Chyba wszyscy mamy świadomość zagrożenia ekologicznego. Słyszymy bezustannie o ginących gatunkach lub nawet całych ekosystemach. To dobrze, że wrażliwość człowieka na otaczające środowisko nie stępiała.
Ale środowisko człowieka nie musi być wyłącznie naturalne. Człowiek porusza się także w obszarze kultury, która w równym stopniu może być zagrożona. Umierają ludzie, a wraz z nimi mogą ginąć zdolności, zawody, umiejętności...
Chyba coś takiego dzieje się na naszych oczach z bursztyniarstwem kurpiowskim. Kiedyś, w XIX i XX w., było to zajęcie bardzo intratne, toteż miejscowa ludność wyspecjalizowała się w obróbce bursztynu. Oczywiście wiązało się to bezpośrednio z występowaniem surowca, który z biegiem lat się wyczerpywał. Dzisiaj jeszcze trafiają się pojedyncze bryłki, gdy ktoś pogłębia sadzawkę albo kopie studnię. Ale są to odkrycia bardzo przypadkowe. Nic więc dziwnego, że wraz z zanikiem surowca zanika też sztuka jego obróbki... Tylko szkoda, że w tak zastraszająco szybkim tempie. Teraz praktycznie dwie rodziny na Kurpiach pielęgnują to zajęcie. A żywa, przekazywana kolejnym pokoleniom tradycja jest obecna praktycznie tylko w rodzinie Konopków w Kadzidle.
Szkoda również, że nie robi się zbyt wiele, aby to szlachetne rzemiosło na naszym terenie podtrzymać. Warto je kultywować z jednego przynajmniej powodu. Że bursztyniarstwo kurpiowskie jest ewenementem na skalę europejską, jeśli nie światową. W którym kraju można znaleźć bursztyn setki kilometrów od morza? A w związku z tym, która kultura ludowa - nie przemysłowa lub artystyczna, lecz prosta, wiejska - wypracowała metodę jego obróbki?
Oczywiście, można żyć bez bursztyniarstwa. Tak jak można żyć bez, dajmy na to, tygrysów bengalskich. Choć, gdy te ostatnie wyginą, to przynajmniej się o tym dowiemy, mimo że żyły w dalekich Indiach. Ale takie są prawa globalnej wioski... że o sąsiedniej wiosce niewiele wiemy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu