Odchodzi? Wraca? A może po prostu nie wie, czego chce?
Jeszcze nie tak dawno oficjalne profile ministerstwa na Facebooku i Instagramie błyszczały rolkami i postami, w których MEN chełpił się jedną z największych „reform” ostatnich lat – zniesieniem obowiązkowych prac domowych w szkołach podstawowych. Narracja była jasna: więcej czasu dla dzieci, koniec z wieczornym stresem, edukacja z ludzką twarzą. Poklask był, lajki się zgadzały, serduszka biły radośnie.
Tylko że teraz ta pięknie opakowana narracja właśnie rozsypuje się jak domek z kart. MEN po cichu, jakby wstydząc się własnych słów sprzed kilku miesięcy, ogłasza, że jednak... prace domowe wracają. A właściwie nie tyle wracają, co "zakaz" był błędem. Tak, to cytat. Przyznają się. Do błędu. Publicznie. Można?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Prace domowe wracają, ale nikt nie wie jak
Reklama
Oczywiście nie mogło zabraknąć klasycznej edukacyjnej mgły: „wracają, ale nie tak do końca”, „może będą, ale tylko te fajne”, „nauczyciel zdecyduje”, „rodzic wyrazi zgodę”, „zależy od dyrektora”, „nie wiadomo”. Czyli nic nowego – klasyczna gra w interpretacyjną ruletkę. Szkoły będą działać po swojemu, uczniowie i rodzice znów będą się zastanawiać, co właściwie obowiązuje, a nauczyciele... no cóż, jak zwykle dostaną wszystko na głowę i jeszcze mają być wdzięczni, że mogą „decydować”. Wiceminister edukacji Katarzyna Lubnauer poinformowała, że MEN, po roku od wprowadzenia zmian dotyczących prac domowych, ma zamiar dokonać ewaluacji. Przyznała, że resort popełnił w tej sprawie "pewne błędy komunikacyjne".
– Nie ma zakazu prac domowych. Nie można ich oceniać. To nie jest to samo – powiedziała w na antenie jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych. Prace domowe nie są też obowiązkowe. Od 1 kwietnia 2024 r. obowiązują bowiem przepisy ograniczające zadawanie prac domowych w podstawówkach. Zgodnie z nimi w klasach I-III szkół podstawowych nie zadaje się prac domowych, z wyjątkiem ćwiczeń usprawniających motorykę małą. W klasach
IV-VIII prace domowe nie są obowiązkowe, a zamiast oceny uczeń ma otrzymać informację, co zrobił dobrze, a co wymaga poprawy.
I po co to było?
Zamiast realnej reformy, mamy medialną wydmuszkę, która po kilku miesiącach pękła z hukiem. Zamiast konsekwencji – spektakularna wolta. A przecież problemem nie były same prace domowe, tylko ich forma, ilość, sensowność. Ale zamiast podejść do sprawy kompleksowo, MEN poszedł w populizm – zakazujemy! Koniec! Hura! A teraz? Teraz jest wstyd i wielka narodowa konsternacja.
Może więc czas, żeby zamiast robić z edukacji pole do socialmediowych eksperymentów, usiąść w końcu do solidnej debaty? Z nauczycielami, z rodzicami, z uczniami. Bo póki co, MEN przypomina raczej ucznia, który najpierw nie odrobił zadania domowego, potem wmawiał, że było bez sensu, a teraz gorączkowo je odrabia na kolanie, żeby nie dostać jedynki od rzeczywistości.
A my? My, siedzimy w klasie razem z niesfornym uczniem. I niestety, za jego błędy płaćmy wszyscy.