Reklama

Niedziela plus

Bydgoszcz

Bóg jest największą przygodą!

Stanąłem przed wyborem: albo będę żył jak dotychczas, trzymając Jezusa z dala od siebie, na peryferiach mojego życia, albo oprę na Nim wszystko – przekonuje Robert Kościuszko.

Niedziela Plus 39/2024, str. II

[ TEMATY ]

Bóg

Archiwum Roberta Kościuszki

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Tomasz Strużanowski: Zacznijmy od wątku pobocznego. Jak to się stało, że nie jesteś sadownikiem?

Robert Kościuszko: Chciałem nim być. Mój tata miał sady produkcyjne, w których pracowałem w wakacje. Gdy zdałem maturę, uznałem, że dobrze byłoby pomóc tacie bardziej profesjonalnie, i wybrałem wydział ogrodniczy, specjalizacja: sadownictwo na dzisiejszym Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. Do dziś się śmieję, że mam w papierach najstarszy zawód świata, i nie jest to, bynajmniej, prostytutka, tylko ogrodnik. Wzorem biblijnego Adama chciałem fachowo opiekować się sadem.

Ale nie pracujesz w wyuczonym zawodzie...

Pewnego dnia do drzwi mojego pokoju w akademiku zastukali studenci i zapytali, czy chciałbym porozmawiać z nimi o Panu Jezusie. Chciałem – i to był punkt zwrotny w moim życiu.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Czym Cię ujęli ci studenci?

Wcześniej przez wiele lat byłem w parafii ministrantem i lektorem, ale to nie spowodowało, że Jezus stanął w centrum mojego życia. Miałem już za sobą jakieś nastoletnie kryzysy wiary, a na studiach poluzowałem sobie nieco z chodzeniem na niedzielną Mszę św. Tymczasem już po kwadransie rozmowy z tymi studentami zrozumiałem, że oni Go znają, a nie tylko wiedzą coś o Nim; że przyjaźnią się z Nim, że On jest dla nich najważniejszy, że jest aktywny, że działa, że reaguje na ich modlitwy. Tęskniłem za taką relacją. Stanąłem przed wyborem: albo będę żył jak dotychczas, trzymając Jezusa z dala od siebie, na peryferiach mojego życia, albo oprę na Nim wszystko.

I postawiłeś wszystko na jedną kartę – na Niego.

Tak. Poprosiłem Go, żeby pomógł mi uwierzyć i przyjąć Jego zbawienie. Zrozumiałem wtedy, że sam nigdy nie poradzę sobie ze swoimi grzechami, że nie wybielę ich dobrymi czynami ani zacnym, porządnym życiem; zrozumiałem, że Jezus na krzyżu przejął mój dług, którego sam nigdy nie zdołałbym spłacić. I tak to się zaczęło.

Co?

Na zewnątrz nic się nie zmieniło – dalej studiowałem sadownictwo, za to w środku – aż huczało. Moje życie nabrało sensu. Jezus zaczął wyciągać mnie z moich grzechów, słabości; przemienił więź z moją dziewczyną, dziś – od ponad 29 lat – moją żoną. Zapragnąłem stać się częścią Kościoła, być z ludźmi, dla których Jezus jest równie ważny.

Co robiłeś po studiach?

Zaangażowałem się w rozmaite dzieła ewangelizacyjne – w duszpasterstwo akademickie...

Reklama

...teraz to Ty chodziłeś po akademikach od drzwi do drzwi?

Tak. Ponadto jeździłem jako ewangelizator na „Przystanek Jezus”, towarzyszący kolejnym edycjom polskiego Woodstocku. Pracowałem też w zespole Josha McDowella, amerykańskiego pisarza wielkiego formatu i ewangelizatora, który często odwiedzał polskie miasta i spotykał się tam z rzeszami słuchaczy. Organizowaliśmy te spotkania. Pamiętam, jak wsłuchany w nauczanie Josha tłum wypełnił co do jednego miejsca katowicki Spodek. Wtedy też po raz pierwszy poczułem, że chciałbym pisać książki i przybliżać czytelników do Chrystusa.

