsce, ale także za granicą (w Ameryce Północnej, Ameryce Południowej, Europie i Afryce). Brałem udział w licznych kongresach związanych z dialogiem chrześcijańsko-żydowskim a także w spotkaniach międzynarodowej Papieskiej Komisji ds. Religijnych Relacji z Żydami.
Działalność polskiego komitetu mocno się rozwinęła w czasie kontrowersji wokół Auschwitz z pierwszej połowy lat 90-tych. Zaś pozytywnym zwieńczeniem tego było wprowadzenie Dnia Judaizmu w Kościele katolickim w Polsce. Co roku - od 1977 r. - ogólnopolski Dzień Judaizmu jest organizowany przez jedną z naszych diecezji. I to pozwoliło na powolny rozwój tej inicjatywy. Najpierw były to wielkie miasta, gdzie zamieszkuje dużo inteligencji, a później mniejsze ośrodki. Okazało się, że biskupi jak i duchowieństwo oraz ogół świeckich, byli bardzo przychylni tej inicjatywie, choć nie osiągnęła ona nigdy gigantycznych rozmiarów. Świadczy to, że w Kościele w Polsce dokonała się olbrzymia przemiana w porównaniu np. do czasów przedwojennych. Ogólnopolskie Dni Judaizmu bardzo pomogły w spokojnym, bez egzaltacji, podejściu do tej sprawy. W jakimś przeobrażeniu polskiej świadomości z pewnością dużą rolę odegrało nauczanie i postawa samego św. Jana Pawła II, który Żydów nazwał „jakby starszymi braćmi w wierze” oraz jego osobiste świadectwo budowania przyjaznych relacji z Żydami.
Reklama
KAI: W 1995 r. wydane zostało „Orędzie biskupów polskich o potrzebie dialogu i tolerancji w warunkach budowy demokracji”, którego głównym autorem był bodajże abp Józef Życiński, ale chyba i Ksiądz Arcybiskup. Dokument ten w praktyce został zapomniany. Jakie znaczenie winien mieć dialog dla Kościoła. Jakie znaczenie winien on mieć w dzisiejszej Polsce, podzielonej chyba jak nigdy?
- Pamiętam trudności, jakie wystąpiły w gronie członków Konferencji Episkopatu ze sformułowaniem orędzia nt. dialogu. Padały pytania czy tolerancja jest w ogóle kategorią teologiczną, czy nie powinno się raczej mówić o pojęciu miłości w rozumieniu ewangelijnym. Ostatecznie, po długich dyskusjach, dokument został przygotowany i sądzę, że dobrze przysłużył się Kościołowi i społeczeństwu. Na początku była to praca nad „czyszczeniem” pojęć i odkrywaniem ich prawdziwego znaczenia.
Reklama
Mówiąc o teologicznych podstawach dialogu, chcieliśmy ukazać jego głęboki sens wynikający z faktu relacji jaką Bóg podejmuje z człowiekiem od początku dziejów zbawienia. Stwierdzaliśmy, że: „Aby zrozumieć pełny sens chrześcijańskiego dialogu, musimy mieć przed oczyma ów prawdziwy i wyjątkowy rodzaj rozmowy, którą z nami zapoczątkował i nawiązał Bóg Ojciec przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym. Skoro dialog Boga z ludźmi ma charakter uniwersalny, będąc skierowanym do wszystkich ludzi, stąd i dialog Kościoła musi objąć wszystkich ludzi dobrej woli, nie wykluczając nikogo, kto szczerym sercem szuka prawdy”. W orędziu tym apelowaliśmy też rozwijanie dialogu ze wszystkimi, także z niewierzącymi, podejmując w rozmowie z nimi podstawowe problemy ludzkiego życia. W oparciu o nauczanie Soboru oraz Pawła VI przypominaliśmy, że Kościół jest „gotów do nawiązania rozmowy z wszystkimi ludźmi dobrej woli, niezależnie od tego, czy znajdują się w jego obrębie czy poza nim” („Ecclesiam suam”, 93).
Podkreślić jednak należy, że prawdziwym dialogiem może być nazwana tylko taka rozmowa, która pragnie dotrzeć do prawdy. Wszystko inne jest tylko wymianą zdań czy opinii. W postawie dialogu jesteśmy otwarci na argumenty drugiej strony i przyjmujemy je z szacunkiem, ale celem tej rozmowy musi być ukierunkowanie ku prawdzie. Taki jest najgłębszy sens dialogu. Przypomina o tym wspomniane orędzie biskupów. Czytamy w nim, że „z tego, iż w społeczeństwie istnieje wielość głoszonych prawd, nie wynika bynajmniej konieczność rezygnacji z absolutnej prawdy. Z tego, że różne grupy przyjmują odmienne hierarchie wartości, nie wynika, by wszystkie wartości miały charakter względny”. Słowa te są aktualne, a może jeszcze bardziej aktualne dzisiaj niż przed 30 laty.
