ALEKSANDRA POLEWSKA: – „Saro, moja Saro!” – bo tak lubiła zwracać się do Ciebie w listach Astrid Lindgren – dlaczego postanowiłaś do niej napisać?
Reklama
SARA SCHWARDT: – Byłam trzynastolatką, kochałam jej książki, marzyłam o tym, by zostać aktorką (np. taką jak Ingrid Bergman albo Liv Ullmann), i miałam nadzieję, że uda mi się dostać tytułową rolę w ekranizacji „Pippi Langstrumpf”. Niestety, nie zaproszono mnie nawet na zdjęcia próbne. W 1971 r. dowiedziałam się, że ma zostać zekranizowana inna moja ukochana książka. Był to „Biały kamień” Gunnel Linde. Jej główna bohaterka, Fideli, wydawała mi się szalenie do mnie podobna i znów zaczęłam marzyć o tytułowej roli. Znalazłam w gazecie adres Astrid Lindgren i pomyślałam, że być może ona, która jest sławna i zna wszystkich ważnych ludzi w Szwecji, zechciałaby mi pomóc dostać rolę Fideli. I napisałam. Pisałam o tym, że książki Astrid są świetne i że uważam ją za wspaniałą pisarkę, ale zaznaczyłam też, że ekranizacje tych książek uważam za kiepskie, podobnie jak i odtwórców głównych ról (śmiech). Nie omieszkałam dorzucić, że starałam się bezskutecznie o rolę Pippi, bo zamierzam w przyszłości zostać aktorką, i zasugerowałam, że gdybym to ja grała Pippi, film byłby dużo lepszy. Ależ się tam wymądrzałam! I, oczywiście, poprosiłam Astrid, by pomogła mi otrzymać rolę Fideli, o którą również się starałam. Roli Fideli nie dostałam, ale dostałam odpowiedź na list.
– Ale ta odpowiedź nie trafiła do książki z Waszą korespondencją. Dlaczego?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Astrid przywołała mnie w tym liście w delikatny sposób do porządku (śmiech). Pytała np., czy ekranizacja jej książek byłaby dobra tylko wtedy, gdyby grała w niej Sara Ljungcranz? Kiedy go czytałam, poczułam się nie tylko zawstydzona. Czułam też ogromny ból. Zrozumiałam, ile niemądrych rzeczy napisałam. Było mi strasznie głupio, że tak cudowna pisarka była przeze mnie w gruncie rzeczy zmuszona do napisania tych wszystkich niezbyt miłych rzeczy. Podarłam list i wyrzuciłam do toalety. Postanowiłam jednak napisać jeszcze raz i przeprosić ją za moje gafy.
– I Astrid znów Ci odpisała.
Reklama
– Tak. I to było niezwykłe. Astrid odpisywała na każdy list, ale tylko jeden raz. Kiedy jednak liczba listów przybrała niekontrolowane rozmiary, zamówiła specjalne pocztówki, które były wysyłane w odpowiedzi do piszących do niej czytelników, głównie dzieci i nastolatków. A do mnie napisała drugi raz! A potem kolejne razy! Czułam się niesamowicie wyróżniona. Byłam bardzo zbuntowaną nastolatką, niedojrzałą, miałam problemy w szkole, w domu, czułam się bardzo samotna i nierozumiana. O tym wszystkim można przeczytać w książce, bo moje nastoletnie listy pełne były emocjonalnych opisów moich rozmaitych trosk. Astrid odnosiła się do nich z wielką dobrocią, ciepłem i uwagą. Czasami udzielała mi też subtelnych reprymend, np. kiedy wspomniałam, że popalam papierosy.
– Doradzała Ci, jak rozwiązywać problemy? Pocieszała?
– Tak, ale dla mnie wsparciem było przede wszystkim to, że wiedziałam, iż ona jest kimś, kto mnie wysłuchuje z uwagą. Samo to dawało mi bardzo wiele. Z czasem również ona zaczęła mi pisać o tym, co ją gnębi. O chorobie brata, później o jego śmierci, o śmierci gosposi. Pisała mi o swoich wnukach, o tym, jak bywa zmęczona. Czułam się wyróżniona nie tylko faktem, że cudowna pisarka, jaką jest Lindgren, odpisuje na moje listy, ale także tym, że ona też mi się zwierza.
– Nigdy się nie spotkałyście.
Reklama
– Umówiłyśmy się, że będziemy do siebie pisać tylko wtedy, kiedy będziemy czuły potrzebę tego. Astrid nigdy nie proponowała mi spotkania, a ja się go nie domagałam. Myślę, że gdybyśmy się spotkały i rozmawiały ze sobą, zamiast pisać, nasza relacja miałaby zupełnie inny – sądzę, że uboższy – charakter. Komunikacja poprzez listy dawała nam wielką intymność. Myślę, że Astrid najlepiej wyrażała samą siebie przez pisanie, podobnie jak i ja. Kiedy pisałyśmy, otwierałyśmy przed sobą nasze dusze. Bratanica Astrid powiedziała mi, że kiedy przeczytała książkę z naszymi listami, była bardzo zaskoczona. Mówiła, że zawsze miała bardzo dobrą relację z ciocią Lindgren, ale nigdy nie poznała jej od takiej strony, od jakiej ja ją poznałam, że choć były krewnymi, nigdy nie połączyła ich taka zażyłość. Swoją drogą, różnica wieku między nami wynosiła ponad 50 lat.