Josh Cię zainspirował?

Kiedyś odwoziłem go do hotelu, skąd miał nazajutrz udać się na lotnisko. W pewnym momencie poruszył się niespokojnie i zaczął powtarzać: „Gdzie jest moje pióro? Zgubiłem pióro, którym piszę książki”. Gdy po długim czasie je znalazłem, wciśnięte pod fotelem, okazało się, że to nie żadne pióro, tylko zwykły... długopis żelowy. Pomyślałem, że to chyba znak, iż i ja mogę spróbować pisać. Skoro on, autor książek czytanych przez miliony osób, korzysta z „żelka”, to czego i kogo tu się bać?

Co jeszcze Cię zainspirowało?

Na przykład spotkania z młodzieżą na „Przystanku Jezus”. Prowadziliśmy szczere, często niełatwe rozmowy o wierze i nierzadko skutkowały one czyimś nawróceniem, powrotem do Pana Jezusa, wyjściem z rozmaitych „dołów zagłady”.

Ożeniłeś się z Asią, która przeżyła takie samo nawrócenie jak Ty. Jednym z wielu owoców Waszego małżeństwa jest czwórka dzieci.

Moja żona bohatersko urodziła trzech synów i córkę. Tak jak przedtem bycie mężem, tak teraz ojcostwo nadało ogromny sens mojemu życiu. Otworzyło się kolejne pole pracy – przekaz tego, co dla nas w życiu ważne, z wiarą w Jezusa na czele.

Reklama

Udało się?

Tak. Zapraszaliśmy nasze dzieci do udziału w tym, co dla nas było ważne: na rekolekcje, na spotkania autorskie do parafii i szkół. Widziały tatę opowiadającego, jak ważny jest dla niego Jezus, dostawały zadania do spełnienia. Staraliśmy się, aby w naszym domu, w naszej rodzinie teoria szła w parze z praktyką. Dziś patrzymy z radością na nasze dzieci. Wspaniale jest obserwować, jak idą swoją drogą, ale razem z Jezusem. Widzimy wiarę w ich sercach. Najstarszy syn (który niedawno się ożenił) zachował ją podczas studiów w Anglii, choć było tam wiele okazji, by się „rozpuściła”. Młodsi też nie odpuszczają.

Wróćmy do Twego pisania. Josh McDowell, spotkania z młodzieżą na Woodstocku – w jaki sposób doprowadziło Cię to do tego, że zostałeś pisarzem?

Zaważyła na tym chęć dzielenia się z innymi tym, jak wspaniale jest żyć z Jezusem i przy Nim oraz... „ciśnienie” mojej wyobraźni. Mam taką przypadłość, że kipię od pomysłów. Na szczęście mam też mądrą żonę, która oddziela ziarno od plew, a trawiąca głowę burza pomysłów znajduje bezpieczne ujście... w moich książkach. Tu mogę sobie pofolgować i zrobić to w sposób, który lubię najbardziej: zilustrować prawdę fajną przygodą. Taką, w której jest ukryty Pan Bóg, a jednocześnie chwyta ona za serce czytelnika. Tu nie może być nudy – tu musi się dziać!

Reklama

Co było bezpośrednim impulsem dla Twojego literackiego debiutu: pięciotomowej powieści Wojownik Trzech Światów?

– Starsi synowie, wróciwszy kiedyś ze szkoły (było to na początku podstawówki), przytoczyli opinię swoich kolegów: że Pan Bóg jest nudny, a Kościół bez sensu. My uważaliśmy, że jest dokładnie odwrotnie, i wtedy usłyszałem od żony: „Ty masz taki bajer – zacznij wieczorem opowiadać naszym synom swoje ulubione historie biblijne”. No to usiadłem przy ich łóżkach i zacząłem opowiadać: o królu Dawidzie, Danielu, Samsonie, Gedeonie. Ku mojemu zaskoczeniu, opowieści te „chwyciły” tak dalece, że usłyszałem od moich chłopców: „Tato, fajnie opowiadasz te historie. Powinieneś je zapisywać, aby inni tatusiowie mogli je czytać swoim dzieciom”. Wierzę, że tamtego wieczoru sam Pan Bóg zwrócił się do mnie za pośrednictwem moich chłopaków.