KAI: Lata 90-te, to także budowanie nowego sposobu obecności Kościoła w życiu publicznym, w wolnej i demokratycznej Polsce. Wówczas podpisywany, żywo dyskutowany i wreszcie ratyfikowany zostaje Konkordat. Jaka - najkrócej mówiąc - jest rola Kościoła w życiu publicznym i jak winny kształtować się jego relacje ze światem polityki?
Reklama
- Stosunek Kościoła do demokracji jest odniesieniem się do świata w jego teraźniejszej postaci. Trzeba przyjąć pewien „modus vivendi”, zapewniający Kościołowi możliwość nieskrępowanego pełnienia jego misji, który w polskim przypadku najlepiej został opisany w konkordacie z 1993 r. Umowa państwa polskiego ze Stolicą Apostolską zakłada życzliwą współpracę, przy zachowaniu wzajemnej autonomii Państwa i Kościoła. Konkordat daje gwarancje, że żaden z tych podmiotów nie traci własnej tożsamości, ale jednocześnie jest możliwa życzliwa współpraca między nimi, a to dlatego, że człowiek - któremu ma służyć Kościół oraz Państwo - jest ostatecznie tym samym człowiekiem. Dzielenie go na „część laicką” i „część religijną” nie ma sensu, gdyż w każdym z nas obecny jest jednocześnie element duchowy i materialny. I one winny ze sobą harmonijnie współpracować.
Poza tym, mówiąc o relacjach Kościoła z Państwem nie można zapomnieć, że misja Kościoła ma charakter uniwersalny, czyli ponadnarodowy i ponadpolityczny. Nie jest dobrze, gdy tworzą się jakieś Kościoły narodowe, gdyż grozi to zagubieniem powszechności Kościoła i jego uniwersalnej misji, skierowanej do wszystkich. Była już o tym mowa w dokumencie Konferencji Episkopatu pt. „Chrześcijański kształt patriotyzmu” z 2017 r. Kościół zdecydowanie wspiera patriotyzm, będący wyrazem miłości ojczyzny oraz służbę państwu rozumianą jako troskę o budowanie dobra wspólnego, ale krytycznie odnosi się do stawiania narodu wyżej niż Stwórcy, gdyż grozić to może rodzajem bałwochwalstwa.
KAI: Kościół nie wiąże się też z żadnym środowiskiem politycznym. Z tego punktu widzenia bardzo ważne jest „Stanowisko” ogłoszone przez Radę Stałą naszego Episkopatu całkiem niedawno, 2 maja br., wydane w obliczu rozwijającej się kampanii wyborczej i zawierające m. in. apel do partii politycznych, aby nie usiłowały instrumentalizować Kościoła.
Reklama
- Aby ożywiać duchem chrześcijańskim doczesną rzeczywistość świeccy nie mogą rezygnować z udziału w polityce, czyli w różnego rodzaju działalności gospodarczej, społecznej i prawodawczej, która w sposób organiczny służy wzrastaniu wspólnego dobra. Prawo i obowiązek uczestniczenia w polityce dotyczy każdego, kto się do tego nadaje. Formy udziału, płaszczyzny, na jakich on się dokonuje, zadania i odpowiedzialność mogą być bardzo różne i wzajemnie się uzupełniać. Ani oskarżenia o karierowiczostwo, o kult władzy, o egoizm i korupcję - które nierzadko są kierowane pod adresem ludzi wchodzących w skład rządu, parlamentu, klasy panującej czy partii politycznej, ani dość rozpowszechniony pogląd, że polityka może być terenem moralnego zagrożenia - nie usprawiedliwiają nieobecności chrześcijan w sprawach publicznych. Biskup natomiast musi służyć wolności wszystkich, nie pozwalając na utożsamianie wiary z określoną formą polityki. Ewangelia daje prawdy i wartości, ale nie odpowiada na konkretne, indywidualne pytania w polityce i ekonomii.
Z drugiej zaś strony, walka wyborcza przybiera nieraz takie rozmiary, że niektórzy starają się przy tej okazji zinstrumentalizować Kościół. Jeden robi zdjęcie z biskupem, aby w ten sposób powiększyć grono swoich wyborców. Politycy o przeciwnych poglądach, starają się z kolei używać krytyki Kościoła dla umacniania swego elektoratu. I to jest właśnie instrumentalne traktowanie Kościoła.
Tymczasem pozycja Kościoła jest zupełnie inna. Nie może się on wiązać z żadną partią, ani pozwalać partiom na wykorzystywanie kościelnego autorytetu dla swoich partykularnych celów. Nie istnieje coś takiego jak „partia chrześcijańska”, bądź „partia katolicka”. Chrześcijanie mogą być obecni w różnych partiach, a ich misją jest obrona podstawowych wartości, np. życia człowieka a przede wszystkim dawanie świadectwa swoim życiem oraz publiczną działalnością na rzecz dobra wspólnego. Nieustannie powtarzam, że Kościół nie jest po stronie prawicy ani lewicy ani nawet centrum. Kościół jest po stronie Ewangelii, a przynajmniej stara się być. Stanowisko Rady Stałej KEP jest najbardziej miarodajnym głosem, szczególnie potrzebnym na długo przed wyborami.