– Lata mijały. Pewnego dnia pisałaś do Astrid, że Twoje małe córeczki przeszkadzają Ci dokończyć list. Dodałaś, że nie możesz się doczekać, kiedy podrosną na tyle, byś mogła im czytać „Pippi”. Kiedy spełniło się to pragnienie?
– Jak zapewne wiesz z listów, kiedy miałam 20 lat, stałam się chrześcijanką, poznałam Jezusa i choć moja wiara przechodziła różne koleje, do dziś mam świetny kontakt z Bogiem. Czytałam moim dziewczynkom książki Astrid, gdy podrosły, ale przede wszystkim czytałam im Biblię dla dzieci, bo to ją uwielbiały najbardziej. Czytałam od deski do deski. I kiedy kończyłam ostatnią stronę, mówiły: Mamo, czytamy od początku!
– Byłam bardzo poruszona tym, jak pisałaś do Astrid o spotkaniu z Jezusem, i tym, że choć byłaś tak młodą osobą, świetnie znałaś Biblię. Wzruszające były również odpowiedzi Astrid na Twoje listy o wierze. Choć sama była niewierząca, wielu mogłoby się od niej uczyć szacunku do wiary innych.
Reklama
– Dziś trochę się wstydzę sposobu, w jaki pisałam w tych listach o moim nawróceniu, myślę, że mogłam to zrobić inaczej, ale dziś już tego nie zmienię. W Szwecji trudno jest rozmawiać o Bogu otwarcie, Szwedzi boją się tego, nie chcą. Uważają, że wiara to niezwykle osobista sprawa, wręcz intymna. Ale jakiś czas temu powiedziałam do Boga: „Tak bardzo chciałabym o Tobie opowiedzieć ludziom! Powiedz mi, jak to zrobić”. I wiesz, co się wtedy stało? Bóg odpowiedział w zaskakujący sposób! Zaproponowano mi wydanie mojej korespondencji z Astrid Lindgren, korespondencji, w której mówię dużo o moim spotkaniu z Bogiem.
– A mnie się podobało, jak wyjaśniałaś Astrid miłość Boga do człowieka, używając do tego fragmentu jej książki „Mio, mój Mio”. Pozwól, że zacytuję: „Wtedy zrozumiałem, że mój ojciec, król, zawsze będzie spoglądał na mnie takimi życzliwymi oczami, i że zawsze będzie mnie kochał, cokolwiek zrobię”...
Wspomniałaś, że byłaś kiedyś w Polsce.
– To było w 1983 r., przyjechałam do Polski z moją grupą biblijną. Odwiedziliśmy kilka miast, ale w tej chwili pamiętam tylko Poznań. Byliśmy w jednym z tamtejszych klasztorów, niestety, nie potrafię dziś powiedzieć, w którym. Pamiętam, że mieszkańcy miasta nosili zapalone świece, układali kwiaty na ulicy, pamiętam, że było sporo... jak to się nazywało – milis...? To jak policja, tylko miało trochę inną nazwę.
– Milicja.
– Tak, możliwe, więc milicja próbowała rozgonić tych ludzi, a oni się nie bali, nie pozwalali się rozpędzić.
– „Twoje listy chowam pod materacem” – tak brzmi tytuł książki, w której zebrano listy Twoje i Astrid. Czy ta książka zmieniła Twoje życie?
– Tak. Lubię mówić, że Astrid dała mi drugą szansę. Jako młoda kobieta wyszłam za mąż, urodziłam trójkę dzieci, ale moje życie zawodowe dalekie było od moich nastoletnich marzeń o nim. Nie zostałam ani aktorką, ani dziennikarką, którą później pragnęłam zostać. Pracowałam w szpitalu jako salowa. Sprzątałam toalety szpitalne, słuchając nieustannie audiobooków przez malutkie słuchawki. I kiedy opublikowano naszą korespondencję, nagle moje nazwisko pojawiło się obok nazwiska Astrid Lindgren nad tytułem książki. Swoiste, ale jednak współautorstwo z nią. W Szwecji książka ukazała się w 2012 r., wtedy też zaproponowano mi pracę w Mariannelund, gdzie powstaje drugie największe na świecie muzeum filmów dla dzieci. Pracuję tam jako przewodnik, opowiadam o Astrid, o jej książkach i o mojej przyjaźni z nią. Pisuję też regularnie artykuły do „Kommunalarbetaren”. Jednak zostałam dziennikarką.