Postanowiłeś sam wydać tę książkę?

Niezupełnie. Najpierw skorzystałem z pomocy kolegi. W prowadzonej przez niego działalności gospodarczej mieściło się wydawanie książek. Kiedy jednak Wojownik zaczął się dobrze sprzedawać, kolega zasugerował, żebym przeszedł „na swoje”.

I tak narodziło się Wydawnictwo Kościuszko, szczycące się 250 tys. sprzedanych egzemplarzy Twoich książek.

Tak. To tu wydałem kolejne powieści, łączące wątki współczesne z pasjonującymi historiami biblijnymi: kilkutomową Niewidzialną grę...

Opowiedziałeś w niej nie tylko historię Daniela i groźnego króla Nabuchodonozora, ale dotknąłeś też jakże palącego dziś problemu uzależnienia dzieci i młodzieży od gier internetowych...

Tak. Potem urodziła się i urosła moja córka, co zainspirowało mnie do zaadresowania kolejnej opowieści do dziewczynek. I tak powstał Klejnot Aswerusa, czyli opowieść o tym, jak za sprawą pięknej Estery Bóg uratował żydowskich wygnańców przed wymordowaniem. Opisałem też historię Gedeona, który przeszedł metamorfozę i z tchórza stał się odważnym generałem bohaterskiego, odważnego, ale jakże lekkomyślnego Samsona oraz Tobiasza i Sary.

Napisałeś też powieść, która nie nawiązuje do Biblii. Zanim o niej opowiesz, wyjaśnij czytelnikom: pochodzisz z TYCH Kościuszków?

Nie jestem potomkiem sławnego Tadeusza, ale gdybyśmy zgłębili drzewo genealogiczne, to znajdziemy w nim naszych wspólnych przodków. Z tej właśnie przyczyny oraz z podziwu dla naczelnika postanowiłem uczcić 200. rocznicę jego śmierci (2017 r.), pisząc kilkutomową powieść Syn wolności, która ukazuje jego losy z okresu wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych.

Masz doświadczenie niezliczonych kontaktów z młodzieżą. Czy młodzi ludzie odchodzą tylko od lekcji religii w szkole czy od Pana Boga?

Młodzi to takie owce, które są w stanie się zagubić. W internecie stykają się z tysiącem rozmaitych pomysłów na życie. Różni ludzie wołają tam do nich: „Hej, mam pomysł na swoje życie – naśladuj mnie!”. A ponieważ ci ludzie potrafią przekazywać te treści bardzo sugestywnie, atrakcyjnie i kolorowo, zyskują wpływ na życie naszych dzieci. Czasem wyłączny. Rodzi się zatem pytanie: czy my, dorośli, potrafimy tak mówić do naszych dzieci, aby chciały nas słuchać? Czy my się z nimi spotykamy? Czy potrafimy być konkurencyjni dla tych 5-7 godzin spędzanych codziennie przez młodych w internecie? Tak, ale jest jeden warunek – to, co oferujemy, nie może być nudne, powierzchowne i nieszczere.

2024-09-24 14:12

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święte Oblicze Boga

Niedziela świdnicka 16/2017, str. 8

[ TEMATY ]

Bóg

oblicze

Ks. Zigniew Chromy

Sanktuarium Świętego Oblicza w Manoppello

Sanktuarium Świętego Oblicza w Manoppello
Pan Jezus mówił do Apostołów: „Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca”, odpowiadając w ten sposób na pragnienie swego ucznia Filipa, wyrażone w imieniu Dwunastu: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odwieczna tęsknota człowieka za Bogiem w Starym Testamencie przybrała formę poszukiwania oblicza Bożego. Uczniowie Jezusa, wyrośli na starotestamentalnej tęsknocie, byli ludźmi, którzy szukali oblicza Boga i dlatego poszli za Jezusem. Hebrajskie słowo „panim” (oblicze) pojawia się w tekstach Starego Testamentu około 400 razy, z czego jedna czwarta (ok. 100!) dotyczy samego Boga. „Szukać oblicza Bożego”; „blasku Bożego oblicza”, to charakterystyczne zwroty występujące w Księgach Starego Przymierza, a szczególnie w Księdze Psalmów. Gdy przetłumaczono hebrajskie „panim” na język grecki, oddano je słowem „prosopon” (twarz, maska), któremu w łacinie odpowiada termin „persona” (osoba). Dla człowieka Starego Testamentu mówienie o blasku Bożego oblicza jest tym samym, co mówienie o Bogu jako osobie i źródle życia. Psalmista pisze: „Rozjaśnij nad nami swoje oblicze a będziemy zbawieni” (Ps 80, 4nn). Izraelici byli przekonani, że kiedy Bóg odwraca swe oblicze, wszystko zamienia się w proch. W Księdze Wyjścia jest mowa o tym, że Mojżesz, będąc przyjacielem Boga, rozmawiał z Nim twarzą w twarz. Jednak w innym miejscu, jest napisane, że kiedy Prawodawca Izraela, pragnął oglądać Boże oblicze, otrzymał na swoją prośbę odpowiedź negatywną. Błagając Boga: „spraw abym ujrzał Twoją chwałę”, w odpowiedzi słyszy: „Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu” (Wj 33,11nn). Mojżesz mógł jednak zobaczyć Boga „z tyłu”, gdy przechodziła Boża chwała…; na koniec historii Mojżesza, przyjaciela Boga, czytamy, że gdy umarł, nie powstał więcej w Izraelu prorok podobny do niego, który by poznał Pana twarzą w twarz. W Księdze Powtórzonego Prawa znajduje się proroctwo Mojżesza, mówiące o tym, że Bóg wzbudzi proroka podobnego do niego, którego Izrael będzie słuchał. O tym proroctwie pamiętali pierwsi chrześcijanie, o czym świadczy mowa św. Szczepana przed Sanhedrynem (Dz 7,17).
CZYTAJ DALEJ

Franciszek: proszę, nie zapominajmy o ubogich!

2024-11-17 10:48

[ TEMATY ]

papież Franciszek

PAP

Nie zapominajmy o ubogich - z taką prośbą do Kościoła, do rządów państw i organizacji międzynarodowych, do każdego i do wszystkich zwrócił się papież Franciszek w Światowym Dniu Ubogich. W czasie Mszy św. w bazylice św. Piotra w Watykanie Ojciec Święty przypomniał, że stajemy się Kościołem Jezusa w takim stopniu, w jakim służymy ubogim.

Papież zauważył, że „Bóg przychodzi, Bóg się zbliża, Bóg gromadzi nas, żeby nas zbawić”. Dlatego Jezus nas zachęca do przenikliwego „wewnętrznego odczytania” wydarzeń historycznych, „abyśmy odkryli, że nawet w niepokoju naszych serc i naszych czasów istnieje niezachwiana nadzieja, która jaśnieje”.
CZYTAJ DALEJ

Radosław Sikorski uważa, że "bezpieczna" aborcja musi stać się prawem

2024-11-17 13:10

[ TEMATY ]

aborcja

Sikorski

PAP/Tytus Żmijewski

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski

Tak jak zdecydowaliśmy w Platformie Obywatelskiej, bezpieczna aborcja do 12. tygodnia musi stać się prawem – powiedział szef MSZ Radosław Sikorski podczas spotkania z sympatykami w Przysieku k. Torunia.

Polityk spotkał się w niedzielę z sympatykami w ramach kampanii przed prawyborami w Koalicji Obywatelskiej, które mają wyłonić kandydata KO na prezydenta. Kontrkandydatem Sikorskiego jest wiceszef PO, prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję